"Ooooo, mówili / Lejdi, lejdi, lejdi / Bejbi, bejbi, bejbi / Znów uwierzyłaś im / Że najpiękniejszą w mieście / Królową jesteś ty" - śpiewa na nowej płycie De Mono Andrzej Krzywy. I na tym poziomie jest to album. Wyobraźcie sobie odrzuty z sesji nagraniowej przeciętnego do bólu zespołu Pectus. Tak właśnie brzmi wydawnictwo "No Stress". Członkowie De Mono, z jednej strony Andrzej Krzywy i Piotr Kubiaczyk, z drugiej Marek Kościkiewicz, Robert Chojnacki i Dariusz Krupicz toczyli zażartą walkę o prawa do nazwy zespołu. Ostatecznie zwyciężyło "stronnictwo" Krzywego. Swój triumf "uczcili" jedną z najgorszych płyt, jakie w tym roku słyszałem. Teksty ociekają banałami i, co jeszcze gorsze, kliszami. "Jesteś jak światło, które przynosi dzień", "Kiedy oddycham, jesteś oddechem mym", "Myślałem, że jestem jak twardy kamień, skruszyłaś mnie zwyczajnym jednym zdaniem", "Ona wie, co w końcu się stanie, bo jestem w sam raz dla niej". Oprócz romantycznych wyznań wątpliwej jakości mamy jeszcze refleksje na temat tego, że życie dziś jest takie szybkie i wszyscy jesteśmy tacy zabiegani... Muzycznie miał być nienachalny, wpadający w ucho pop, trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że De Mono 14 razy - bo tyle jest utworów na płycie - próbowali nagrać jakiś przebój i 14 razy ponieśli klęskę, produkując kompozycje mdłe, nijakie, bardzo płaskie, z kiczowatymi chórkami. Jedynym momentem, który potrafi zainteresować na dłużej niż kilkanaście sekund, jest piosenka "Jednym zdaniem" - za sprawą gościnnego udziału Anny Dereszowskiej. Zespół Andrzeja Krzywego, choć ambitnie głosi, że oto nagrał najbardziej dojrzały album w swojej dyskografii, w rzeczywistości nie chce się rozwijać, nie chce poszukiwać, a w ramach ewolucji bawi się sekcją dętą i klawiszami, jednak bez żadnych efektów. Nie wymagam od De Mono, by rzucili się od razu w awangardę. Należy jednak jasno powiedzieć, że dziś pop, który serwuje nam De Mono, to pop archaiczny, wystarczy posłuchać, co proponuje zachód i tacy producenci jak Will.i.am, Guy Chambers, William Orbit, Tricky Stewart czy Ne-Yo. De Mono grają w stylu, który cechował twórczość Roberta Jansona w drugiej połowie lat 90., choćby z De Su, z tym zastrzeżeniem, że jemu wychodziło to znacznie lepiej. Trochę czasu od tamtej pory minęło, a Krzywy i spółka komponują swoje przyszłe niedoszłe hity tak, jakby nie zauważyli, że świat idzie do przodu. Na albumie "No Stress" nie ma ani jednej błyskotliwej melodii, ani jednego oryginalnego rozwiązania aranżacyjnego, muzyka jest taka jak teksty - banalna i pełna klisz. 2/10 Czytaj recenzje płytowe na stronach INTERIA.PL!