A dlaczego ona nie może normalnie śpiewać? - pytali laicy. Nawet córki Urszuli Dudziak, Kasia i Mika, jak były małe, to męczyły mamę, żeby przestała się wygłupiać, bo nie potrafią jej wytłumaczyć w szkole. Tymczasem charakterystyczne trajkotanie Urszuli Dudziak zapewniło jej stałe miejsce w historii jazzu. Gdyby nie trajkotanie, prawdopodobnie nie zostałaby w 1979 roku uznana przez "Los Angeles Times" piosenkarką roku. Wokalna technika Urszuli Dudziak polega na traktowaniu głosu jak instrumentu - "graniu" na nim solówek, improwizowaniu, przy rezygnacji z używania słów. Dudziak twórczo rozwinęła technikę "scatu", z czasem dodając do tego elektroniczne zabawki (przetworniki głosu). Dzięki swojej pomysłowości i oryginalności, której katalizatorem był jej ówczesny mąż i mentor Michał Urbaniak, Urszula Dudziak stała się gwiazdą światowego jazzu. Występowała z zespołami i bez zespołów. W tym drugim przypadku dawała koncerty pod szyldem One Woman Show, wykorzystując aparaturę elektroniczną do zapętlania na żywo ścieżek wokalu. Nagrała ok. 50 płyt i dzieliła scenę z takimi asami jak Bobby McFerrin, Herbie Hancock czy Sting. Jedynie z Milesem Davisem nie wyszło. Miles Davis był dla Urszuli Dudziak... no cóż, niezbyt miły. Nieuprzejmy Miles Davis Urszula Dudziak przez całą karierę marzyła o spotkaniu z legendarnym Milesem. Udało się dopiero w 1990 roku, we Freiburgu. Roztrzęsiona, podekscytowana Dudziak przygotowała dla Milesa płytę "Magic Lady" nagraną z zespołem Walk Away. Na okładce napisała dedykację: "Jedynemu w swoim rodzaju Milesowi - jedyna w swoim rodzaju Urszula". Niemiecka menedżerka Polki zaprowadziła wokalistkę do jego garderoby i przedstawiła ją muzykowi. Dudziak natychmiast wręczyła Davisowi płytę i zaczęła zapewniać, jak bardzo jest zaszczycona, że go widzi i jak bardzo Polacy go kochają. Słynny jazzman spojrzał na polską piosenkarkę, rzucił chłodno: "jasne" i wyszedł do drugiej garderoby. Później technicy Davisa utrudniali życie zespołowi Dudziak, jak tylko mogli (Walk Away byli tego wieczoru supportem Milesa) - wyłączyli odsłuchy, ściszyli głośniki, a na scenę rzucili szare światło. Jak wytłumaczono później Dudziak: był to ze strony Milesa wyjątkowy komplement. Jego ekipa zatruwała życie tylko tym artystom, których uważała za zagrożenie. Proszę pani, boli mnie ząb Zaczęło się od fascynacji Ellą Fitzgerald, pierwszą idolką Urszuli. Przyszła gwiazda z Polski na pamięć nauczyła się jej przebojów i wykonywała je z wielkim przejęciem - a nie rozumiała ani słowa. W zielonogórskim liceum im. Fryderyka Chopina szybko rozeszła się fama, że ta "Ulka to fajnie śpiewa jazz". Gdy w Zielonej Górze pojawił się zespół Krzysztofa Komedy, miejscowy pianista Mieczysław Puzicki zaproponował Komedzie, by posłuchał 17-letniej Ulki z 10. klasy. Na pewno mu się spodoba. Spodoba... Komeda się zachwycił! Dudziak zaśpiewała mu trzy utwory, wszystkie z repertuaru Elli Fitzgerald: "Stompin' At The Savoy", "Goody Goody" i "A Foggy Day". Wcześniej jednak musiała wymknąć się ze szkoły. Udała więc potworny ból zęba. Nie namyślając się długo, Komeda zaproponował jej przeprowadzkę do Warszawy i występy w jazzowej piwnicy Pod Hybrydami. Zofia Komedowa osobiście zapewniła mamę Urszuli, że się jej córką w Warszawie zaopiekuje. Był tylko jeden problem. Nazwisko. 17-latce wmówiono, że jako Urszula Dudziak nie zrobi kariery za granicą, że tego się nie da wymówić. "Debiut wielkiej nadziei polskiej wokalistyki jazzowej: Dorota Cedro" - głosił plakat reklamujący jej pierwszy występ Pod Hybrydami. Okazało się jednak, że Dorota Cedro to znana pływaczka, więc wybór pseudonimu uznano za nietrafiony. I w ten sposób Urszula Dudziak została Urszulą May. Po kilku dniach Zofia Komedowa zarządziła, że Urszula Dudziak będzie jednak występować jako Urszula Dudziak, co Urszula Dudziak przyjęła z nieukrywaną ulgą. Obawy co do imienia i nazwiska wokalistki okazały się poniekąd słuszne, ponieważ wielokrotnie je przekręcano. Bywała m.in. Ursululą Dzidziak. Ula Brzydula Dudziak zdawała sobie sprawę ze swojego talentu, była jednak przekonana, że nie zrobi kariery ze względu na wygląd. Słynna wokalistka przez całe życie zmagała się z kompleksami. Nie znosiła swojej - wyliczam za Dudziak - bladej cery, tyczkowatej figury, długiego nosa, krzywych zębów, szerokiej twarzy i pieprzyków. Kiedyś brat powiedział jej: "Ty nigdy nie zrobisz kariery, bo nie masz aparycji". Choć na archiwalnych zdjęciach Dudziak to, za przeproszeniem, laska jak się patrzy, kompleksy cały czas trzymały się mocno. "Mój pierwszy mąż Michał nie był moją urodą zachwycony, nie pamiętam, żeby mi powiedział: jesteś ładna. Przypominał mi raczej, że mam płaską twarz, jakby mi tramwaj przez nią przejechał" - wspomina wokalistka. Dudziak opowiada, że dopiero romans z Jerzym Kosińskim pozwolił jej poczuć się piękną. Dlaczego piszemy o kompleksach? Bo to ich świadomość - nawet jeśli dotyczyły wyimaginowanych rzeczy - sprawiła, że Dudziak była wyjątkowo zdeterminowana na scenie i nie pozwalała sobie na żadne, nawet najdrobniejsze pomyłki. Przecież urodą nie nadrobię - tłumaczyła sobie. Sorry, Michał W październiku 1973 roku, dzień po 30. urodzinach Urszuli, Dudziak i Urbaniak spotkali się z dyrektorem programowym wytwórni płytowej Columbia, Johnem Hammondem. Było to na samym początku ich pobytu w Nowym Jorku. Zmagające się z myszami w garnkach młode małżeństwo muzyków - wraz z całym zespołem Michała Urbaniaka - bardzo liczyło na kontrakt z Columbią. Gdy rozmowy z Hammondem zaczęły przybierać formę konkretu, Urbaniak polecił mu również płytę, którą jego małżonka nagrała z pianistą Adamem Makowiczem. Hammond od razu wrzucił to wydawnictwo pod igłę i, słysząc głos Dudziak przy takim akompaniamencie, oniemiał. A gdy odzyskał głos, wypalił: "Sorry, Michał, ale płytę Urszuli wydam jako pierwszą". Michał Michalak Przy pisaniu artykułu korzystałem z autobiografii Urszuli Dudziak - "Wyśpiewam wam wszystko".