41-letni zawodnik kategorii junior ciężkiej, który stoczył 66 profesjonalnych walk na ringu, przypomniał w videocaście Piotra Witwickiego, kiedy ostatnio "dał komuś w ryj". - Na sparingu to niedawno daliśmy sobie, jak to się mówi, "po razie". Na ulicy, jeśli chodzi o taką uliczną bójkę, to chyba w 2000 roku - wspomina. Jak sam przyznał, musiał się wtedy bronić przed tzw. kamikaze. Prowadzący rozmowę nazwał ten typ osób "wesołkami z osiedlowych siłowni", którzy widząc na ulicy mistrza świata w boksie, chcą się z nim zmierzyć i opowiadać do końca życia: "ale ja tutaj Włodarczyka walnąłem". - Miśki z siłowni są najlepsi do "prawienia". Najmniej ruchliwi, najszybciej łapią zadyszkę, dwa, trzy razy machną ręką, a potem dyszą - opisuje bokser. Jego zdaniem tacy agresorzy zakładają, że przeciwnika pokonają masą albo chociaż go w ten sposób przestraszą. - Ludzie, którzy trenują tylko na siłowni i nic więcej innego nie robią, to tak naprawdę nie są żadni przeciwnicy. To są przeciwnicy na 30 sekund - mówi. Dotychczasowe odcinki videocastu Piotra Witwickiego obejrzysz TUTAJ "Diablo" Włodarczyk opowiedział historię ze swojego życia, gdy jako 17-latek został "lekko" znokautowany na sparingu w Hali Gwardii i trafił do szpitala na dwa tygodnie. Po wyjściu miał nieprzyjemny incydent z udziałem "trochę wyższego i cięższego" mężczyzny na ulicy, który sprowokował walkę. - Potem się pytali, ilu go biło. Raz tylko dostał - wspomina tamto zdarzenie sportowiec. Krzysztof "Diablo" Włodarczyk o freak fighterach Gospodarz programu zauważył, że to boks wydawał się kiedyś "bardzo brutalnym sportem". Dziś jednak to walki w klatkach albo zawody, w których przeciwnicy uderzają się otwartymi dłońmi w twarz, stały się nowym, jeszcze brutalniejszym i przez to niebezpiecznym "sportem". - Jak reaguje na to człowiek, który ma świadomość, że krzywdę zrobisz bijąc rękawicą "18", a tu widzisz, że robią to ludzie bez zabezpieczeń? - pytał Witwicki swojego gościa. - Myślę, że może się to skończyć tak, jak skończyło się to już jednym śmiertelnym wypadkiem. Chłop spompowany, skoksowany wyszedł. Organizm już był naruszony tym, że brał niedozwolone środki, jakby się tą chemią szprycował. Potem dostał w głowę i coś tam zostało naruszone i koniec, tak? - opowiedział "Diablo". Jego zdaniem zagrożenie stanowią też gale, w których uczestniczą freak fighterzy. - Nabiorą się różnego rodzaju świństwa, myślą, że są kuloodporni albo niezniszczalni. Wychodzą, robią pewne rzeczy. Walą się po łbach. Wciągają różne rzeczy tędy czy tamtędy i dla mnie to jest chore. Nie jest mi żal tych ludzi. Żal jest mi ludzi, którzy są wokół nich i nie mówią o konsekwencjach, jakie mogą się wydarzyć - podkreśla. - To, że podchodzi i wali się z liścia w pysk, to nie jest dla mnie żaden rycerz. Tylko w pewnym sensie głupota - uważa bokser. Krzysztof "Diablo" Włodarczyk: Alkohol raz do roku, narkotyki - nigdy w życiu Zaproszony do videocastu Krzysztof Włodarczyk podzielił się też swoim podejściem do zawodu sportowca. Jego zdaniem każdy nałóg wcześniej czy później rodzi negatywne konsekwencje przy aktywnym trybie życia i jest przeszkodą w osiąganiu sukcesów na ringu. Sam stroni od używek. - Jestem sportowcem z krwi i kości. Alkohol bardzo, bardzo rzadko. Jak to się mówi: może raz w roku. Narkotyków nigdy w życiu nie brałem - deklaruje. - Gardzę tymi sportowcami, a jest ich kilku w Polsce, którzy jak sobie nie wciągną raz, dwa, trzy w weekend... Mają cztery miesiące do walki i popłyną dosyć grubo, to myślą, że nic się nie stanie. Otóż, stanie się - zaznacza były mistrz świata. Osobiście zna przypadki, w których przez narkotyki posypały się sportowe kariery. - Niektórzy, nie będę mówił kto, ucierpieli na tym i niestety ta nieuchronność naszego organizmu, który dostaje po dupie na treningu to i później po głowie. Ten nasz organizm nie regeneruje się tak jak powinien, a chemia nie wpływa dobrze na dalsze życia - przestrzega w rozmowie.