W dniu swoich 21. urodzin filigranowa Christina Perri wyjechała z rodzinnego domu w Filadelfii do Los Angeles, by spełnić swoje marzenia. Tam zamiast szczęśliwej miłości i kariery piosenkarki spotkały ją same rozczarowania. Wielka miłość okazała się niedojrzałym, toksycznym małżeństwem, które po 18 miesiącach zakończyło się rozwodem. Próby zrobienia kariery również nie przynosiły skutku, wobec czego Christina musiała zatrudnić się jako kelnerka w kawiarni. Marzeń jednak całkowicie nie zarzuciła i utwory nagrywała nocami. Los odwrócił się, gdy przyjaciółka Perri - z zawodu zajmująca się choreografią - wykorzystała jedną z jej "demówek" w programie "So You Think You Can Dance". Układ taneczny do pięknej kompozycji "Jar Of Hearts" okazał się przebojem telewizji. Oszołomieni widzowie zaczęli dociekać, co to za piosenka i kim jest ta dziewczyna, która ją wykonuje. Dalej wszystko toczyło się jak w bajce o Kopciuszku. Christina dołączyła do grona księżniczek, a singel "Jar Of Hearts" zrobił furorę na listach przebojów. Zobacz teledysk do "Jar Of Hearts": Los uśmiechnął się do Christiny po raz drugi, gdy poproszono ją o nagranie piosenki do kolejnej odsłony filmowej sagi "Zmierzch". Utwór "A Thousand Years" znalazł się na ścieżce dźwiękowej filmu "Zmierzch: Przed świtem. Część I", a i w części drugiej pojawi się specjalnie na tę okazję napisany utwór Perri. Nasza bohaterka w 2011 roku wydała debiutancki album "Lovestrong" (czytaj naszą recenzę), natomiast w tym roku ukazał się świąteczny minialbum pod jakże sympatycznym tytułem "A Very Merry Perri Christmas". Z okazji wydania tej płyty udało nam się porozmawiać z Christiną Perri. Michał Michalak: Czym różni się twój świąteczny album od tysięcy innych albumów ze świątecznymi piosenkami? Christina Perri: - To sześć moich ulubionych świątecznych utworów i to nie są wcale najbardziej oczywiste wybory. Owszem, pojawiły się klasyki, ale sądzę, że niewielu artystów wykonuje dziś te kompozycje, które wybrałam. Zatem różnica polega już na samym doborze repertuaru. - Druga sprawa to fakt, że na płycie słychać mnie i mój zespół. Mamy swoje własne brzmienie. Jest ono bardzo analogowe, nawiązujące trochę do lat 70., niepospolite. Kombinacja tych i innych elementów sprawia, że nasza płyta na pewno się wyróżnia. Dla mnie najbardziej zaskakującym momentem na tej płycie jest "Ave Maria". Pociąga cię muzyka klasyczna? - Tak, zdecydowanie. Kiedy byłam mała, śpiewałam ten utwór w chórze. Chciałam nagrać go dla mojej rodziny, która w dużej części pochodzi z Włoch. Nie wiedziałam tylko, czy sobie z tym dziełem poradzę, jest to bardzo trudna kompozycja. Przedstawiłam swoją wersję. Wyszło super. - Dzięki! Czyj to był pomysł, żebyś nagrała taką płytę? - Mój. Piosenki świąteczne to pierwsze utwory, jakich się nauczyłam, pierwsze, które wykonywałam jako dziecko. Moja mama ma wręcz obsesję na punkcie świątecznych piosenek. Wiedziałam, że nagranie ich przeze mnie było w pewnym sensie nieuniknione. Zawsze chciałam to zrobić, nawet jeśli miałabym być jedynym słuchaczem. Poza tym był to świetny przerywnik przy pracach nad moim drugim "dużym" albumem. Co możesz nam o nim powiedzieć? - Mam aż 50 piosenek, które napisałam w ostatnim czasie. Z tego wybrałam 35, które nagrałam w formie demo. Do studia wejdę dopiero za kilka miesięcy, więc będę miała czas, żeby dalej pisać. Będzie z czego wybierać. Ale sądzę, że to się samo wyklaruje, piosenki będą się same przesuwały w moim osobistym rankingu. Myślę, że pod koniec będzie już dość oczywiste, które utwory pasują do siebie, które najbardziej lubię i które powinny znaleźć się na tym albumie. Na razie cieszę się tą atmosferą tworzenia, nagrywania demówek, pewnego rozgardiaszu. Czy będzie fair stwierdzenie, że rozpad twojego małżeństwa w pewnym sensie pobudził cię twórczo? - Nie powiedziałabym tak. Nie małżeństwo. Wskazałabym raczej na moje pierwsze rozstanie, które zmieniło moje życie na zawsze - to było jeszcze przed nieszczęsnym małżeństwem. To właśnie o tym pierwszym zawodzie miłosnym napisałam piosenkę "Jar Of Hearts". O tym był właściwie cały mój debiutancki album. Opowiadał on o sześciu latach życia z kłującym bólem w sercu. - Takie pomyłki i rozczarowania w danym momencie wydają się okropne, ale z perspektywy czasu pozwalają ci się czegoś nauczyć i to jest piękne. Co powiedziałabyś 20-letnim dziewczynom, które chcą szybko wyjść za mąż, tak jak ty kiedyś? - Nie róbcie tego! (śmiech) Absolutnie! Ale wiem też, że mnie wtedy nikt nie odwiódłby od tego zamiaru. Nawet ulubiony artysta. Nie posłuchałabym go. Mam więc wrażenie, że i tak te dziewczyny popełnią ten błąd. - Zresztą, szczerze mówiąc, nie wierzę w coś takiego jak błędy. Gdyby nie moje małżeństwo, nie byłoby mnie tutaj, a już na pewno nie byłabym tym, kim jestem. Czyli są rzeczy, które po prostu muszą się wydarzyć? - Tak uważam. To niezbędne doświadczenia. Nie należy jednak robić czegoś, do czego nie jest się przekonanym. Pytanie od naszych użytkowników: co jest na twojej liście rzeczy do zrobienia przed śmiercią? - O mój Boże! (śmiech) Właściwie to wszystko już zrobiłam w ciągu ostatnich dwóch lat. Muszę przysiąść i zrobić nową listę. Ale na pewno zawsze marzyłam o występie na Broadwayu. Może jeszcze własny dom we Włoszech, moja rodzina ma tam ziemie... Chciałabym też wysłać rodziców na emeryturę. Sprawić, żeby nie musieli już pracować każdego dnia. A tak swoją drogą, to moja mama jest stuprocentową Polką (rzeczywiście, panieńskie nazwisko mamy Christiny to Karpowicz; do Stanów wyemigrowali jej dziadkowie - przyp. MM). Mój tata to Włoch, a mama to Polka. Dorastałam pomiędzy tymi dwiema kulturami. Bywasz w rodzinnych stronach? - We Włoszech owszem. Szkoda, że w Polsce nie mam więcej członków rodziny, bo też bym chętnie odwiedziła wasz kraj. Najlepszym pretekstem będzie koncert. - Liczę na to. Pora na kolejne pytanie od naszych użytkowników: czy poznałaś osobiście obsadę "Zmierzchu"? Jakie wrażenie na tobie zrobili? - Tak, miałam tę przyjemność. Zresztą już niedługo zobaczymy się ponownie. Muszę przyznać, że udało nam się zaprzyjaźnić. Byłam z nimi w trasie promocyjnej po Stanach. Przez ten czas poznaliśmy się naprawdę dobrze. Oni nawet przyszli raz na mój koncert! Zabawne jest to, że muszę się bardzo pilnować, żeby nie wołać ich filmowymi imionami. Zobacz Christinę Perri w przeboju ze "Zmierzchu": Gołym okiem widać, że uwielbiasz tatuaże. Kiedy zrobiłaś sobie ten pierwszy? - Miałam 15 lat. Co to było? - To był egipski symbol na karku. Obiecałam sobie, że to mój pierwszy i ostatni tatuaż. Oj, nie dotrzymałaś tej obietnicy. - O Boże, chyba nie (śmiech). Mam ich teraz koło 50! Myślisz już o kolejnym? - W przyszłym tygodniu zrobię sobie dość duży. Wykona go Kat Von D. Będzie na moim ramieniu. Dzięki za rozmowę. - Wesołych Świąt (śmiech)!