I jak tu się nie zdenerwować! Obdarzona wielkim talentem i świetnym, intrygującym głosem Ellie Goulding znów nagrała płytę nieprzystającą do jej potencjału, tylko momentami sygnalizującą aspiracje do nadawania tonu brytyjskiej muzyce rozrywkowej. Nie potrafiłem odsunąć od siebie wrażenia niedosytu po - udanym przecież - debiucie z 2010 roku; tym razem wrażenie to jest jeszcze silniejsze i można je najprościej skwitować słowami: wielka szkoda. Bo 25-letnia Ellie Goulding ma wszelkie predyspozycje, by absolutnie przyćmić koleżanki z branży. Jej chemiczny głos to wynik jakiejś niesamowitej mutacji genów: potrafi on być dziecinny, rozmarzony, a jednocześnie metalicznie zimny, sprawiający wrażenie syntetycznego wytworu laboratoryjnego; gdy zachodzi taka potrzeba, to i kobieca zadziorność się w tym wokalu pojawia. Ellie Goulding ma świadomość wyjątkowości swojego głosu, bo korzysta z niego finezyjnie i dojrzale. Tego samego nie da się niestety powiedzieć o kompozycjach na albumie "Halcyon". Utwory kontrastowo rozmieszczane są w różnych miejscach osi wzniosłość-kameralność. Problem w tym, że kameralność nie ma w sobie ani krzty skupienia i przytulności, a wzniosłość staje się nieznośna, gdy do elektronicznych podkładów dochodzi gospel i napuszona sekcja smyczkowa. Ellie Goulding próbuje rozpoczynać piosenki tajemniczo, by później uderzyć rozbłyskującymi, przestrzennymi refrenami, ale wszystko to mało płynne i chaotyczne, a przede wszystkim mniej przebojowe niż w przypadku pierwszej płyty "Lights". Goulding nadal przedkłada elektronikę ponad brzmienia akustyczne i słychać, że w otoczeniu galopujących bitów czuje się najlepiej. Dlatego też trafną decyzją była współpraca z Calvinem Harrisem. Razem stworzyli numer "I Need Your Love", jeden z fajniejszych momentów na albumie (utwór znajdzie się również na płycie szkockiego DJ-a). Tak na marginesie - to tylko potwierdza rosnący status Calvina Harrisa; jego duety z Rihanną czy Florence And The Machine szturmem podbiły popową scenę, a teraz jeszcze to. Mimo wypisanych powyżej gorzkich uwag "Halcyon" nie jest bublem. Są na nim momenty intensywne, kuszące, ciekawe ("Halcyon", "Figure 8", "Dead In The Water"). Ale różnica między potencjałem a efektem końcowym wręcz zmusza do narzekań. 5/10 Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!