Wytatuowana, filigranowa kelnerka ze złamanym sercem z dnia na dzień stała się gwiazdą. Historia z cyklu "amerykański sen" znalazła szczęśliwy finał w postaci nadzwyczaj zgrabnych piosenek na debiutanckiej płycie. To było tak: Christina Perri po bolesnym rozstaniu z mężem przyleciała do Los Angeles, gdzie w dzień pracowała jako kelnerka w kawiarni, a nocą pisała smutne piosenki. Jedna z tych smutnych piosenek bardzo spodobała się jej przyjaciółce. Traf chciał, że była choreografką w popularnym programie "So You Think You Can Dance". Nagrany półamatorsko utwór "Jar Of Hearts" wykorzystała do jednego z układów w show. Przez kolejne dni zafascynowani widzowie bezskutecznie przeczesywali Google w poszukiwaniu autorki wzruszającego numeru. Stacje telewizyjne zaczęły się o Christinę zabijać. Każda chciała pokazać światu dziewczynę, która nagle i niespodziewanie podbiła serca Amerykanów. Album "lovestrong." ukazuje się w Europie ponad pół roku po premierze za oceanem. Perri zajmuje się obecnie zapełnianiem po brzegi brytyjskich sal koncertowych. Czy tak duże zainteresowanie jest uzasadnione? 25-latka jest bardzo utalentowaną artystką pop. Niepozorną, bezpretensjonalną, urzekającą swoją delikatnością i zwiewnością. Pierwsza płyta Perri to zbiór rzewnych ballad, od bardzo udanych, które śmiało można postawić obok "Someone Like You" Adele (choć wokalnie Brytyjka zostawia Amerykankę daleko w tyle) - mowa np. o "Jar Of Hearts" czy "Tragedy" - po utwory nieco bardziej nużące jak np. "Penguin" czy "The Lonely". Konwencja smutnej i kruchej miejskiej księżniczki spacerującej w deszczu i marzącej o tęczy tuż za rogiem jest przez niektórych recenzentów odrzucana w całości, mnie natomiast najzupełniej przekonuje. Ponieważ Perri jest naturszczykiem, emanuje naturalnością i swoje troski wyśpiewuje z sercem na dłoni. Przed dziewczyną z tatuażami stoi teraz wyzwanie nie lada: odeprzeć zmasowany atak dwóch tysięcy innych utalentowanych wokalistek pop i utrzymać się na powierzchni show-biznesu. Kibicuję. 7/10 Warto posłuchać: "Tragedy", "Jar Of Hearts", "Mine", "Bluebird" Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!