O przyszłości komercyjnego aspektu muzyki rozmawialiśmy zarówno z artystami, jak i ważnymi postaciami polskiego rynku fonograficznego. Wygląda na to, że niezależnie od zbliżających się, być może gwałtownych, przeobrażeń fonografii, zarówno artyści, jak i wytwórnie, mogą spać spokojnie. Pod jednym warunkiem - że jak najszybciej dopasują się do nowych czasów. Liczby Lektura statystyk niewątpliwie psuje humory ludziom z branży muzycznej. W 2009 roku sprzedaż albumów i singli na fizycznych nośnikach spadła na świecie o 12,7 procent, a sprzedaż muzyki w ogóle, w jakiejkolwiek postaci (uwzględniając także różne wersje cyfrowe) - o 7 proc. Oznacza to, że wzrost legalnej sprzedaży piosenek online oraz muzycznych usług mobilnych nie rekompensuje strat, jakie ponosi branża z powodu spadku dochodów ze sprzedaży płyt. Statystyki z 2009 roku są też nie do końca adekwatne do rzeczywistej sytuacji - gdyby nie śmierć Michaela Jacksona oraz fenomen Susan Boyle, wyniki byłyby znacznie gorsze, co widać już na przykładzie danych za ten rok. Firma badawcza Media Traffic, publikująca cotygodniowe zestawienie najlepiej sprzedających się płyt na świecie, poinformowała niedawno, że tak słabego tygodnia jak ten objęty notowaniem z 28 sierpnia 2010 roku, nie było jeszcze nigdy! Z kolei w USA - na największym, najbardziej rozwiniętym rynku fonograficznym świata - odnotowano w czerwcu najgorsze wyniki od 1991 roku, kiedy to firma Nielsen SoundScan zaczęła szczegółowo monitorować sprzedaż płyt. Od początku 2010 roku rozeszło się w Stanach 231 mln płyt. Rok wcześniej, w tym samym czasie, sprzedano 267 milionów egzemplarzy. Pożegnanie z kompaktami? - Wydaje mi się, że płyty CD jako takie, płyty, które możesz wziąć do ręki, długo już nie pociągną - mówi w rozmowie z INTERIA.PL amerykańska gwiazda pop, Katy Perry. - Być może za dwa-trzy lata nie będzie na nie popytu. Uważam jednak, że muzyka zawsze się sprzeda. Po prostu żyjemy w innym świecie, kształtowanym przez internet i dostępność wszystkiego na wyciągnięcie ręki. - Zasady gry się zmieniają. Nie da się porównywać teraźniejszości z latami 90. czy samym początkiem XXI wieku. To po prostu inny świat! Trzeba przyjąć nową perspektywę i pożegnać się z myśleniem, że artysta jest dziś w stanie sprzedać pięć milionów płyt w ciągu pierwszego tygodnia. Takie sytuacje już się nie zdarzają. Nikomu! - dodaje Katy. - Kiedyś celebrowało się kupowanie płyty, wczytywało się w książeczkę... Dziś premiera nie jest żadnym wydarzeniem. Teraz nie kupuje się płyt, więc one znikną z półek. Kompakty są skazane na śmierć - przekonuje Robert Chojnacki, saksofonista znany z De Mono i albumów nagranych z Andrzejem Piasecznym czy Maciejem Molędą. Jego solowa płyta "Sax & Sex" z 1995 roku rozeszła się w ponad 1,3 mln egzemplarzy! - Historia zatoczyła koło. Tak jak kiedyś muzycy zarabiali grając koncerty, tak teraz mamy powrót do źródeł. To nie jest sytuacja lokalna, ale zjawisko w skali makro - dodaje muzyk. - Wszystkie duże wytwórnie przegapiły wejście internetu. Nie doceniły tego. Mówiono sobie: e tam, Madonna nie sprzeda 12 milionów płyt? Jeszcze niedawno, kiedy singel sprzedawał się w Stanach w sześciu milionach egzemplarzy, było to dobrym prognostykiem dla płyty. A sam album był sukcesem, gdy rozchodził się w 10, 20 milionach sztuk. A teraz? Madonna sprzedaje ledwo co 1,5 mln płyt (kompilacja "Celebration" z 2009 roku - przyp.red.) - zauważa Chojnacki. By zobrazować to, o czym mówi popularny saksofonista, wystarczy przejrzeć wyniki artystów, których albumy niejako z definicji rozchodzą się w wielomilionowych nakładach. W 2008 i 2009 roku Britney Spears sprzedała 3,4 mln egzemplarzy albumu "Circus". Dla porównania album "Oops... I Did It Again" z 2000 roku rozszedł się w 20 mln kopii, a "...Baby One More Time" z 1999 roku w 25 mln! Wydawnictwo U2 z 2009 roku - "No Line On The Horizon" - znalazło 3,5 mln nabywców. "How To Dismantle An Atomic Bomb" z 2004 roku - 9 mln! Eminem, który w tym roku radzi sobie na listach bestsellerów znakomicie - płyta "Recovery" zbliża się do granicy 5 mln sprzedanych kopii - o wynikach, jakie notował w latach 2000-2002 może tylko pomarzyć. Wtedy jego albumy rozchodziły się w 20 mln egzemplarzy! Płyta jak książka? Nie wszyscy jednak uważają, że albumy na kompaktach czeka rychła zagłada. Michał Wardzała, szef wytwórni Mystic, dla której nagrywają m.in. Czesław Śpiewa, Behemtoh, Gaba Kulka, Coma czy Grzegorz Turnau, uważa, że płyty zakorzeniły się w kulturze na tyle głęboko, że nie znikną z dnia na dzień. Z dumą podkreśla, że akurat jego firma z roku na rok sprzedaje coraz więcej albumów. - Pięć lat temu przewidywano na 2010 rok koniec płyt CD. Nic takiego nie nastąpiło. Rynek płytowy tak naprawdę radzi sobie bardzo dobrze. Istnieją i wielkie wytwórnie, i te niezależne, które sprzedają potężne nakłady. Oczywiście, były złote czasy, kiedy te nakłady były większe, natomiast obecny okres nie jest wcale taki tragiczny - twierdzi szef Mystic. - Myślę, że proporcje będę się troszeczkę zmieniały, jednak nośnik CD jest tak głęboko osadzony w kulturze, że można go nawet porównać do książek. Jeżeli mamy takie podstawy kulturowe, to ten nośnik przetrwa. Nie wydaje mi się, żeby raptem wydawanie muzyki na płytach stało się nieopłacalne - przekonuje Wardzała w rozmowie z INTERIA.PL. Do optymistów zalicza się także Janusz Radek: - Ludzie nie będą rezygnować z płyt, tak jak nie zrezygnowali z książek. Książka zawsze była i płyta, wydaje mi się, też zawsze będzie. Cyfrowa rewolucja Spadkowy trend jest jednak zbyt mocny, by go całkowicie ignorować. Płyty kompaktowe być może będą zdobiły półki sklepowe jeszcze przez pięć, dziesięć czy dwadzieścia lat, jednak nie ulega wątpliwości, że ich znaczenie będzie coraz mniejsze. Co wypełni powstałą lukę? Nasi rozmówcy bez wahania wskazują przede wszystkim na gałąź muzyki sprzedawanej w sieci. W Stanach Zjednoczonych dochody z legalnie ściąganych "empetrójek" stanowią aż 43 procent dochodów ze sprzedaży muzyki w ogóle! W Europie jest to nieco ponad 20 procent, a w Polsce... 5 procent. Tu jednak wszyscy są optymistami. Jak udało nam się dowiedzieć, w polskim serwisie Muzodajnia aż 130 tysięcy zarejestrowanych użytkowników płaci za pobierane piosenki. - W kraju, w którym piractwo ma przyzwolenie społeczne, to nie jest zły wynik - podkreśla Grzegorz Samborski z firmy E-muzyka, która zajmuje się m.in. technicznym przygotowaniem muzyki do emisji czy ściągania w sieci, bądź w telefonach komórkowych. Konieczność wprowadzenia restrykcyjnych regulacji antypirackich wymienia większość naszych rozmówców. - Jeżeli pojawi się instrument umożliwiający zmniejszenie piractwa internetowego, to może to być moment przełomowy. Czy rządy zdecydują się na taką kontrolę internetu? Trudno powiedzieć. Istnieje duże lobby, które jest temu niechętne. Użytkownicy też tego nie chcą, bo dostają coś za darmo, rzadko nazywając to po prostu kradzieżą - mówi Michał Wardzała. Jednak nawet przy czarnym scenariuszu - płyty się nie sprzedają, a internauci nie płacą za "empetrójki" - wytwórnie, przynajmniej te najmądrzejsze, wciąż będą się miały nie najgorzej. Na co komu wytwórnie? - Artysta nadal będzie potrzebował nas choćby do działań promocyjnych. Warto zauważyć, że dziś już nie tytułujemy się "wytwórnią płytową", stąd w nazwie mamy "music", a nie "records", jak kiedyś - opowiada nam Piotr Kabaj, szef polskiego oddziału EMI Music. Kabaj przekonuje, że wykonawcy na własną rękę nie będą w stanie uruchomić potężnej machiny marketingowej, za którą odpowiadają sztaby ludzi w wytwórniach. Odwrócenie się artystów od dużych firm fonograficznych i nagrywanie na własną rękę może dla nich oznaczać nie tylko całkowitą niezależność, ale też wiele dodatkowych obowiązków. Dziś wytwórnie załatwiają wykonawcy studio, wywiady, pomagają kontraktować koncerty, kręcić teledyski, negocjują umowy patronackie z mediami, zajmują się PR-em, krótko mówiąc - inwestują w niego. Jeśli jego muzyka chwyci, będzie mógł "obłowić się" na koncertach i radiowych emisjach swoich przebojów. A co z opieki promocyjnej nad artystami będą miały same wytwórnie? Jak będą zarabiać na swoich asach w obliczu kurczącej się sprzedaży muzyki? Nowe modele biznesowe Piotr Kabaj zdradza, że atrakcyjnym rejonem są usługi mobilne, zwłaszcza "granie na czekanie", które zapewnia EMI i innym firmom fonograficznym całkiem pokaźne przychody. Oprócz tego wytwórnie zarabiają na ściąganych dzwonkach. Grzegorz Samborski z E-muzyki uważa, że wkrótce dojdzie do tego również streaming (odtwarzanie na żywo) utworów w komórkach. Spore oczekiwania wiązane są także z teledyskami, np. w serwisie YouTube. Wytwórnie mają zamiar blokować wszystkie klipy umieszczane przez użytkowników na własną rękę. Dzięki temu dany teledysk będzie można zobaczyć tylko na oficjalnym profilu firmy fonograficznej bądź artysty. Następny krok to emitowanie reklam przed klipami, które w przyszłości również mają gwarantować zyski. Wszyscy mogą być z takiego rozwiązania zadowoleni - użytkownik będzie słuchał muzyki za darmo, jak dotychczas, a wytwórnie będą na tym zarabiać. Jeżeli Polacy nie zechcą jednak kupować singli w sklepach typu Muzodajnia, to istnieje wyjście alternatywne. - Konsument, kupując jakiś towar, będzie dostawał kod gwarantujący mu, że w sklepie internetowym czy mobilnym będzie mógł sobie ściągnąć piosenki gratis - mówi Samborski, który uczestniczył już w przygotowaniu takich akcji: niedawno zamawiając w jednej z sieci pizzę, otrzymywało się kod umożliwiający ściągnięcie za darmo kilkudziesięciu utworów. Ktoś jednak za te piosenki musiał wytwórniom wcześniej zapłacić. Zmienić myślenie Niewykluczone, że artyści zostaną zmuszeni do zmiany podejścia do procesu twórczego. Piotr Kabaj zauważa, że ponad 90 procent ściąganych w serwisie iTunes utworów to single czy hity, a nie całe albumy. Zatem, wraz z rosnącym rynkiem muzyki cyfrowej, do lamusa odchodzi koncepcja płyty tworzącej zamkniętą, spójną całość. Bardzo prawdopodobne, że wykonawcy będą nagrywać tylko po kilka utworów, jednak znacznie częściej niż dotychczas - obecnie przerwa między wydaniem kolejnych albumów danego wykonawcy, wynosi od dwóch do czterech lat. Nowe piosenki trafią następnie do sieci i uzupełnią koncertowy repertuar artysty. Tak właśnie robi ostatnio zespół Radiohead, który od wielu lat najodważniej i najbardziej radykalnie mówi o zmianach w muzycznym biznesie. "To kwestia czasu - raczej miesięcy niż lat. Establishment muzyczno-biznesowy całkowicie zniknie. Z pożytkiem dla świata" - wieszczył niedawno Thom Yorke, wokalista grupy. Świetlana przyszłość? - Rynek się ustabilizuje, ale trzeba na to czasu. Wydaje się, że duża część muzyki będzie rozdawana za darmo. Ludzie przyzwyczają się, że muzyka jest wyłącznie w komórkach i w internecie. Maniacy będą kupowali płyty kompaktowe, aby je sobie postawić na półce - twierdzi Samborski. - Jest taka możliwość, to bardzo interesujące, że albumy znikną z rynku, że nie będzie już muzyki na płytach CD i wszystko będzie można ściągnąć za darmo z internetu - mówi nam Brendon Urie z amerykańskiej grupy Panic! At The Disco. - Jeżeli ludzie kochają muzykę, to ona będzie trwała. Nie da się zastąpić zespołu grającego na żywo. To pozostanie bez zmian. Ludzie chcą oglądać muzykę live, być jej częścią, tak jest od kiedy muzykę wymyślono, to się na pewno nie zmieni - stwierdza Brendon Urie. Co ciekawe, większość naszych rozmówców zgodnie i z pewną ulgą podkreśla, że znacznie trudniejsze czasy czekają branżę filmową. Ale to już temat na osobną analizę... Michał Michalak Czytaj blog "Język Elit" Michała Michalaka