Uporządkujmy: serial "Gra o tron" to adaptacja sagi "Pieśń lodu i ognia" George'a R.R. Martina. Gdy serial w 2011 r. debiutował na antenie HBO, do druku szła piąta z siedmiu zaplanowanych części cyklu - "Taniec ze smokami". Pierwsza część sagi, zatytułowana tak jak serial - "Gra o tron", została wydana w USA w 1996 r. "Starcie królów" ukazało się w 1998 r. W 2000 r. wydano "Nawałnicę mieczy". W 2005 r. zadebiutowała część czwarta - "Uczta dla wron", a sześć lat później wspomniana część piąta. Spotkanie w Santa Fe Zarówno twórcy serialu, jak i sam pisarz, nie brali pod uwagę możliwości, że serial "przegoni" książkę. Że David Benioff i D. B. Weiss będą ekranizować nienapisane jeszcze powieści. Ale tak się właśnie stało. Bodaj pierwszy taki przypadek w historii relacji między kinematografią a literaturą. George R.R. Martin od ośmiu lat nie jest w stanie ukończyć "Wichrów zimy". Ostatnia, siódma część - "Sen o wiośnie" - to już w ogóle, nawiązując do estetyki sagi, marzenie ściętej głowy. W 2013 r., gdy obie strony widziały już co się święci, twórcy serialu spotkali się z GRRM, jak skrótowo zapisują jego imię fani, w Santa Fe w Nowym Meksyku, gdzie pisarz mieszka i pracuje. Wówczas Martin, podczas kilkugodzinnego spotkania, wyjawił Benioffowi i Weissowi, jak planuje zakończyć sagę, jakie losy czekają każdego z bohaterów. Jednocześnie serial zaczął coraz bardziej odrywać się od książkowego pierwowzoru. Z niektórych bohaterów rezygnowano, z kilku robiono jednego, wreszcie nieco inaczej tkano losy tych najważniejszych. Martin, Benioff i Weiss wyjaśniają to następująco: klasyczny efekt motyla; małe zmiany pociągają za sobą nieco większe, a te z kolei przynoszą już zmiany zasadnicze. Koniec końców saga i serial zmierzają do tego samego finału, ale odrębnymi ścieżkami. Konkluzja "Gry o tron" ma się pokrywać z zamysłem Martina. GRRM otwiera się przed fanami W styczniu 2016 roku GRRM po raz pierwszy tak szczerze przyznał się do porażki. W obszernym wpisie na swoim blogu, noszącym nazwę "To nie jest blog", poinformował, że "Wichry zimy" nie są gotowe. "Chcieliście informacji. Oto informacja. Nie spodoba wam się. ‘Wichry zimy’ nie zostały ukończone. Wierzcie mi, nie sprawia mi żadnej przyjemności pisanie tych słów. Jesteście zawiedzeni i nie jesteście sami. Moi redaktorzy i wydawcy są rozczarowani, HBO jest rozczarowane, mój agent i moi tłumacze też są rozczarowani. Ale nikt nie jest bardziej rozczarowany niż ja. Od miesięcy niczego innego bardziej nie pragnąłem niż oznajmić, że ‘Wichry zimy’ są gotowe. Ale tak nie jest" - oznajmił GRRM. "Niestety, pisanie nie szło tak szybko, jak bym tego chciał. Możecie winić moje podróże, moje wpisy na blogu, inne projekty, być może miało to jakiś wpływ... możecie winić mój wiek, być może i on się do tego przyczynił. Ale prawda jest taka, że czasami pisanie idzie dobrze, a czasami nie. Zawsze tak miałem" - mogliśmy przeczytać. Długi wpis ma formę wyznania winy. "Obiecałem. Próbowałem. Zawiodłem" - posypywał głowę popiołem Martin. "To moja odpowiedzialność. Wciąż próbuję. Pracowałem nad książką dwa dni temu, przerabiałem rozdział Theona, do którego dokładałem nowe wątki i zamierzam pisać też jutro" - zapowiadał autor. Było to ponad trzy lata temu. Książka wciąż nie jest gotowa. Spróbujmy zrozumieć, co tak naprawdę się stało. Idee są tanie Na początku była iluminacja. Znudzony pisaniem scenariuszy telewizyjnych Martin ujrzał w swojej wyobraźni chłopca, który jest świadkiem dekapitacji. Co sobie myśli? Jak to na niego wpływa? Później ów chłopiec znajduje w śniegu wilkory - przerośnięte, bystre wilki. Taki oto obraz, niezbyt spójny, nieprzesadnie logiczny, stanął przed oczami George’a R. R. Martina w 1991 roku. Uważni czytelnicy pamiętają, że na kanwie tego pomysłu zbudowany jest pierwszy rozdział "Gry o tron". Zarazem pragnął Martin napisać pełną rozmachu sagę fantasy. Inspiracją była dla niego wojna dwóch róż (1455-1485), mur Hadriana jako pierwowzór Muru czy cykl powieści historycznych Maurice'a Druona - "Królowie przeklęci". "Idee są tanie. Mam więcej pomysłów, niż kiedykolwiek mógłbym zrealizować. Dla mnie najważniejsze jest ich wykonanie. Jestem dumny z mojej pracy, ale nie twierdzę, że jest szalenie oryginalna. Spójrzcie na Szekspira, który pożyczył wszystkie swoje pomysły. W ‘Pieśni lodu i ognia’ czerpię z wojny dwóch róż, z literatury fantasy, wszystko jakoś to miesza się w mojej głowie i daje razem coś, co, mam nadzieję, jest jednak w jakiś sposób wyjątkowe. Gdybym był religijny, powiedziałbym, że jest to dar od Boga, ale ponieważ nie jestem, to nie mogę tak powiedzieć" - w ten sposób GRRM, w rozmowie z magazynem "Rolling Stone", opisywał swoje pisarstwo w odniesieniu do rzeczonej sagi. "Nie udaję historyka - dodawał. - Współcześni historycy interesują się socjologicznymi i politycznymi trendami. Mnie to nie interesuje. Mnie zajmują opowieści. Historia jest pisana krwią, złotem, a także losami królów, książąt, generałów, dziwek, zdrad, wojen, sojuszy. To ciekawsze niż 90 proc. rzeczy wymyślanych przez fantastów" - uważa Martin. Historia obudowana światem Amerykanin konstruował swoją opowieść inaczej niż większość pisarzy fantasy. Oni często najpierw budują świat - jego historię, topografię, języki, rasy, wierzenia - a dopiero później osadzają w nim przygody bohaterów. Martin postępował odwrotnie. Do wymyślonego obrazka dobudowywał całą resztę. Punktem wyjścia była historia, pomysł fabularny, a świat rozrastał mu się w rękach niejako samoistnie, przy okazji. "Mapę dorysowałem w pół godziny" - stwierdził beztrosko Martin. Znakiem rozpoznawczym jego pisarstwa stała się nieprzewidywalność. Główny bohater, choćby szlachetny, honorowy jak Ned Stark, mógł niespodziewanie zginąć na następnej stronie. Śmierć mogła dopaść uwielbianego bohatera nawet gdy był już o włos o triumfu, gdy już niemal pomścił swoją zgwałconą i zamordowaną siostrę (George, dlaczego?!). GRRM wychodził z założenia, że jeśli odbiorca uwierzy, iż część bohaterów obdarzona jest immunitetem, nieśmiertelnością, napięcie natychmiast spadnie. Martin zaskakiwał również koncepcją podłych z początku bohaterów, którzy zdobywają się później na heroiczne czyny (Jamie Lannister). W drugą stronę też to działa, choć nieco rzadziej. W tej genialnej konstrukcji coś się jednak zacięło. Symptomy były dostrzegalne już ponad dekadę temu. Wielka, wspaniała historia zaczęła przerastać autora. Mnogość bohaterów i wątków stała się jego przekleństwem. 11 lat czekania na Tyriona Początkowo "Pieśń lodu i ognia" miała być trylogią, później pojawiła się koncepcja sześciu części, ostatecznie (?) stanęło na siedmiu. W pierwszej części narratorami było dziewięcioro bohaterów (każdy rozdział jest przedstawiany z punktu widzenia określonej postaci), do części piątej liczba narratorów rozrosła się do 31. Wydawcy zaczęli mieć problem z objętością poszczególnych części. "Nawałnica mieczy", "Uczta dla wron" i "Taniec ze smokami" zostały w Polsce wydane w dwóch tomach. W przypadku takiego "Tańca ze smokami" - po 600 stron każda. O tym, że historia niejako wymknęła się spod kontroli GRRM, świadczy decyzja podjęta wraz z wydawnictwem odnośnie czwartej i piątej części. Otóż "Uczta dla wron" i "Taniec ze smokami" dzieją się w tym samym czasie, tyle że bohaterowie zostali podzieleni geograficznie. Z "Uczty dla wron" dowiadujemy się, co słychać w Królewskiej Przystani, Dorne czy na Żelaznych Wyspach, a "Taniec ze smokami" przenosi nas do Essos, ale też do Winterfell i na Mur. W praktyce oznaczało to, że przygody Jona Snowa, Tyriona czy Daenerys zostały przedstawione dopiero w części piątej. Innymi słowy czytelnicy sagi Martina czekali 11 lat, by dowiedzieć się, jaki los spotkał tych bohaterów! Napisać powieść idealną Problemem jest nie tylko ogrom materiału, ale przede wszystkim presja, jaką nałożył na siebie sam Martin. Jego ambicją jest, by "Wichry zimy" były powieścią wspaniałą, ba, idealną. Chce, by bawiła, zaskakiwała, zapierała dech w piersiach rozmachem i pisarskim kunsztem (w myśl zasady Martina, że nie pomysły są najważniejsze, ale sposób ich realizacji). Wspomniany wpis z 2016 roku nieoczekiwanie daje wgląd w charakter pisarskich zmagań Martina. Tak naprawdę wiele wskazuje na to, że "Wichry zimy"... zostały już dawno napisane. I to niejeden raz. Już w 2013 r. Martin opublikował rozdział z tej książki, a w kolejnych latach inne. Tyle że pisarz jest cały czas niezadowolony - a to z rozwiązań fabularnych, a to z samej jakości swojego pisania, rzemiosła. Z wywiadów i przecieków wynika, że cały czas na nowo przepisuje rozdziały i jak w przeboju Stonesów, wciąż nie może osiągnąć satysfakcji. Słodko-gorzki finał Zaplanowany na 19 maja ostatni odcinek "Gry o tron" będzie miał dla George’a R.R. Martina słodko-gorzki wymiar. Telewizyjne dzieło oparte na jego wyobraźni przejdzie do historii jako najpopularniejszy serial wszech czasów. Być może jako ostatni serial o takim wpływie na popkulturę. Z drugiej strony świat pozna zakończenie tej wspaniałej sagi, zanim sam jej autor zdąży je napisać. Może pogmatwać wątki, ożywiać i uśmiercać bohaterów, wprowadzać setki nowych postaci, jak to ma w zwyczaju, a czytelnik i tak będzie z góry znał puentę. Dla niego będzie to więc słodko-gorzki finał i dla jego bohaterów również, bo tak też sobie to wszystko obmyślił, inspirowany melancholijnym zakończeniem książkowego "Władcy pierścieni", dalekim od klasycznego happy endu. Pytany niedawno przez "Entertainment Weekly" o finał serialowej "Gry o tron" George R.R. Martin odpowiedział pół-żartem, pół-serio: "19 maja będzie końcem tej historii dla wielu ludzi. Ale nie dla mnie. Ja wciąż w niej siedzę. I lepiej, żebym pożył długo, bo wciąż mam przed sobą mnóstwo pracy".