W połowie listopada ukaże się świąteczny album 17-letniego gwiazdora, zatytułowany "Under The Mistletoe". Usłyszymy na nim "Cichą noc" w wykonaniu wokalisty, będzie tam również duet z Mariah Carey. W ten sposób dyskografia Justina Biebera już ostatecznie stała się parodią rynku fonograficznego i artystycznego rozwoju. Na sześć albumów piosenkarza tylko jeden (jeden!) to długogrająca płyta z oryginalnymi piosenkami. A pozostałe? Mamy na liście na przykład "My Worlds Acoustics" z akustycznymi wersjami przebojów Justina. Mamy też "Never Say Never: The Remixes", czyli remiksy tychże hitów. Jest też swego rodzaju "the best of", czyli "My Worlds: The Collection" - wszystkie piosenki Justina zebrane na jednym albumie i, uwaga, gratka dla fanów: jeden premierowy utwór. Patrząc jednak z biznesowego, nie artystycznego, punktu widzenia, zarządzanie marką "Justin Bieber" jest bezbłędne. Nie wiadomo przecież ile potrwa szał na punkcie Kanadyjczyka. Bardzo prawdopodobne, że najmłodsza grupa konsumentów show-biznesu niedługo znajdzie sobie nowego idola. Wystarczy wspomnieć choćby losy Jonas Brothers, którzy przestali ekscytować wraz z nastaniem "Jonasa alfa", czyli Biebera właśnie. Autoryzowanych produktów sygnowanych nazwiskiem 17-letniego idola jest kilkaset. Do najbardziej kasowych należał biograficzny film w 3D - "Never Say Never", który w dniu otwarcia zarobił 12,4 mln dolarów. Furorę zrobiła również autobiografia wokalisty, "First Step 2 Forever: My Story". I tylko wyjątkowo zacofani obserwatorzy zapytają, czy to nie gwałci idei autobiografii, która do tej pory kojarzyła się z barwnym/mądrym podsumowanie kariery czy nawet życia. A co do powiedzenia może mieć 17-latek? Bo co do tego, że jest amerykańskim odpowiednikiem Doroty Masłowskiej, chyba nikt nie ma złudzeń. Ważnym produktem marki jest też przynosząca krocie linia perfum "Someday". Ale o powodzeniu przedsięwzięcia biznesowego pod tytułem "Justin Bieber" w równym stopniu decyduje "drobnica". W oficjalnym sklepie Justina Biebera zakupić można również m.in. szczoteczkę do zębów z jego podobizną, kotylion, slipy, biżuterię, nici dentystyczne, kalendarze czy lalki. Z lalkami zresztą wiąże się zabawna historia. Kiedy w 2010 roku Justin zmienił uczesanie, spanikowany producent tych zabawek wydał 100 tysięcy dolarów na korektę fryzury u plastikowych miniaturek gwiazdora. Widać że ktoś trzyma nad marką pieczę, bo wszystkie produkty utrzymane są w podobnej serduszkowo-krzykliwej stylistyce i identycznej kolorystyce (fiolet, czerń i biel). O markę trzeba dbać, nie wystarczy wypuszczanie kolejnych produktów. Stąd mnóstwo przedsięwzięć obliczonych na podtrzymywanie zainteresowania: gościnne występy w serialach, wywiady telewizyjne czy np. odsłanianie swojej figury woskowej (Justin ma takowe w Nowym Jorku, Amsterdamie i w Londynie). "Uproduktowienie" tego 17-latka jest fascynujące i przerażające zarazem. Fascynujące, bo stoją za tym prawdziwi mistrzowie marketingu, bo stworzyli przedsiębiorstwo doskonałe. Przerażające, bo Bogu ducha winne dzieciaki nie zdają sobie sprawy, że ich pragnienia i emocje z bezlitosną dokładnością przeliczane są na dolary. Michał Michalak Zobacz teledyski Justina Biebera na stronach INTERIA.PL!