Premier Wielkiej Brytanii okazała się liderką arogancką, nieudolną i zarazem tchórzliwą. W swojej pysze była przekonana, że przy wsparciu życzliwych jej medialnych elit, zmiażdży w przyspieszonych wyborach laburzystów. Jednocześnie panicznie uciekała przed jakąkolwiek debatą, a na kampanijnym szlaku jak robot powtarzała wymyślone przez PR-owców grepsy, przez co dorobiła się takich przydomków jak "Maybot". Wyborcy jasno dali do zrozumienia, co myślą o talentach premier May, odbierając konserwatystom większość w Izbie Gmin i ponad 20-punktową przewagę na laburzystami. May była tak zadufana, że nie uznała za stosowne zaproponować czegokolwiek społeczeństwu przyduszanemu siedmioma latami cięć. Premier bardziej była zainteresowana problemami swoich elitarnych przyjaciół, którzy płakali, że zabroniono im polować na lisy. Nad tą kwestią May raczyła się pochylić, ale już nad katastrofalnymi w skutkach cięciami w policji i w służbie zdrowia - nie bardzo. O kompromitacji pod tytułem "podatek od demencji" nie ma już nawet co wspominać. Zamiast podać się do dymisji, May tworzy mniejszościowy rząd. Jak gdyby nigdy nic. Well, powodzenia w rządzeniu z irlandzkimi unionistami, współtworzonymi przez terrorystów z Ulster Resistance, niewierzącymi w globalne ocieplenie przeciwnikami aborcji i małżeństw homoseksualnych - zalegalizowanych, przypomnijmy, przez konserwatystów. Co może pójść nie tak? Czwartkowe wybory okazały się również lekcją pokory - kolejną już - dla wszelakich ekspertów, analityków, wreszcie pracowni badań. Środowy "The Indpendent" donosił: "Według ostatniego sondażu May zmierza po największe zwycięstwo od czasów Thatcher". No nie bardzo. Podczas gdy wyszydzany Jeremy Corbyn gromadził na wiecach tłumy, jakich nie widziano w kampaniach wyborczych na Wyspach od ponad 20 lat, sondażownie uparcie korygowały otrzymane wyniki badań, odejmując punkty laburzystom i dodając je konserwatystom - bo przecież młodzi na pewno nie pójdą głosować. Tymczasem w grupie wiekowej 18-24 frekwencja wyniosła grubo ponad 70 proc.! To wynik najlepszy od dekad. Gdzie dziś byłaby Partia Pracy, gdyby jej parlamentarzyści nie sabotowali swojego lidera? Gdyby Tony Blair i Sadiq Khan nie jęczeli publicznie, jaki to Corbyn jest skrajny i beznadziejny? Na niezłą ironię zakrawa fakt, że ci parlamentarzyści, którzy tak ostro zwalczali Corbyna, dzięki niemu zachowali swoje miejsca w Izbie Gmin. Mało tego - łącznie uzyskali więcej głosów niż za Blaira w 2001 roku! Zabawnie jest oglądać, jak dziś gremialnie połykają swojej języki. Tak, szanowni deputowani, "trzecia droga" się skończyła. Albo odpowiecie na wściekłość i frustrację społeczeństwa, albo polegniecie. Jak, żeby nie szukać zbyt daleko - Theresa May. I niech nikogo nie zmyli ostatecznie pierwsze miejsce konserwatystów. Polityk, który ogłosił wybory, roztrwonił 24-punktową przewagę i przeprowadził najgorszą kampanię, jaką można sobie wyobrazić, nie nawiązując nawet najcieńszej nici porozumienia z wyborcami, jest politykiem skończonym, choćby właśnie siedział na herbatce u królowej.