Na dowód tej wcale nie śmiałej tezy przedstawiam statystyczne ujęcie problemu: Maleje sprzedaż albumów na fizycznych nośnikach, rośnie rola sklepów z plikami. W USA sprzedaż cyfrowa zaczyna po raz pierwszy wyprzedzać sprzedaż tradycyjną. Szacuje się, że w Polsce nastąpi to za trzy lata. A teraz rzecz kluczowa: użytkownicy cyfrowych sklepów ściągają piosenki, nie albumy. Całe longplaye to nie więcej niż 5 proc. wszystkich ściąganych przez internautów plików. Zatem w momencie gdy sprzedaż cyfrowa wyraźnie wyprzedzi sprzedaż, nazwijmy ją empikową, rola albumów zostanie zredukowana do rarytasu dla melomanów. Nie jest to żadnym wymyślaniem scenariuszy, ani tym bardziej fantazjowaniem. To już się dzieje. Firmy fonograficzne - określenie "wytwórnie płytowe" coraz bardziej traci rację bytu - już teraz dostosowują się do nowych czasów. Premierę singla połączono z premierą teledysku, czyniąc z tego wydarzenie w serwisach społecznościowych. Wchodząc na facebookowy profil Shakiry czy Rihanny, można było zaobserwować, jak podgrzewana była atomosfera przed premierą piosenek "Addicted To You" (Shakira) i "Where Have You Been" (Rihanna). Już na kilka tygodni przed emisją klipu i wpuszczeniem utworu do iTunes pojawiły się pierwsze zdjęcia promujące nowe single, pierwsze materiały wideo z planu, konkursy, zgadywanki, zapowiedzi. Na kilka dni przed zaczęło się wielkie odliczanie, nastąpiła wielka kumulacja materiałów promocyjnych i trudno było oprzeć się wrażeniu, że singel jest promowany intensywniej niż sam album, z którego pochodzi. Gdy już teledysk wychodzi, trzeba go zalinkować, gdzie tylko się da (Facebook, Twitter, Google+, MySpace, newsletter, www itd.), a potem gwieździe i firmie pozostaje już tylko obserwować, jak pęcznieje licznik odwiedzin i jak internauci polecają sobie nawzajem piosenkę. Dlaczego ten model jest przyszłościowy? Ano udało się nadać mu szkielet opłacalności. Google - właściciel YouTube'a - dzieli się wpływami reklamowymi z wytwórniami, które umieszczają teledyski na swoich oficjalnych profilach. Szum, który powstaje wokół klipów, powoduje, że notują one często po kilkanaście-kilkadziesiąt milionów wyświetleń, a to już gwarantuje solidne wpływy. Znamienna decyzja Brodki Model muzyki opartej na singlach bliższy jest współczesnemu konsumentowi popkultury - ceniącemu różnorodność, wiecznie się spieszącemu, niepotrafiącemu skupić się na jednej czynności przez dłuższy czas - a jednocześnie daje szansę rynkowi fonograficznemu na przetrwanie. Obie strony korzystają. Znamienny jest fakt, że Monika Brodka zamiast "po bożemu" skompletować kilkanaście piosenek celem wydania albumu, zdecydowała się opublikować cyfrową EP-kę (czyli minialbum) "LAX", zawierającą dwa premierowe utwory. - Monika Brodka robi to, co w przyszłości robić będzie coraz więcej artystów - uważa Patrycja Łobaczewska, dyrektor marketingu i promocji w Muzodajni, z której piosenki legalnie ściąga 170 tysięcy użytkowników. - Słuchanie płyt w całości już od wielu lat jest zjawiskiem rzadkim, zwłaszcza wśród młodszych pokoleń. Dobrze to obrazuje liczba sprzedanych albumów; nawet największe gwiazdy nie sprzedają już 20 milionów płyt. Fani nie potrzebują często całych albumów, wystarczy im kilka singli, wideoklipy w telewizjach muzycznych. Zdaje się, że płyty mają krótszy "termin ważności" niż kiedyś - potwierdza nasze spostrzeżenia Łobaczewska. Zasadne jest pytanie, jak nowy model słuchania i sprzedaży muzyki odbije się na twórczości artystów. Z pewnością trudno będzie im zrezygnować z takiej formy jak koncept-album. Z drugiej strony, zarabiając przede wszystkim na koncertach, być może przyjmą nadchodzące zmiany z ulgą, bo nie trzeba będzie spędzać całych miesięcy w studiu nagrań, by ostatecznie dostać marne kilka procent ze sprzedaży. Ponadto pieniądze z tantiem generowane są przez single, które stają się hitami, więc tym bardziej artystom w to graj. Tych, co lubią album od pierwszej do ostatniej piosenki przy lampce wina posłuchać, uspokajamy. Chętnych do nagrywania i rozprowadzania nie zabraknie. Winyle to dobry przykład. Stanowią one 2 proc. całego rynku i te 2 proc. gwarantuje im spokojną egzystencję, ku uciesze szczęśliwych posiadaczy gramofonów. Zatem wiatr zmian przeobraża się na naszych oczach w wichurę, ale jeśli ktoś - artysta bądź odbiorca - zechce tworzyć lub konsumować muzykę po staremu, nie będzie miał z tym problemu. Michał Michalak