Takie koncerty prawie się nie zdarzają. Zespół światowej renomy - bądź co bądź 12 milionów sprzedanych płyt - wbiega na scenę klubu, który według oficjalnych danych mieści 700 osób. - Przypominają mi się same początki - powiedziała mi przed występem Shirley Manson, rudowłosa wokalistka Garbage. Ani myślała narzekać na kameralne warunki w studenckim klubie Kwadrat. - Uwielbiam czuć publiczność tak blisko siebie - podkreślała. Frontmanka Garbage prawie się rozpłakała, gdy po zagraniu przeboju "Stupid Girl" polska publiczność nie dawała jej dojść do głosu w swoim euforycznym aplauzie. Od początku było wiadomo, że ten koncert musi się udać. Formę reaktywowanego Garbage mieliśmy okazję sprawdzić podczas tegorocznego Orange Warsaw Festival. Natomiast zaskakujący wybór koncertowej areny (pierwotnie zespół miał zagrać w dużo większej Hali Wisły) nadał występowi bardzo intymnego charakteru. Muzycy mieli fanów na wyciągnięcie ręki, przez co naturalny dystans dzielący artystów i ich odbiorców został zredukowany do minimum. Shirley Manson oczywiście połechtała lokalną próżność, zestawiając Kraków z najpiękniejszymi miastami świata, "ucząc się" od publiczności słowa "dziękuję", mimo że już dobrze je znała, ale przede wszystkim pokazała na scenie to, co czyni z niej wokalistkę co najmniej wyróżniającą się: magnetyczny, wygładzony z każdej strony wokal i nieziemski seksapil. Zwłaszcza to drugie warte jest podkreślenia. 46-letnia Manson, gdy zapowiada, że "this song is about fucking", potrafi oddać treść całą sobą - i to bez niepotrzebnej wulgarności. Wystarczy, że spojrzy ci głęboko w oczy swoim brudnym, kocim wzrokiem. Nietypowo wygląda sceniczna chemia Garbage: kocica Shirley, dwóch statecznych, wąsatych "księgowych" z gitarami: Duke Erikson i Steve Marker oraz trzeci z wąsaczy, legendarny producent Nirvany - Butch Vig uderzający w bębny z werwą młodego Dave'a Grohla. Relacje w Garbage niewątpliwie opierają się na frapujących kontrastach, bo trudno inaczej opisać niespokojną Shirley, naparzającego Butcha i dwóch wspomnianych stoików. Zagrali prawie wszystko to, co zagrać mieli - od "Stupid Girl", przez Push It" i bondowski "The World Is Not Enough", po "Only Happy When It Rains". Poruszeni wizytą w Oświęcimiu członkowie Garbage zadedykowali piosenkę "Cherry Lips" idei tolerancji i pokoju. Ale największym zaskoczeniem okazał się fakt, że jeden z tegorocznych utworów, niebędący nawet singlem, jest kompozycją, którą śmiało można ustawić w jednym szeregu z największymi przebojami Garbage. Mowa o "Automatic Systematic Habit", która w klubie Kwadrat wybrzmiała fantastycznie. Czerwcowy występ Garbage w Warszawie to była świetna przygrywka przed gwiazdą wieczoru Linkin Park i spora gratka dla wieloletnich fanów grupy. Natomiast koncert Garbage w Krakowie - niezależnie od tego czy jest się fanem od kołyski, czy od wczoraj - to prawdziwy rarytas, rzecz ekskluzywna, wyjątkowa. Marzy mi się, by więcej artystów z tej półki zamykało się w przyciasnych klubach, gdzie leje się pot i gniotą się żebra. Michał Michalak, Kraków Zobacz teledysk do przeboju "Only Happy When It Rains":