Przypomnijmy, że prawybory demokratów mają wyłonić kandydata na prezydenta, który jesienią zmierzy się z Donaldem Trumpem w walce o Biały Dom. Iowa tradycyjnie była pierwszym stanem, który głosował. Wyniki prawyborów zawsze spływały od razu - jak tylko szefowie poszczególnych komisji raportowali je do partyjnej centrali stanowej. Tym razem było inaczej. Z biegiem poniedziałkowego wieczoru widać było rosnącą irytację prezenterów amerykańskich stacji informacyjnych. "Lada moment będziemy mieli oficjalne wyniki" - powtarzał przez ponad dwie godziny Wolf Blitzer z CNN. Później zaczęły się pojawiać lakoniczne komunikaty Partii Demokratycznej w Iowa, mówiące o "kontroli jakości", o upewnianiu się, że wyniki są poprawne. Demokraci podkreślali, że komplikacje wynikają m.in. z tego, że po raz pierwszy podadzą trzy oficjalne wyniki: z pierwszej tury głosowania, drugiej tury (próg dla kandydatów wynosił 15 proc.), wreszcie te najważniejsze - odsetek delegatów na konwencję stanową. Jak podano w środku nocy, odnotowano nieścisłości w tych trzech rubrykach i zadecydowano o drobiazgowej weryfikacji w oparciu o pisemne raporty z ok. 1700 komisji wyborczych. Wyniki mają zostać ogłoszone "później" we wtorek. Zamiast o kandydatach i ich wynikach w mediach dyskutowano o organizacyjnej kompromitacji Partii Demokratycznej, a także o sensowności przeprowadzania pierwszych prawyborów w Iowa. Przypominano, że jest to stan wyjątkowo niereprezentatywny ze względu na bardzo mały odsetek mniejszości etnicznych. Zakwestionowano także sposób przeprowadzania tych prawyborów. Jest to bowiem tzw. caucus - mieszkańcy gromadzą się w kinach, teatrach, salach gimnastycznych i głosują publicznie. Później dochodzi jeszcze próg 15 proc., kolejna tura, ponowne liczenie głosów... procedura jest skomplikowana i jak się okazuje, może wręcz sparaliżować ogłoszenie wyników. Na marne poszły miliony dolarów wpakowane przez kandydatów w kampanię w tym stanie, setki wieców i spotkań. Chodziło bowiem o to, by dobry wynik dał "momentum", dał "kopa" na kolejne prawybory. Tymczasem brak wyników skutecznie minimalizuje jakiekolwiek momentum. Ze szczątkowych informacji wiemy jednak, że prawybory w Iowa prawdopodobnie wygrał Pete Buttigieg lub Bernie Sanders. Sztab Buttigiega jest przekonany, że "burmistrz Pete" uzyska najwięcej delegatów, natomiast sztab Sandersa ujawnił dane zebrane przez swoich zwiadowców z 40 proc. komisji - wynika z nich, że najlepsze wyniki uzyskał właśnie Sanders. Korzystając z chaosu, triumfalną mowę wygłosiła w poniedziałek również senator z Minnesoty, Amy Klobuchar, która chciałaby zostać liderką umiarkowanego skrzydła partii. Przesłanki wskazują także na to, iż słaby wynik zanotował faworyt prawyborów, były wiceprezydent Joe Biden (według danych sztabu Sandersa mógł zdobyć tylko 12 proc. głosów już po drugiej turze). Od 1992 roku nie zdarzyło się, by prezydencką nominację uzyskał kandydat, który nie wygrał ani w Iowa, ani w New Hampshire, a na takim kursie znalazł się właśnie Biden. Prawdopodobny układ sił w Iowa sprawia, że wokół braku wyników narastają teorie spiskowe - zwolennicy Sandersa, mając w pamięci, jak partyjna wierchuszka pomagała Hillary Clinton w prawyborach w 2016 r., przekonują w mediach społecznościowych, że wyniki "nie spodobały się" establishmentowi. Analityk Nate Silver nie ma wątpliwości, że sytuacja w Iowa działa na korzyść Bidena i obniża szanse Sandersa - pozbawiając go wspomnianego bonusu, na który jego sztab tak bardzo liczył. Przytaczamy tę teorię, by zilustrować, jak za sprawą prawyborczego falstartu w środowisku demokratów znów pojawił się wyłom, nieufność, która lada moment może przerodzić się we wrogość i otwarty konflikt. A tego Partia Demokratyczna chciała uniknąć najbardziej. Tymczasem Partia Republikańska - o czym nie wszyscy wiedzą - również miała swoje prawybory. Zwyciężył w nich Donald Trump, uzyskując 97 proc. głosów.