Po godzinie 23 wiatr w Suszku zaczął zrywać korę z drzew. Większość harcerzy już spała. Krótko po pierwszych podmuchach rozpętała się ulewa. A wiatr wciąż się wzmagał. Od pierwszych kropel do pierwszego powalonego drzewa minęło raptem kilka minut. W obozie harcerskim rozległa się syrena alarmowa. W tym czasie drzewa "zaatakowały" już namioty harcerzy. Drużynowi zarządzili ewakuację w stronę jeziora. Harcerze biegli w panice między walącymi się drzewami. Sporo dzieciaków nie dobiegło - przygniotły ich konary. Olgi i Joasi nie udało się uratować. Jedna zginęła pod pryczą, druga już poza namiotem, w trakcie ucieczki. 37 innych harcerzy trafiło po wszystkim do szpitala, niejednokrotnie ze zmiażdżonymi kończynami. Szefowie obozu otrzymali ostrzeżenie o zbliżających się nawałnicach. Jak twierdzą, natychmiast powiadomili o tym służby i przygotowali plan ewakuacji. Nie przerwali jednak obozu. Dlaczego? Według nich prognozy nie zwiastowały aż takiego kataklizmu. Porywy wiatru osiągały prędkość nawet 150 kilometrów na godzinę. "Nie potrafimy zrozumieć, jaki Boży plan przewidział takie wydarzenie, ale pokładamy w Bogu nadzieję i ufamy, że mamy w Nim oparcie i znajdziemy u Niego tak potrzebne dziś pocieszenie. Wierzymy, że wezwanych do siebie otoczył blaskiem i ciepłem Najwyższego" - napisał przewodniczący Związku Harcerstwa Rzeczypospolitej Grzegorz Nowik. To, czego przewodniczący nie potrafi zrozumieć, doskonale rozumieją klimatolodzy. I, niestety, do takich kataklizmów jak 11 sierpnia w Suszku będzie dochodzić coraz częściej. Nasza, społeczeństwa, w tym rola, żeby ofiar było jak najmniej. Coraz cieplej Zacznijmy od rzeczy absolutnie podstawowej - zmiana klimatu to fakt. Jest po prostu coraz cieplej. 2016 rok był na świecie najcieplejszy w historii (a precyzyjniej rzecz biorąc, najcieplejszy, od kiedy prowadzone są dokładne pomiary, a więc od 1880 roku). Średnia temperatura gruntowa wyniosła 14,84 stopni Celsjusza - o 0,94 st. więcej niż średnia dla XX wieku. Poprzedni rekord, rzecz jasna z 2015 roku, został pobity o 0,04 st. Od 1970 roku temperatura gruntowa rośnie o 0,17 st. C. na dekadę. Trudno wskazać, która statystyka najbardziej przemawia do świadomości. Może taka: każdy rok w XXI wieku był cieplejszy od średniej z okresu 1951-1980. Polska nie jest tutaj samotną wyspą na morzu klimatycznych zmian. Rekord padł w 2015 roku, kiedy to średnia roczna temperatura wyniosła 9,7 stopni Celsjusza i była o 0,1 st. wyższa niż w dotychczas najcieplejszym 2014 roku. To aż o dwa st. więcej niż średnia dla lat 1961-1990. Temperatury będą dalej rosnąć, choć nie wiemy, w jakim tempie. Zarówno światowe instytucje, przede wszystkim IPCC, jak i polskie IMGW opracowują różne scenariusze w zależności od czynników takich jak uprzemysłowienie czy polityka emisyjna państw. Ale wszystko wskazuje, że w tym stuleciu jeszcze jeden stopień w górę mamy jak w banku. Co ciekawe, wszystkie scenariusze przewidują, że wiosny w Polsce staną się... chłodniejsze. Takie to figle cyrkulacja powietrza wyprawia. Czyja to sprawka? Stężenie dwutlenku węgla w atmosferze jest największe od 650 tysięcy lat, co bezpośrednio przekłada się na wzrost temperatur. - Przyczyną zmian klimatu są gazy cieplarniane (CO2, CH4, i N2O). Atmosferyczne stężenie CO2 wzrosło o ponad 20 proc. od 1958 roku, odkąd zaczęły się systematyczne pomiary, a o ok. 40 proc. od 1750 r. Ten wzrost jest wynikiem aktywności człowieka, polegającej między innymi na spalaniu paliw kopalnych - wyjaśnia w rozmowie z Interią dr Danuta Limanówka, klimatolog z Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej Państwowego Instytutu Badawczego. Jak wiemy, państwa nie tylko zachodu podejmują działania na rzecz ograniczenia emisji gazów cieplarnianych do atmosfery, by ów wzrost wyhamować. Opierają się przy tym na analizach takich jak opracowanie dziewięciorga naukowców z USA, Kanady, Australii i Wielkiej Brytanii, którzy przebadali 12 tys. prac naukowych na temat zmian klimatycznych. Co się okazało? 97 proc. prac, które wskazują przyczyny ocieplenia klimatu, na pierwszym miejscu wymienia działalność człowieka. Możemy więc mówić o naukowym konsensusie w tej kwestii, choć proporcje - w jakim stopniu człowiek (70 procent? 80? 90? 99?), a w jakim siły natury - wciąż są przedmiotem badań, jak usłyszeliśmy w IMGW. Wystarczy jednak mieć dostęp do internetu, by zdać sobie sprawę, jak wiele osób nie wierzy w antropogeniczne, a więc wywołane przez człowieka, globalne ocieplenie. Dodajmy też, że bardzo silne lobby energetyczne promuje i finansuje wszelkie próby zakwestionowania wpływu człowieka na zmiany klimatyczne. Już w latach 70. wielkie korporacje wiedziały, jakie skutki dla środowiska może mieć emisja gazów cieplarnianych. Mimo to prowadziły politykę dezinformacji, która trwa do dziś - ujawnił w 2015 roku "The New York Times". Jednak niezależnie od tego, co zrobią państwa i kto w co uwierzy, temperatura tak czy tak będzie rosła, co będzie miało namacalne konsekwencje. Obrazki nieco apokaliptyczne Klimatolodzy są zgodni, że skutkiem tych zmian będą coraz groźniejsze kataklizmy pogodowe. Sierpniowy huragan dowiódł, że nasz kraj nie ma co liczyć na fory od Matki Natury. - W przyrodzie nic nie jest odosobnione, wszystko jest sprzężone. Jeżeli coś się ruszy w jednej części kontynentu, to na pewno w wyniku cyrkulacji powietrza i wód odczujemy to również u nas, jako swego rodzaju echo. Ten proces jest ciągły. To nie jest tak, że postawimy barierę i coś zatrzymamy. To jest nieustanny ruch - komentuje Danuta Limanówka. Jak wyjaśnia dr Limanówka, liczba zdarzeń ekstremalnych niekoniecznie musi wzrosnąć. To że na danym terenie wystąpiły lub wystąpią dwie trąby powietrzne czy huraganowe wiatry niewiele nam mówi. Ale rozmiar wyrządzanych szkód już tak. I te szkody są coraz większe. Zmienia się także charakter tych zjawisk, co można zaobserwować na przykładzie powodzi. - W Polsce powodzie w latach 70., 80. czy nawet z 1997 roku zostały wywołane intensywnymi i długotrwałymi opadami deszczu. W ostatnich latach opady, które wywołują podobne zjawiska, są krótkotrwałe, intensywne i występują lokalnie - usłyszeliśmy. W nadchodzących dekadach nie tylko rzeki będą zalewać okoliczne miasta, ale i Bałtyk postraszy mieszkańców Pomorza powodziami morskimi. Poziom Bałtyku od lat 50. wzrósł już o ponad 10 centymetrów, zwiększa się również liczba tzw. wezbrań sztormowych. W raporcie IMGW czytamy, że w związku z podniesieniem się poziomu morza zagrożonych będzie aż 2400 km kwadratowych wybrzeża. Do powodzi i huraganów dojdą susze, pożary, potężne burze. To nie scenariusz apokaliptycznego filmu, to nasza przyszłość. Według "Lancet Planetary Health" w tym stuleciu liczba ofiar kataklizmów w Europie wzrośnie 50-krotnie, do 239 tys. rocznie. O ile obecnie pięć proc. Europejczyków mieszka na terenach zagrożonych kataklizmami, tak pod koniec stulecia będą to dwie trzecie! Rany boskie, co robić? Jak to mówią w filmach: tylko bez paniki! - Musimy nauczyć się żyć z ekstremalnymi zjawiskami pogodowymi. Nikt z nas nie ma wpływu na ich wystąpienie. Potrzebna jest wiedza i świadomość społeczna. Ważną rolę odgrywają synoptycy, którzy w prognozie podają informacje o potencjalnym zagrożeniu, a w ostateczności wydają komunikaty w postaci ostrzeżeń meteorologicznych. To my, obywatele musimy wiedzieć, co w takiej sytuacji należy zrobić. Amerykanie dają dobry przykład, jak zorganizować masową ewakuację, ale również wskazują na świadomość obywateli na temat zagrożeń meteorologicznych - mówi nam Danuta Limanówka. Idealny przykład mieliśmy niedawno. Ewakuacja Florydy przed huraganem Irma była popisem odpowiedzialności i organizacji zarówno amerykańskich służb, jak i samych obywateli. Dzięki temu potężny żywioł nie był aż tak zabójczy, jak się tego obawiano. Ale żeby się ewakuować, trzeba jeszcze wiedzieć, że zbliża się żywioł. Systemy ostrzegania w Polsce wciąż kuleją. IMGW wie o nadchodzącym kataklizmie najczęściej z trzydniowym wyprzedzeniem. Kolejne informacje są coraz dokładniejsze, coraz precyzyjniej można określić miejsca, w które uderzy żywioł. IMGW przekazuje informacje do Wojewódzkiego Centrum Zarządzania Kryzysowego, a centrum z kolei powiadamia samorząd. Informacja schodzi po szczeblach samorządowej hierarchii niżej i niżej, ale czasem się gdzieś zatrzyma po drodze i już do mieszkańców nie dociera albo dociera zbyt późno. Jednak i w kwestii samej informacji wiele jest do zrobienia. W opracowaniu powstałym na potrzeby "Projektu Klimat" realizowanego przez IMGW w latach 2008-2012, czytamy, że konieczne jest stworzenie systemu, który na podstawie danych meteorologicznych sam potrafiłby generować i wysyłać precyzyjne ostrzeżenia. W tej chwili do pełnej automatyzacji jeszcze daleko. Podejdźmy do sprawy infrastrukturalnie Oczywiście nie chodzi tylko o to, żebyśmy byli psychicznie gotowi na huragany czy powodzie. Jasne, przyda się, ale przede wszystkim w ruch powinny pójść łopaty. Około jedna piąta wałów przeciwpowodziowych zagraża bezpieczeństwu mieszkańców. Mimo to wciąż powstają obok nich zabudowania! Wzmacnianie wałów, przegląd i ewentualna budowa stopni wodnych, śluz, zbiorników retencyjnych to tylko niektóre z koniecznych działań. Należy wyremontować obiekty znajdujące się nie tylko na terenach zalewowych, ale i na PRZYSZŁYCH terenach zalewowych: uszczelnić okna, drzwi, zabezpieczyć kanalizację, usprawnić odprowadzanie wód deszczowych, zlikwidować garaże podziemne, otoczyć budynki murem... Nie mówiąc już o masie pracy na Pomorzu z jego zmieniającą się linią brzegową, wydmami czy klifami, które będą podmywane przez coraz dalej sięgające morze. Również cały sektor budownictwa powinien przystosować się do nadchodzących zmian klimatycznych, jeśli chodzi o wykorzystywane materiały czy wytrzymałość konstrukcji - dobrze wiemy, co przyroda robi "z zamkami na piasku"... Społeczności z przyszłych terenów zagrożonych powinny przejść szkolenia - jak się zachować w trakcie kataklizmów, jak sobie pomagać, gdzie jest najbezpieczniej. Takich programów w tej chwili nie ma. Potrzeba również powszechnej edukacji, i to już od najmłodszych lat, jak postępować, gdy już nieszczęście w postaci ekstremalnego zjawiska pogodowego nadejdzie. Mały problem - politycy Te wszystkie postulaty zostały już sformułowane, zapisane, można je odnaleźć w dokumentach ministerialnych czy IMGW. Jednak o ich realizację będzie trudno. Czy rządzący będą skłonni już teraz wydawać miliony złotych na ochronę przed wielkimi kataklizmami, które co prawda wystąpią, ale nie wiadomo kiedy? Wątpliwe. Szczególnie że klimatycznych agnostyków nie brakuje. Trendy wyznacza tutaj przywódca najpotężniejszego państwa na świecie, Donald Trump, który pisał niegdyś na Twitterze, iż całe to globalne ocieplenie to jeden wielki spisek Chińczyków. Idąc tym tokiem rozumowania, Trump jednoosobowo wycofał Stany Zjednoczone z paryskiego porozumienia klimatycznego, a ze stron prezydenckich zniknęły informacje na temat globalnego ocieplenia. Polskie władze zdają się bardziej podzielać poglądy Donalda Trumpa niż klimatologów. "Jak sobie pomyślę, że płacimy za 'globalne ocieplenie' i popatrzę za okno, to mnie trafia szlag" - pisał w 2013 roku przyszły prezydent Andrzej Duda. Utożsamianie pogody za oknem z klimatem to dość częsty błąd poznawczy, za to zaskakująco przekonujący dla sceptyków. W tym roku mieliśmy np. bardzo chłodny lipiec. No i gdzie to globalne ocieplenie? - można zapytać. Odpowiedź tkwi oczywiście w danych długookresowych, a te nie pozostawiają złudzeń. Również minister edukacji Anna Zalewska wątpi w całe to gadanie o klimacie. "Tak naprawdę globalnego ocieplenia nie ma, ponieważ na Arktyce powinien lód topnieć, a przybywa. Dlaczego mówią nam inaczej? Bo to kosmiczna kasa, ekolodzy takie pieniądze zarabiają na tym ociepleniu" - mówiła na spotkaniu z uczniami ze Świebodzic, jeszcze jako posłanka. I może dlatego w nowej podstawie programowej nie ma ani słowa o zmianach klimatycznych? Cień nadziei daje minister środowiska Jan Szyszko. On co prawda w antropogeniczność zmian nie wierzy, ale samego faktu ocieplenia klimatu nie podważa. "Nie ulega wątpliwości, że zmiany klimatu są, były i będą odbywały się również bez gospodarczej działalności człowieka. W ostatnim czasie obserwujemy wzrost temperatury i wzrost koncentracji dwutlenku węgla w powietrzu, ale nie wiadomo, czy ocieplenie jest powiązane z emisją dwutlenku węgla" - komentował w 2013 roku. Przyznanie, że zmiany klimatyczne mają miejsce, to już coś. Bo jeżeli zgadzamy się, że będzie coraz cieplej, to w ślad za tym powinna pójść analiza skutków i podjęcie koniecznych działań w perspektywie przewidywanych kataklizmów. Jeśli tylko minister wykaże podobną determinację co w przypadku kornika drukarza, to jesteśmy uratowani.