To będzie trochę jak bajka o złym wilku. Postaram się jednak państwa przekonać, że wilk jest prawdziwy. A w dodatku - ponadnarodowy, wielogłowy i bardzo, bardzo wygłodniały. * W 1984 r. firma Bayer odkryła, że jej lek na hemofilię może zarażać pacjentów wirusem HIV. Na tę wieść koncern wysłał cały zapas farmaceutyku do Azji i Ameryki Południowej, a przez kilka kolejnych miesięcy nadal go wytwarzał, tym bardziej, że był tańszy w produkcji od bezpiecznej wersji medykamentu. W sumie w krajach Trzeciego Świata Bayer sprzedał ponad 100 tys. opakowań leku już po tym, jak przestał rozprowadzać go w Europie i w USA. Wskutek stosowania tego środka ponad 10 tys. chorych zaraziło się wirusem HIV w samych Stanach i na Starym Kontynencie. Firma przyznała, że wypłaciła rodzinom ofiar 660 milionów dolarów na mocy ugody, ale zaprzeczyła, by jej lek przyczynił się do czyjejkolwiek śmierci. W oświadczeniu mogliśmy przeczytać, że przy jego sprzedaży koncern postępował "odpowiedzialnie, etycznie i humanitarnie". * W latach 1996-2000 amerykańskie firmy wyeksportowały do krajów rozwijających się 500 tys. ton pestycydów, w większości zakazanych w USA, gdyż wywołują nowotwory. M.in. koncern American Cyanamid Co. sprzedał Kostarykańczykom pestycyd o nazwie Counter, nie informując, że praca z tym środkiem wymaga specjalnej odzieży ochronnej. Po kilku dniach stosowania Countera wielu z farmerów miało zawroty głowy, wymiotowało krwią i trafiło do szpitala. 15-letniego Heriberto Obando nie udało się uratować. Jak podaje Światowa Organizacja Zdrowia, trzy miliony osób rocznie choruje z powodu kontaktu z pestycydami, a 250 tys. z nich umiera. * Firma ubezpieczeniowa AIG odnotowała w czwartym kwartale 2008 r. blisko 62 mld dolarów straty za sprawą ryzykownych spekulacji, do których wykorzystywano pieniądze ubezpieczonych. Decyzją Kongresu amerykański podatnik poratował AIG 85-miliardową pożyczką, a kilka miesięcy później korporacja wypłaciła swoim pracownikom 165 milionów dolarów premii. Liczy się tylko zysk No dobrze, ale co z tych przykładów ma wynikać? - zapyta sceptyczny czytelnik. Może to tylko niechlubne wyjątki, czarne owce. Nie. To nie są czarne owce. To system, w którym przyszło nam dziś funkcjonować. System, w którym zgodnie z prawem obywatele są okradani, oszukiwani i zatruwani. System, w którym interesy wielkich koncernów są dla prawodawców ważniejsze niż interesy obywateli. System, w którym zysk jest jedynym kryterium sukcesu, a zasady podaży i popytu są święte i dobre. - Tacy jak Milton Friedman zawsze mówili, że jedyną funkcją społeczną biznesu jest tworzyć wartość firmy, produkować, zarabiać i że nie ma się co społecznie i etycznie rozczulać - komentuje w rozmowie z Interią Jacek Santorski, założyciel Akademii Psychologii Przywództwa, który na co dzień pracuje ze środowiskiem biznesu. - I to oni dziś nadają zdecydowany ton. Wszystko zgodnie z prawem Gdy tylko wybucha skandal, gdzie w roli czarnego charakteru obsadzona jest korporacja, warto przysłuchać się temu, co mówią adwokaci - najdrożsi w mieście - zatrudnieni do bronienia takich spraw: działania były zgodne z obowiązującym prawem. I mają rację! Jak zagwarantować korzystne przepisy dla swojej korporacji? Metod jest wiele. - Najczęściej to delikatny lobbing: konferencje, sponsorowanie badań, różne think-tanki finansowane przez korporacje - one budują środowisko, tworzą pogląd - wyjaśnia dr Waldemar Kozioł z Zakładu Międzynarodowych Stosunków Gospodarczych Uniwersytetu Warszawskiego, znawca tematyki korporacyjnej. - Ale niektóre firmy próbują twardo wejść w obieg polityczny i mieć bezpośredni wpływ na legislację - mówi dr Kozioł. "Twarde wejście" Goldmana Takim klasycznym przykładem jest Goldman Sachs, którego przedstawiciele znaleźli się w kolejnej administracji amerykańskiej. Dziś Donald Trump obsadza prestiżowe stanowiska osobami związanymi z tym bankiem. Najbardziej wpływowym urzędnikiem w administracji stał się Steven Mnuchin, nowy sekretarz skarbu, który jako wspólnik firmował wszystkie najbardziej niegodne praktyki banku, takie jak nielegalny obrót papierami wartościowymi czy wprowadzanie w błąd nadzór finansowy i klientów. Na efekty tego "twardego wejścia" nie trzeba było długo czekać. Donald Trump natychmiast zaatakował dekretem ustawę Dodda-Franka, nakładającą ograniczenia na korporacje finansowe po kryzysie z 2008 r. Trump nie jest pierwszym prezydentem - i pewnie nie ostatnim - który tuli się do Goldmana w świetle kamer. Tak robili również jego poprzednicy, szczególnie - George W. Bush. Kryzys z 2008 r. przypadł właśnie na jego kadencję. Kryzys, dodajmy, do którego Goldman wydatnie się przyczynił, a to za sprawą swojego zaangażowania w udzielanie kredytów hipotecznych wysokiego ryzyka. Gdy skompromitowany Goldman popadł w kłopoty, udał się po pomoc do swojego człowieka w rządzie - Henry'ego Paulsona, ówczesnego sekretarza skarbu. 10-miliardowy pakiet ratunkowy w imieniu Goldmana negocjował jego zarząd, a w imieniu podatników urzędnik, który chwilę wcześniej był prezesem Goldmana. Nietrudno zgadnąć, jaki był efekt tych negocjacji. Ale te miliardy, łącznie 700 mld dolarów przeznaczonych wyłącznie dla uprzywilejowanych korporacji, głównie banków, musiał jeszcze zatwierdzić Kongres. A ten odrzucił pomocowy pakiet. Koniec zabawy? Nic z tych rzeczy! Do kongresmenów rozdzwoniły się telefony lobbystów i już po kilku dniach powtórzono głosowanie. Tym razem jego wynik był taki, jak trzeba. "To wyglądało jak operacja służb specjalnych zaplanowana na najwyższym szczeblu" - powiedziała Marcy Kaptur, członkini Izby Reprezentantów z ramienia demokratów. Dodała, że niektórych senatorów wręcz szantażowano. Ledwie kilkunastozdaniowa ustawa nie przewidywała przy tym kontroli wydatkowania pieniędzy. Nie dziwi więc, że rok później Goldman, podobnie jak AIG, wypłacił swoim pracownikom gigantyczne premie. Obrotowe drzwi Przeskakiwanie z banku do administracji i w drugą stronę to zjawisko nazywane "obrotowymi drzwiami". Idealnym przykładem jest tutaj Jose Manuel Barroso, który jako przewodniczący Komisji Europejskiej, wyjątkowo często spotykał się z przedstawicielami Goldmana, by wspólnie, z troską pochylać się nad bolączkami sektora finansowego. Gdy Barroso przestał być szefem KE, natychmiast znalazł pracę w Goldmanie. Podobnie Gerhard Schroeder, który w ostatnich tygodniach urzędowania podpisał z Rosją umowę o budowie Gazociągu Północnego, by po ustąpieniu z urzędu niemal natychmiast trafić do rady nadzorczej rosyjskiego konsorcjum budującego gazociągi. Obrotowe drzwi to tak naprawdę narzędzie przejmowania polityki przez wielki biznes. To zawoalowana, ale oczywista pokusa: "bądź nam przyjazny, a dostaniesz intratne stanowisko". Ci z kolei, którzy podążają z biznesu do polityki, wchodzą do niej z fałszywą narracją, że to co dobre dla biznesu, jest dobre dla wszystkich. Skompromitować się można również w momencie własnej śmierci. Tak stało się z sędzią Sądu Najwyższego Antoninem Scalią, który w 2016 r. zmarł w miejscu dla siebie wysoce niefortunnym - na terenie luksusowej, teksańskiej rezydencji miliardera Johna B. Poindextera. W takich miejscach gościom za nocleg, wikt i opierunek nikt rachunków nie wystawia. Szybko skojarzono fakt, że rok wcześniej Sąd Najwyższy, ze Scalią w składzie, podjął decyzję korzystną dla jednej z firm miliardera (chodziło o dyskryminację pracowników ze względu na wiek). Legalna korupcja W przypadku amerykańskim możemy wręcz mówić o zalegalizowaniu korupcji. Wielkie koncerny płacą nawet miliony dolarów na kampanie wyborcze demokratów i republikanów. Czy ktoś wierzy, że nie oczekują w zamian niczego? Wolne żarty. Spośród krajów rozwiniętych to w USA regulacje są najłaskawsze dla koncernów. - Korporacje osiągają w ten sposób przyjazne środowisko dla swojego biznesu. Przyjazne, czyli bez barier. Przyjazne, czyli elastyczne względem kapitału rzeczowego, finansowego, ludzkiego - wyjaśnia dr Kozioł. Dzięki owej elastyczności koncerny mogą dziś bez przeszkód przenosić zyski do rajów podatkowych i nie odprowadzać od nich podatków, a produkty wytwarzać tam, gdzie pracują 12-letni niewolnicy. 207 złotych miesięcznie Amancio Ortega, współzałożyciel Zary, to drugi najbogatszy człowiek świata. Jego majątek szacowany jest na 67 mld dolarów. "Tylko" 24 miliardami może pochwalić się Stefan Persson, prezes H&M. Można by rzec, że ich bogactwo jest wynikiem niebywałej wręcz przedsiębiorczości i pracowitości, gdyby nie fakt, że szefowie Zary i H&M wzbogacili się w dużej mierze dzięki niewolniczej pracy kobiet w Bangladeszu, Chinach, Indiach czy Kambodży, gdzie szyte są ubrania tych marek. Nawet 12-letnie dziewczynki pracują tam po kilkanaście godzin dziennie, często bez dostępu do wody pitnej, za 207 złotych miesięcznie. Tyle - w przeliczeniu - wynosi płaca minimalna w Bangladeszu. - Pensje w fabrykach nie wystarczają im często na podstawowe potrzeby: jedzenie, mieszkanie, ochrona zdrowia czy edukacja dzieci - mówi Joanna Szabuńko z fundacji Kupuj Odpowiedzialnie. "Jak któraś z nas jest chora, dają jej tabletkę albo maść i każą pracować dalej, nawet jeśli praca musi być wykonywana cały dzień na stojąco. Jeśli pracujemy cztery nadgodziny, zapisują trzy. Tylko jeśli pracujemy do późna wieczorem, dostajemy jednego banana i kawałek chleba" - relacjonuje jedna ze szwaczek, cytowana w raporcie Clean Clothes Polska. - W momencie, w którym dobrostan szwaczki wchodzi w kolizję z interesem właściciela fabryki, to już nie ma możliwości dyskusji. W Bangladeszu jest 167 milionów ludzi i gigantyczna nadpodaż rąk do pracy. Jeżeli szwaczka Aisza jest niezadowolona, to szwaczkę Aiszę wypraszamy i na jej miejsce bierzemy kogoś, kto jeszcze nie poczuł, że jest niezadowolony. Na tym polega dramatyzm tej sytuacji - wyjaśnia w rozmowie z Interią Marek Rabij, autor książki "Życie na miarę. Odzieżowe niewolnictwo". W wyniku szukania oszczędności przez właścicieli fabryk dochodzi do wielkich tragedii. W 2013 r. zawalił się budynek Rana Plaza w Bangladeszu. Wbrew projektowi umieszczono w nim zbyt dużo ciężkiego sprzętu. Zginęło ponad tysiąc osób zatrudnionych do szycia ubrań znanych marek. Niejednokrotnie zdarzało się również, że przy braku wyjść ewakuacyjnych szwaczki nie miały gdzie uciec i ginęły w płomieniach. Kropka w Carrefour Bangladesz jest krajem egzotycznym dla polskiego czytelnika, ale przecież i w Polsce dochodzi do wykorzystywania pracowników, by zarząd mógł sobie wypłacić sowite premie. Czasem ta presja skutkuje upokarzaniem zatrudnionych. W 2010 r. media informowały, że w lubelskim sklepie Carrefour kasjerki, gdy chciały udać się do toalety lub zjeść drugie śniadanie, musiały stawać na czerwonej kropce pośrodku sklepu i czekać na kierownika, czasem po kilka minut. Kierownik przychodził i decydował, czy pracownica może pójść siku, czy nie. Z kolei magazynierzy polskiego Amazona skarżyli się na mordercze tempo pracy narzucone przez kierowników, ciągle rosnące normy prowadzące do częstych wypadków, zasłabnięć, a także na zarobki - niższe niż za tę samą pracę otrzymują pracownicy w innych europejskich magazynach firmy. "Naszą działalność prowadzimy zawsze w zgodzie z najwyższymi standardami etycznymi i prawnymi, (...) nie tolerujemy żadnych odstępstw od tej zasady" - przekonywał Amazon w oficjalnym oświadczeniu. Wyciskanie frajerów Elastyczność, globalizacja i deregulacja, o które tak walczą wielkie koncerny, to nie tylko wolność wyzyskiwania pracowników, ale także wolność bezkarnego oszukiwania klientów. Paweł Reszka w książce "Chciwość. Jak nas oszukują wielkie firmy" opisuje cały system sprzedaży usług finansowych, w którym klient jest frajerem, z którego trzeba wycisnąć ostatni grosz, obiecując mu złote góry, nierealne zyski, przemilczając ryzyko lub bagatelizując je (jak wtedy, gdy wciskano wszystkim kredyty frankowe). Sprzedawca musi po prostu sprzedać jak najwięcej. Pracowników napuszcza się na siebie: "Zobacz, ten miał w tym tygodniu lepszy wynik od ciebie. Może powinienem cię zwolnić"? Menedżerowie oddziałów muszą wykazywać stale rosnące przychody. Pokusa premii zderza się z groźbą zwolnienia. Albo-albo. Później zarząd pokazuje akcjonariuszom wykres z galopującymi ku przestworzom zyskami i bierze za to setki tysięcy złotych, a czasem i miliony. Gdzie w tym wszystkim jest klient? Na końcu łańcucha pokarmowego. "Fuck the clients" - jak mówił jeden z bohaterów "Wilka z Wall Street", grany przez Matthew McConaugheya. Ten hierarchiczny terror wyrabiania "targetów" prowadzi do sytuacji kuriozalnych. Prezes banku Wells Fargo kazał zakładać klientom po osiem różnych kont, ponieważ "osiem" ("eight") rymuje się ze "świetny" ("great"). Efekt był taki, że klientom, zakładano konta, ale bez ich wiedzy. Zarząd i dyrektorzy oczywiście też "nic nie wiedzieli", więc w wyniku skandalu pozwalniano pracowników niskiego szczebla. - Ale w żadnym stopniu nie odbiło się to na wartości giełdowej tego banku. To rozwiewa nadzieje, że biznes nieetyczny się nie opłaca. Liczy się wyłącznie skuteczność biznesowa - niezależnie od tego, jak uzyskiwana - zwraca uwagę Jacek Santorski. I przytacza zastanawiające dane: - Jeszcze dziesięć lat temu wołaliśmy z niepokojem, że psychopatia dotyczy jednego procenta populacji, a w biznesie są to cztery procenty. Dzisiaj badania australijskie pokazują, że 20 proc. menedżmentu to psychopaci. Palenie dobre dla zdrowia W świetle tych badań łatwiej zrozumieć, dlaczego koncerny świadomie decydują się nas truć. Warto przypomnieć, że jeszcze nie tak dawno - bo w latach 60. i 70. - papierosy reklamowano jako dobre dla zdrowia, choć koncerny dysponowały już badaniami temu przeczącymi. Joseph Cullman, prezes Philipa Morrisa w 1971 r., uspokajał kobiety w ciąży i zapewniał, że mogą sobie spokojnie popalać, mimo że informacje o możliwych uszkodzeniach płodu już wtedy musiały do niego docierać. "To prawda, że dzieci kobiet, które palą, rodzą się mniejsze. Jednak są to dzieci równie zdrowe co dzieci kobiet, które nie palą. A niektóre kobiety wolą mieć mniejsze dzieci" - dowcipkował w telewizji. Tam gdzie jeszcze wolno reklamować papierosy, opowiada się o paleniu tak, by kojarzyło się ono z wolnością, odwagą, męskością, brawurą. Odważni i męscy byli z całą pewnością aktorzy grający niegdyś "Marlboro Mana", kowboja zachęcającego do palenia papierosów Marlboro. Czterech z nich zmarło z powodu chorób będących wynikiem palenia. "Bezstronni" eksperci Coca-Coli O tym, że palenie tytoniu szkodzi, wie już dziś każde dziecko, czego nie można powiedzieć o świadomości szkodliwości innych substancji, na przykład wszechobecnego cukru. Światowa Organizacja Zdrowia uważa nadmierne spożycie cukru za jedno z największych zagrożeń dla organizmu człowieka. Cukier, zwany też "białą śmiercią", przyczynia się nie tylko do próchnicy, ale i do nadwagi, chorób serca; obniża odporność organizmu, sprzyja rozwojowi raka piersi, jajników, jelit i prostaty, powoduje powstawanie kamieni nerkowych, może uszkadzać strukturę DNA i białek, skutkuje cukrzycą. Jednocześnie, co również wykazują badania, cukier jest silnie uzależniający. Dlatego właśnie dodawany jest do wszystkiego. Do pieczywa, płatków śniadaniowych, ketchupu, sosów, napojów, wędlin, jogurtu, pizzy. A w pogotowiu zawsze znajdzie się usłużny ekspert gotów oświadczyć, że "cukier krzepi". Ekspert, od razu wyjaśnijmy, sponsorowany przez koncerny. Jak podawał "The New York Times", Coca-Cola finansuje projekty badawcze kwestionujące wpływ spożywania słodkich napojów na nadwagę i otyłość. Jedną ze sponsorowanych przez koncern organizacji jest Global Energy Balance Network. Jej wiceprezes Steven N. Blair twierdzi, że nie ma dowodów na niekorzystny wpływ słodkich napojów na zdrowie człowieka. Coca-Cola wyłożyła 1,5 mln dolarów już na sam start organizacji. Strona GEBN zarejestrowana jest w siedzibie Coca-Coli w Atlancie. Od 2008 r. koncern przekazał 4 mln dolarów na projekty dwóch naukowców, którzy twierdzą, że na zdrowie i wagę mają wpływ ćwiczenia, a nie dieta, a już na pewno nie spożywanie Coca-Coli. "Współpracujemy z jednymi z najwybitniejszych ekspertów w dziedzinie odżywiania i aktywności fizycznej. Ważne jest dla nas, by naukowcy dzielili się własnymi przemyśleniami i badaniami, niezależnie od ich wyniku, w sposób otwarty i transparentny" - głosi oświadczenie koncernu. Agencja AP zwróciła uwagę na wysyp zastanawiających rekomendacji dietetyków, którzy na swoich stronach, w rozpiskach żywieniowych, proponują spożywanie Coca-Coli. I tak się przypadkowo składa, że wspomniani dietetycy współpracują z koncernem. Firma nie chciała ujawnić, ile im płaci za fachowe konsultacje. Natura nie ma szans Korporacje, oczekując przyjaznych warunków funkcjonowania, domagają się przy okazji możliwości bezkarnego trucia środowiska. - Jak weźmie pan amerykańskie podręczniki o tym, jak prowadzić biznes za granicą, to regulacje w zakresie emisji CO2, gospodarki śmieciami czy wykorzystywania energii są czynnikami określanymi jako dyskryminujące - zwraca uwagę dr Waldemar Kozioł z UW. Niedawno wyszło na jaw, że już w latach 70. wielkie korporacje wiedziały, jakie skutki dla środowiska może mieć emisja gazów cieplarnianych. Po co jednak ujawniać takie nieistotne detale, kiedy można, hmm, nie ujawniać? Z kolei paliwowy gigant Exxon, jak wynika z wewnętrznej korespondencji ujawnionej przez Inside Climate News, dysponował pełnymi badaniami o szkodliwości swoich działań. Reakcją nie były jednak stopniowe zmiany, a pilnowanie, by rzecz nie ujrzała światła dziennego. "Obrano drogę zaprzeczania i odkładania. Exxon wyznaczył model działania dla reszty przemysłu" - zauważa profesor Naomi Oreskes na łamach "The New York Times". Albo zgoda, albo trybunał Koncerny potrafią bardzo ostro walczyć o możliwość zatruwania środowiska, o czym świadczy lektura pozwów do trybunałów arbitrażowych w ramach mechanizmu ISDS, zwanego mechanizmem inwestor-przeciw-państwu. W 1998 r. amerykańska firma Ethyl Corporation, w ramach arbitrażu przewidzianego w umowie NAFTA, pozwała kanadyjski rząd za zakaz stosowania toksycznego związku MMT w paliwie. Ottawa zawarła ugodę, w myśl której zgodziła się zapłacić koncernowi 13 mln dolarów, znieść wspomniany zakaz i reklamować MMT jako związek niegroźny dla człowieka i środowiska, i to mimo badań, które dowodzą czegoś zupełnie innego Jak więc widać, genialnym narzędziem dla koncernów są umowy inwestycyjne czy handlowe zawierające mechanizm rozstrzygania sporów inwestycyjnych w trybunałach arbitrażowych. Mechanizm ten (ISDS lub ICS w umowie CETA) pozwala korporacjom pozywać rządy państw, z pominięciem krajowego sądownictwa, za regulacje, które godzą w ich interesy. Umowy o wolnym handlu reklamowane są, np. przez eurokratów, jako odpowiedź na wyzwania globalizacji, jako znoszenie ceł i barier handlowych, na czym zyskają wszyscy - zarówno korporacje, jak i zwykli obywatele. Warto jednak zwrócić uwagę, kto negocjuje te umowy. Amerykańska senator Elizabeth Warren ujawniła, że 85 proc. członków ciał doradczych zajmujących się poszczególnymi rozdziałami transpacyficznej umowy TPP (uśmierconej niedawno przez Donalda Trumpa) to byli ludzie powiązani z wielkimi koncernami. Podobnie w przypadku umowy CETA, porozumienia o wolnym handlu między Unią Europejską a Kanadą, które w lutym zaaprobował Parlament Europejski. Prof. Leokadia Oręziak ze Szkoły Głównej Handlowej nie ma wątpliwości, jakie będą skutki tej umowy. - Gdy CETA wejdzie w całości w życie, rządy będą musiały pytać korporacji, co mogą, a czego nie mogą zrobić. Tamci może się zgodzą, a może nie. Dzięki takiej umowie bardzo mocno ograniczona zostanie swoboda rządów i parlamentów do stanowienia prawa zgodnie z interesem publicznym - mówi Interii. Społeczeństwo - największy wróg Żeby te wszystkie rozwiązania przeszły bez większego sprzeciwu (w przypadku CETA nie udało się uniknąć protestów), cała armia neoliberalnych ekspertów i think-tanków pozostaje w ciągłej gotowości, by wyjaśnić w wieczornych serwisach informacyjnych, że działanie pod dyktando korporacji to w istocie... wspieranie przedsiębiorczości. Gdy tylko pojawia się pomysł zwiększenia płacy minimalnej, podniesienia podatków czy skrócenia czasu pracy, zawsze słychać te same groźby: inwestorzy zabiorą zabawki, a gospodarka się zawali. Przedstawiciele koncernów skarżą się nieraz, że przepisy ich krępują. Ale gdy się je likwiduje, wykorzystują ich brak w sposób wręcz rabunkowy. Kiedy kamery są wyłączone, rozmawiają również o innych potencjalnych przeszkodach na drodze do wiecznego zwiększania zysków. W 2005 r. Citigroup w poufnej korespondencji do swoich najbogatszych inwestorów tak pisało o największych zagrożeniach dla systemu kontrolowanego przez jeden procent najbogatszych: "Poza wojną, inflacją, schyłkiem rozwoju technologicznego czy kryzysem finansowym największym zagrożeniem na dzień dzisiejszy jest społeczeństwo domagające się bardziej sprawiedliwego podziału dóbr". - Kiedyś Erich Fromm napisał, jak w każdym z nas ściera się dobro i zło, piękna i bestia. Tak samo od zarania kapitalizmu ściera się tendencja bezduszna i ta wrażliwa społecznie. W ostatniej dekadzie znowu do głosu bardziej dochodzi ta bezduszność i bezwzględność. Wydaje się, że znów ma się lepiej bestia - mówi nam Jacek Santorski. Co może Dawid Czy w starciu z tak potężną machiną, z całym system opartym na chciwości jesteśmy bezbronni? Teoretycznie zawsze można drani przegłosować, ale koniec końców, ktokolwiek by nie wygrał wyborów, prędzej czy później z biznesem zaczyna romansować, choćby z obawy przed karzącą ręką agencji ratingowych. Jednak jest jedna rzecz, której "korpo" boją się bardzo. To kryzys wizerunkowy. Pożar PR-owy już niejednego członka zarządu poparzył. Wiedzą coś o tym choćby BP czy Volkswagen. Widać to po panicznych działaniach antykryzysowych, gdy zaczyna się palić. A na naszym rynku: pamiętacie, jak NC+ wycofywał się z "siłowego" narzucania wyższych opłat? Kryzys wizerunkowy czy też sama groźba takiego kryzysu otwiera możliwość, by i Dawid czasem poszczypał Goliata, by Goliat nie sądził, że wolno mu dosłownie wszystko. Michał MichalakObserwuj autora na FacebookuŹródła: Walt Bogdanich, Eric Coli "2 Paths of Bayer Drug in 80's: Riskier One Steered Overseas", "The New York Times", 22 V 2003. Christopher Scanlan "Dangerous Exports - Pesticides Banned In U.S. Are Widely Sold In 3rd World", 1991. Kimberly Amadeo "AIG Bailout: Cost, Timeline, Bonuses, Causes, Effects", 4 VIII 2016. "Grubymi nićmi szyte. Warunki pracy w fabrykach dostawców polskich firm odzieżowych w Bangladeszu", Clean Clothes Polska, 2014. Anahad O'Connor "Coca-Cola Funds Scientists Who Shift Blame for Obesity Away From Bad Diets", "The New York Times", 9 VIII 2015. Candice Choi "Coke as a sensible snack? Coca-Cola works with dietitians who suggest cola as snack", Associated Press, 16 III 2015. Marta Lasek "Bunt w polskim Amazonie. Amerykański sen za 8,5 zł za godzinę", "Gazeta Wyborcza", 6 VII 2015. Agnieszka Antoń-Jucha "Kontrowersyjna kropka w Carrefourze", Dziennik Wschodni, 9 VII 2010 r. Michael Moore "Kapitalizm, moja miłość" (film), 2009. Nancy Appleton " Suicide by Sugar: A Startling Look at Our #1 National Addiction", 2008.