Laureatka "Idola" stała się niewolnikiem schematu, w który została wtłoczona. Ile jeszcze płyt musi wydać, żeby mogła zacząć realizować swoje muzyczne pragnienia? Uwaga, szybki konkurs bez nagród: Kelly Clarkson nagrała album pod tytułem "Stronger". O czym traktuje ta płyta? Na zastanowienie masz pięć sekund. Już? To twoja ostateczna odpowiedź? Tak! Dobrze! To album o kobiecie skrzywdzonej przez faceta-drania, która deklaruje, że dzięki temu, że złamał jej serce, jest teraz silniejsza. W myśl sentencji: co mnie nie zabije, to mnie wzmocni. Zwycięzcom gratulujemy, tym bardziej, że pytanie było podchwytliwe. "Dumb plus dumb equals you" ("głupi dodać głupi równa się ty") - śpiewa Kelly w utworze "Einstein". Dalej narratorka opowiada, że facet, który ją zranił, wcale na nią nie zasługiwał, i niech lepiej zabiera te swoje parszywe rzeczy i nie pokazuje jej się więcej na oczy. Kelly Clarkson od ośmiu lat śpiewa o tym samym i na domiar złego - tak samo. Oczywiście, mamy przesuwanie akcentów: raz trochę w stronę r'n'b, innym razem bliżej wokalistce do elektrycznych gitar. Ale to wciąż przerażająco przewidywalne numery do radia, które równie dobrze mogłyby stanowić repertuar Nicole Scherzinger. Nad albumem "Stronger" w studiu pochyliło się 13 producentów. Efektem jest płyta, która brzmi jak wyrób hurtowni piosenek. Clarkson przed premierą opowiadała, że wydawnictwo to inspirowane było m.in. twórczością Radiohead czy czołowymi artystami z Nashville. Nic z tych rzeczy. Nie wątpię, że wokalistka chciałaby, żeby jej muzyczne fascynacje znalazły odzwierciedlenie w utworach, które wykonuje, ale tak się nie dzieje. W ten sposób marnuje się jeden z największych wokalnych talentów Ameryki. Mało kto pamięta, czyje utwory wykonywała Clarkson w "Idolu" w 2002 roku. Przypominamy więc: Etty James, Otisa Reddinga, Marvina Gaye, Arethy Franklin czy Bena E. Kinga. Mieliśmy więc młodą, soulową rewelację z ukształtowanym gustem i wrażliwością. Po kilku miesiącach została ona przeformatowana na popową gwiazdkę śpiewającą łzawe bądź zadziorne wyznania kobiety po rozstaniu z partnerem (lub tuż przed) i w takiej roli występuje do dziś. Płyta "Stronger" niczym nie zaskakuje, nic nie wnosi, w ani jednym momencie nie zachwyca. Choć należy docenić produkcyjne rzemiosło Amerykanów - zawsze na najwyższym poziomie jeśli chodzi o jakość brzmienia - to albumu tego równie dobrze mogłoby nie być. I to jest dramat, bo Kelly Clarkson wciąż przecież śpiewa znakomicie. 4/10 Warto posłuchać: "Einstein" Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!