Jak to jest, że program koncentrujący się na śpiewaniu, stawiający sobie za cel wyłonienie nowych gwiazd i gwiazdek popu, stoi pod tym względem na dużo niższym poziomie niż konkurs talentów wszelakich? Zostawiając na boku dyskusję o zmonopolizowaniu "Mam talent" przez śpiewających uczestników (pierwsza trójka w trzeciej i czwartej edycji to sami wokaliści), należy stwierdzić, że jakość muzycznych występów była dużo wyższa niż w "X Factor". Do ogródka Kuby Wojewódzkiego, Czesława Mozila i Mai Sablewskiej poleciały trzy kamyki: Kacper Sikora, Marta Podulka i Ania Dudek. Ta trójka nie dostała się w "X Factor" do odcinków na żywo. Dziś już nie ma wątpliwości, że poradziliby sobie o klasę lepiej, niż choćby Małgorzata Szczepańska-Stankiewicz, William Malcolm, Mats Meguenni czy ulubienica Wojewódzkiego - Ada Szulc. Na tych przykładach, a także na przykładzie Gienka Loski (odstrzelony w "Mam talent" wygrał w "X Factor"), widzimy, jak ważni są jurorzy - choć może się wydawać, że ich zadaniem jest zabawianie widzów swoimi wypowiedziami, to jednak ich wpływ na przebieg programów i na losy młodych talentów jest kolosalny. To m.in. z powodu błędnych decyzji jurorów "X Factor" nie zachwycał. A gdyby Kacper, Marta i Ania nie postanowili spróbować jeszcze raz, to dziś nikt już by o nich nie pamiętał. - Juror może błądzić - powiedział mi Czesław Mozil, zapytany o Martę Podulkę. Zastanawiam się tylko, ile takich perełek zrezygnowało ze swoich marzeń z powodu pomyłki jurora. Inna sprawa, że spełnienie marzenia o zwycięstwie w takim programie to tak naprawdę początek wielkich kłopotów. Podsumowując finał "Mam talent", nie sposób nie odnieść się do zabawnej sytuacji, jaką sobie zafundował TVN. Uczestnik odpada z "Mam talent", a następnie wygrywa "X Factor" (Gienek Loska); uczestnik wylatuje z "X Factor", by za chwilę zatriumfować w "Mam talent" (Kacper Sikora). Dekoracje się zmieniają, poziom raz lepszy, raz gorszy, ale program jakby ciągle ten sam. Michał Michalak