Miasto w większości zamieszkują wierni obrządków wschodnich, którzy Boże Narodzenie obchodzą w styczniu, lecz w sklepach i miejscach publicznych już od kilku tygodni stoją choinki i świąteczne ozdoby. A z głośników sączą się głównie anglosaskie okolicznościowe przeboje. Ich radosne rytmy mają się nijak do nastrojów mariupolan. Nie jest co prawda tak źle, jak zimą 2014 roku. Wtedy z miasta uciekło wielu mieszkańców, w tym lokalny biznes - w wyniku czego brakowało nawet podstawowych produktów. Zaś przedmieścia znajdowały się pod ostrzałem. Modlitwy o pokój Dziś ten półmilionowy portowy ośrodek nad Morzem Azowskim funkcjonuje w miarę normalnie. Wciąż jednak istnieje ryzyko, że separatyści przełamią ukraińskie linie i wojna wróci na ulice Mariupola. - To już trzecie święta ze świadomością takiego zagrożenia - mówi paulin, ksiądz Leonard Aduszkiewicz z parafii pod wezwaniem Matki Boskiej Częstochowskiej. - Ludzie są naprawdę zmęczeni. Wśród nich Polacy oraz osoby polskiego pochodzenia, których zostało w mieście około tysiąca. Tak przynajmniej wynika z oficjalnych danych - te nieoficjalne mówią o pięciu tysiącach rodaków i ich potomków. Dwa dni przed wigilią spotykam się z kilkoma z nich w niewielkiej kaplicy, prowadzonej przez księdza Aduszkiewicza. - Podczas mszy kilka razy modliliście się o pokój - zauważam. - Nie byłoby dla nas lepszego prezentu - zapewnia Tetiana Mirnaja, jedna z kobiet, które po nabożeństwie zostały w kaplicy, by przyozdobić choinkę. - Dla miejscowych, ale i dla całej Ukrainy. Ekumenizm w okopach Ów scenariusz wydaje się mało prawdopodobny. Formalne zawieszenie broni znów przestaje być przestrzegane. Od kilku dni na wschodnioukraińskim froncie dochodzi do coraz liczniejszych potyczek. Podczas jednej z nich, w okolicach miasta Debalcewe, zginęło pięciu ukraińskich żołnierzy (druga strona miała mieć aż dwudziestu zabitych bojowników). To największe jednorazowe straty rządowej armii od lipca bieżącego roku. - Tu słyszymy strzały, tam słyszmy strzały - kobieta wzdycha głośno. - Szkoda tych chłopców, którzy siedzą w okopach... - Naszą, katolicką wigilię, obchodzimy 24 grudnia, a wojskowi to głównie grekokatolicy i prawosławni - mówi ksiądz Aduszkiewicz. - Ale i tak pojedziemy na pozycje z poczęstunkiem, pomodlić się, podzielić opłatkiem. Mamy tu w Mariupolu taki zwyczaj, że razem celebrujemy swoje święta. Katolicy, protestanci, prawosławni - wszyscy jesteśmy równo narażeni na śmierć. To nas zjednoczyło, to sprawia, że nasze uroczystości mają ekumeniczny charakter. 24 grudnia będzie mi towarzyszył pop, 6 stycznia to ja pojadę z nim w okopy. - A wasze święta jak będą wyglądać? - pytam pani Tetiany. - No jak każdego roku - moja rozmówczyni uśmiecha się lekko. - Będzie dwanaście potraw, dzielenie się opłatkiem i śpiewanie kolęd. Da bóg, a będzie to radosny czas. Święto w święta Powodów do radości zapewne nie zabraknie 24-letniej Sofii, lwowianki z urodzenia, od pół roku mieszkającej w Mariupolu. - Jaki masz związek z Polską? - pytam, gdy zaczynamy rozmowę. - Mama jest Polką - słyszę w odpowiedzi. - Przejechałaś całą Ukrainę i zamieszkałaś w miejscu, z którego wciąż więcej ludzi ucieka, niż do niego przyjeżdża. Musiałaś mieć ważny powód - stwierdzam. - O tak - na twarzy młodej kobiety pojawia się szeroki uśmiech. - Mój mąż jest żołnierzem, wysłali go właśnie tu, do Mariupola. Przyjechałam za nim. - Odważna decyzja - wskazuję palcem na brzuch mojej rozmówczyni, nie pozostawiający wątpliwości, że Sofia jest w zaawansowanej ciąży. Dziewczyna wzrusza ramionami. - Chłopak czy dziewczynka? - dopytuję. - Chłopiec, będzie miał na imię Ihor - przyszła mama uśmiecha się jeszcze szerzej. - Ma przyjść na świat w Boże Narodzenie - dodaje. - Takie będę miała święta. Marcin Ogdowski