Zaczyna się obiecująco, jednak pod koniec walczyłem z nieodpartą pokusą ziewania. Magda Wójcik swoją anemicznością nas zaraża, zamiast przy jej pomocy intrygować i czarować. Mam opory przed narzekaniem na Magdę z kilku powodów: nie jest to wokalistka z parciem na szkło, nie lansuje się gdzie popadnie, z tego co wiem, nie była nawet w "Tańcu z gwiazdami". Nie dość, że sama pisze piosenki, to jeszcze ma do tego talent. Nie idzie po linii najmniejszego oporu, stara się, jej melodie nie są prostackie, instrumenty dobrze współpracują ze sobą i z chórkami, teksty może na kolana nie powalają, ale mają swój dyskretny urok. Ale jeżeli ktoś (a mam tu na myśli siebie), kto jest zwolennikiem muzycznej melancholii, subtelności, który z przyjemnością słucha wokalistek uznawanych przez wielu za nudne, nie może się powstrzymać przed ziewaniem przy ósmym utworze, znaczy to, że nie jest dobrze. Album "Utkane z wyobrażeń" to popowy walczyk małej, bladej dziewczynki, którą rodzice zamknęli w małym pokoju. Wygląda to ładnie, bajkowo, dopóki nie uświadomimy sobie, że dziewczynka ciągle tańczy te same kroki. I nie chodzi nawet o poszczególne utwory - podoba mi się "Halo ziemia" (smyczki!), znośny jest singel "Nie wymińmy się", bardzo nie podoba mi się "Na krawędzi snu" (nic się nie dzieje!) - chodzi o partie wokalne Wójcik, która wszystko śpiewa tak samo. Owszem, robi to z pewną gracją, brzmi dobrze, ale operuje na jednej emocji i na dwóch, trzech patentach technicznych (wciąż tak samo przeciąga nuty i za każdym razem podobnie robi wibrato). Jej głos snuje się przez tę muzykę jakby bez celu. Muzyczni anemicy mogą być fascynujący, o ile za tą anemią kryje się jakaś niezwykła opowieść, albo - tu paradoks - silne emocje. A ta nasza blada dziewczynka, co tańczy walczyka zamknięta w pokoju, zdaje się tańczyć tylko dlatego, że nie chce jej się jeszcze spać. Nam tak. 5/10 Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!