Płyta "Honey Trap" ukaże się już 6 października. John Porter, 64-letni Walijczyk od 1976 roku mieszkający w Polsce, po latach komercyjnych sukcesów w duecie z Anitą Lipnicką (z którą związany jest także prywatnie) wrócił do ukochanego surowego rocka, mocno osadzonego w estetyce lat 60. i 70. Wydawało się, że swojej legendarnej płyty "Helicopters" z 1980 roku, wydanej pod szyldem Porter Band, John już nie przeskoczy, jednak walijski muzyk wcale się nie kryje z faktem, że złapał formę. Nie mogliśmy nie zapytać Johna Portera, o czym właściwie jest jego nowy album. - Na płycie "Honey Trap" opowiadam o miłych kobietach, które mogą cię wykorzystać do bardzo niegrzecznych celów. Pomysł na "Honey Trap" wziął się od skandalu, który miał miejsce kilka lat temu w Chinach: młode kobiety były wykorzystywane jako zachęta dla biznesmenów, żeby pospisywali kontrakty... później byli szantażowani... Taka pułapka - wyjaśnia muzyk w rozmowie z Interią. - Motywem przewodnim tej płyty są kryminały. Ja non-stop czytam takie rzeczy, oczywiście dobrego sortu - dodaje. Motyw ten wyraża się również w grafice albumu. Okładka płyty została zaprojektowana przez znanego amerykańskiego ilustratora Gregory'ego Manchessa. - Szata graficzna nawiązuje do okładek książek kryminalnych, takich klasycznych, vintage, jak to teraz jest w modzie. Kiedyś tak właśnie wyglądały ilustracje na okładkach i kupowało się te kryminały z nadzieją, że w środku też coś będzie - śmieje się John Porter. Wśród muzyków, którzy brali udział w rejestrowaniu "Honey Trap", znaleźli się m.in. producent Phil Brown, współpracujący w przeszłości z, uwaga!, Led Zeppelin, Bobem Marleyem i Jimim Hendrixem, czy choćby Mikey Rowe, klawiszowiec Oasis i Noela Gallaghera. Jak udało się Johnowi zrekrutować taką ekipę? - Mój przyjaciel Phil Brown, który jest współproducentem płyty, ma takich ludzi i często z nimi współpracuje. Bardzo łatwo i szybko nagrywa się z muzykami, którzy wiedzą, o co chodzi. Oni byli bardzo dobrze przygotowani do tego projektu. Wszyscy są dobrymi znajomymi, więc to też bardzo ułatwiło pracę. John Porter nagrywał płytę w Anglii. Walijczyk zaskoczył wszystkich stwierdzeniem, że na Wyspach rejestrowanie albumu wychodzi... znacznie taniej niż w Polsce. Teraz podtrzymuje swoje stwierdzenie. - Trzeba też brać pod uwagę, co człowiek dostaje za swoje pieniądze. Nagrywałem w studiu, gdzie dostępny był klasyczny vintage'owy sprzęt, jeszcze na taśmę, do tego producent, który nagrywał wiele gwiazd, muzycy, którym też nie brakuje pracy - wylicza John w rozmowie z naszym serwisem. Porter, który chwali się, że ma właśnie swój "The Who-Neil Young moment", zapewnia, że komponowanie nowych utworów przyszło mu bardzo łatwo. - Ja nigdy się nie męczę. Ja po prostu uwielbiam to robić, nie mam z tym problemu i jak do tej pory idzie mi to nieźle. Pisanie piosenek to największa miłość mojego życia - deklaruje. Jak opowiada Porter, album "Honey Trap" został pomyślany jako druga część planowanej trylogii. Przypomnijmy, że w 2011 roku ukazał się longplay Johna "Back In Town". - "Back In Town" to było takie wprowadzenie - że jestem, wróciłem, że nagrywam solo. Teraz wylądowałem w tym strasznym mieście, gdzie różne mroczne rzeczy się dzieją, a później, trzecia i ostatnia część, to może być pogrzeb, nie wiem jeszcze. Jakąś logikę trzeba w tym znaleźć. Brzmienie jest coraz surowsze. Trzeci album prawdopodobnie będzie najbardziej surowy i ciemny. Na przykład tylko wokal i gitara, nie wiem czy akustyczna, może będzie tylko wokal i gitara elektryczna - zastanawia się głośno. Sprawdź tekst "Honey Trap" w serwisie Teksciory.pl! Album "Honey Trap" zostanie wydany również na winylu. Nośnik ten przeżywa w ostatnim czasie swoją trzecią młodość, sprzedaż płyt na winylach znów gwałtownie rośnie. - Winyle mają walor edukacyjny. Ludzie przyzwyczaili się do słuchania mp3 czy do radia i nie wiedzą, jak naprawdę muzyka może brzmieć. Obcując z winylem, słyszysz, jak całe wydanie rzeczywiście powinno brzmieć, jak artysta chciał, żeby to brzmiało. Mp3 to jest duża kompresja, to już nie jest to samo - zauważa nasz rozmówca. John Porter zgodził się tezą, że z powodu największej podaży muzyki w historii tego biznesu oraz zupełnie innych nawyków słuchaczy, muzyka straciła swoją magię. - Tak uważam. Ludzie bardziej używają muzyki jako soundtracku do swojego życia, zamiast wgłębiać się w nią, tak jak kiedyś. Jest coś w tym. Ludzie są dziś muzycznie ukształtowani przez to, czego słuchają, idąc do pracy czy w samochodzie i nic poza tym. Fanatyk płytowy powoli, powoli staje się ginącym gatunkiem - uważa muzyk. Gdzie w tym wszystkim jest miejsce dla oldskulowych rockmanów, takich jak John? Czy rock and roll umiera czy może nigdy nie miał się lepiej? - bo obie te tezy znajdziemy w medialnym zgiełku. - Wyraźnie obserwujemy powrót rock and rolla - przekonuje Porter. - Mimo wszystko gitara okazała się łatwym instrumentem do grania. Nawet czytałem na stronie BBC, że teraz jest więcej zamówień na lekcje gitary elektrycznej niż na lekcje skrzypiec, które zawsze były na żelaznej pozycji numer jeden. Teraz wszyscy w Anglii chcą się uczyć na gitarze elektrycznej, jak się okazało. Jest powrót do tych brzmień. Może ludzie się męczą z tą sztucznością naokoło. Można budować miliony teorii na ten temat. Gdy chcieliśmy rozwinąć temat sztuczności, John zrobił się trochę melancholijny. - Technologie robią się coraz bardziej inwazyjne... Stajemy się cyborgami? - pytamy. - Tak. Dokąd to prowadzi, człowiek nawet nie wie, ale nie jestem optymistyczny pod tym względem.