To zaskakujące, że ta płyta w ogóle się ukazała, i nie mam teraz na myśli jej jakości. Zazwyczaj kiedy artysta ogłasza, że nagrał mnóstwo materiału i po kilku miesiącach wyda kolejny album, płyta nigdy nie wychodzi. Tak było ostatnimi czasy z wydawnictwami U2 czy Noela Gallaghera. Justin Timberlake po raz kolejny udowodnił, że to on ustala reguły gry. Ma kaprys zawiesić karierę muzyczną w najlepszym momencie na siedem lat, to zawiesza. Ma kaprys nagrać 11-minutowy kawałek bez refrenu, to go nagrywa. Ma kaprys wydać płytę z odrzutami z poprzedniej sesji, to ją wydaje. Za takie podejście do własnej kariery - szacunek. Nie zmienia to jednak faktu, że odrzuty pozostają odrzutami, a więc piosenkami, które powinny tkwić w szufladach. Druga część "The 20/20 Experience" porusza się po szlaku wytyczonym na pierwszej części. Mamy więc długie, niespieszne, neosoulowe suity tworzące muzykę pościelową przyprawioną frywolnymi tekstami autora. Produkcją ponownie zajęli się Timbaland, James Fauntleroy, J-Roc, no i sam Timberlake. Tym razem jednak - trzymając się terminologii pościelowej - cała zabawa kończy się na pettingu; "The 20/20 Experience - 2 of 2" nie dostarcza pożądanej przez słuchacza satysfakcji. Otwierający album "Gimme What I Don't Know (I Want)" jest zwinny, elegancki i zwodniczy, bo sugeruje, że cała płyta taka będzie. Jednak rozwlekłe i wyblakłe piosenki pokroju "You Got It On" czy "TKO" psują ogólne wrażenie i sprawiają, że druga część "The 20/20 Experience" niemiłosiernie dłuży się i nudzi. Jeżeli dodamy do tego powtarzającego się Timbalanda i kontrowersyjną zabawę w Michaela Jacksona ("Take Back The Night"), ocena nie może być entuzjastyczna. Justin Timberlake chwilowo nie jest tak czarujący jak zazwyczaj. Justin Timberlake "The 20/20 Experience - 2 of 2", Sony 5/10 Warto posłuchać: "Gimme What I Don't Know (I Want)", "Murder", "Amnesia" Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!