"Zamknąć ją w pudle!" - skandował w 2016 roku generał Michael T. Flynn na wiecu Donalda Trumpa. Jeden z najbliższych współpracowników ówczesnego kandydata republikanów na prezydenta miał wówczas na myśli Hillary Clinton. O ironio, teraz sam znalazł się w opałach. Ale wiele wskazuje na to, że spadnie na cztery łapy. Zamiast pięciu lat więzienia może skończyć się na kilkuset (sic) dolarach kary. "Żaden prokurator nie zgodziłby się na takie złagodzenie kary, gdyby świadek nie zaoferował piorunującego materiału obciążającego kogoś na najwyższych szczeblach władzy" - komentuje były prokurator federalny John Flannery. Na polecenie "bardzo ważnej osoby" Przypomnijmy, że Michael Flynn przyznał się do okłamania FBI w sprawie swoich kontaktów z byłym ambasadorem Rosji w USA Siergiejem Kislakiem w czasie prezydenckiej transformacji, a więc gdy Donald Trump szykował się do objęcia urzędu, a Flynn był jednym z jego najbliższych doradców. Flynn zataił przed agentami m.in. że w grudniu 2016 roku w rozmowie z Kislakiem nalegał, by Rosja nie podejmowała działań odwetowych w reakcji na amerykańskie sankcje. I rzeczywiście, Władimir Putin ogłosił, że wstrzyma się z takimi działaniami, a Donald Trump natychmiast pochwalił go za to na Twitterze. Problem polega na tym, że potajemne działania podważające politykę zagraniczną urzędującego prezydenta - w tym przypadku Baracka Obamy - to po prostu przestępstwo, a mówiąc jeszcze mocniej - zdrada. Ale to nie wszystko. Flynn przyznał, że kontakty z Kislakiem odbywały się na polecenie "bardzo ważnej osoby" z otoczenia Donalda Trumpa i za wiedzą innej "ważnej osoby". Jako "bardzo ważną osobę" media zidentyfikowały Jareda Kushnera - zięcia i doradcę prezydenta USA. Tego typu oświadczenie to jasny sygnał, jaki Robert Mueller, specjalny prokurator nadzorujący "rosyjskie" śledztwo, wysyła tym osobom - "wiem o was, jestem blisko, lepiej zacznijcie współpracować". Śledztwo wysoce rozwojowe Mueller od maja 2017 roku, na polecenie Departamentu Sprawiedliwości, prowadzi dochodzenie w sprawie rzekomej współpracy sztabu Donalda Trumpa z Rosjanami w celu wygrania wyborów prezydenckich. Śledztwo w ostatnich tygodniach wyraźnie przyspieszyło. Zarzuty usłyszeli już były szef sztabu Trumpa Paul Manafort, jego zastępca Rick Gates, doradca ds. polityki międzynarodowej George Papadopoulos (on również przyznał się do składania fałszywych zeznań i poszedł na współpracę), a teraz Michael Flynn, kluczowy element całej układanki. O niejasnych kontaktach Flynna z Rosjanami mówiło się już od dawna. Przed zatrudnianiem Flynna w Białym Domu ostrzegał Trumpa Barack Obama. Zrobiła to również w styczniu 2017 r. Sally Yates, pełniąca obowiązki prokuratora generalnego. Jak zeznała w Kongresie, przekazała Białemu Domowi informacje, że Rosjanie mają "haki" na Flynna i mogą nim sterować. W efekcie Trump zwolnił... Sally Yates, zarzucając jej publicznie, że zdradziła Biały Dom (oficjalnie poszło o sprawę zakazu wjazdu obywateli kilku krajów muzułmańskich). Kto napisał niefortunnego tweeta? Dziś Donald Trump podkreśla, że zwolnił Flynna, gdy wyszły na jaw jego kłamstwa. Rzeczywiście, gdy media nagłośniły sprawę kontaktów Flynna z Kislakiem, generał stracił posadę. "Musiałem zwolnić Flynna, ponieważ okłamał wiceprezydenta i FBI. Teraz przyznał się do tych kłamstw" - napisał Trump na Twitterze. Wyjaśnienia te tylko nasiliły burzę wokół Trumpa. Przecież były szef FBI James Comey zeznał pod przysięgą w Kongresie, że Trump naciskał na niego, by odpuścił sprawę Flynna. A było to już po dymisji. Wpis Trumpa sugeruje, że naciski na Comeya wywierał, mając świadomość, że Flynn mataczy w sprawie kontaktów z Rosjanami. To sabotowanie działań wymiaru sprawiedliwości. Biały Dom szybko zorientował się, jak kłopotliwy jest wpis Trumpa. Do akcji wkroczył adwokat prezydenta, John Dowd, który oznajmił, że to on jest autorem tweeta i że istotnie wpis jest "niefortunny". Trump natomiast po raz kolejny zaprzeczył słowom Comeya, że domagał się od niego zakończenia śledztwa. Faktem jednak jest, że jakiś czas po ich spotkaniu w cztery oczy Trump zwolnił Comeya. W jednym z wywiadów prezydentowi wymsknęło się, że główną przyczyną było "rosyjskie" śledztwo, które Trump uważa za jeden wielki humbug. "Żadnych kontaktów z Rosjanami" Prezydent USA wielokrotnie podkreślał, że jego otoczenie "nie miało żadnych kontaktów z Rosjanami". Czy jest możliwe, że Trump nie wiedział o takich kontaktach swojego syna, zięcia, szefa sztabu, wiceszefa sztabu i zaufanych doradców? Że to wszystko odbywało się za jego plecami? Z maili Donalda Trumpa juniora wiemy, iż ten był zachwycony, gdy Rosjanie oferowali mu "haki" na Hillary Clinton. Czy junior nie pobiegł z tą "dobrą nowiną" do ojca? Przestają w to wierzyć nawet republikańscy kongresmeni, którzy nie chcą słyszeć o zwalnianiu Muellera, co Trump chętnie by uczynił. Prawdziwą bombą w śledztwie mogą być "taśmy prawdy". Z oświadczenia podpisanego przez Muellera i Flynna można wywnioskować, że generał współpracuje ze śledztwem od dłuższego czasu i że mógł nagrywać ludzi z otoczenia Trumpa, w tym Jareda Kushnera, o którym mówi się, że jest następnym dużym celem Muellera. To słowo na "i" Ale sprawa współdziałania z Rosjanami i jego zakres to jedno. Druga rzecz to "utrudnianie działań wymiaru sprawiedliwości". O to przecież oskarżeni byli Richard Nixon (nie o podsłuchy) i Bill Clinton (nie o molestowanie). Działania Donalda Trumpa - naciski na Comeya, a później zwolnienie go - mogą taki paragraf sugerować. Tym bardziej, że również kilku republikańskich kongresmenów przyznało, iż Trump dzwonił do nich i wyrażał oczekiwanie, by "zluzowali" z przesłuchaniami w sprawie rosyjskiej ingerencji w wybory prezydenckie. Czy na końcu tej drogi jest impeachment? Tu już do gry wchodzi brudna polityka. Demokratom bardziej opłaca się przecież, by Trump jak najdłużej, najlepiej aż do wyborów, ciągnął republikanów na dno. Z kolei ci republikanie, którzy pochodzą ze stanów, których mieszkańcy masowo poparli Trumpa, nie będą chcieli narazić się swoim wyborcom. Oni kupują narrację prezydenta, że oskarżenia o współpracę z Rosjanami są spiskiem liberalnych mediów. O ile politycy będą więc kalkulować, o tyle po ostatnich tygodniach nie ma wątpliwości, że weteran wojenny i były dyrektor FBI Robert S. Mueller III idzie na ostro.