Obchodzone w tym roku stulecie wolnej Polski wiąże się z jubileuszem polskiego lotnictwa wojskowego. Pierwsze zadanie bojowe nowo utworzonego rodzaju sił zbrojnych odradzającej się Rzeczpospolitej, zostało wykonane przez obrońców Lwowa już 5 listopada 1918 roku, a więc na kilka dni przed datą uznawaną za dzień odzyskania niepodległości. Załogę tego historycznego lotu stanowili porucznik pilot Stefan Bastyr i porucznik obserwator Janusz de Beaurain. Ich celem było zbombardowanie i ostrzelanie oddziałów ukraińskich, wycofujących się po próbie ataku na lwowski dworzec główny. Niedługo później dotychczasowe godło osobiste innego pilota, porucznika Stefana Steca, stało się oficjalnym oznaczeniem polskich maszyn wojskowych. Przez kolejne sto lat biało-czerwona szachownica była symbolem poświęcenia i odwagi ludzi pod nią służących. Początki polskiego lotnictwa to czas wielkiej improwizacji. Zaczęło się od zdobywania samolotów i lotniczej infrastruktury, będących w rękach dwóch zaborczych armii - niemieckiej i austriackiej. Grupy bojowników, stanowiące zalążek Wojska Polskiego, przejęły lotniska i sprzęt w Krakowie, Warszawie, Lwowie, Poznaniu, Przemyślu i Lublinie. Najbardziej spektakularna akcja - atak na poznańską Ławicę - pozwoliła na przejęcie niemal 400 maszyn, o wartości 200 milionów ówczesnych marek niemieckich. Uznaje się, że była to największa jednorazowa zdobycz wojenna w historii wojska polskiego. Personel powoływanych do życia formacji lotniczych stanowili Polacy służący dotąd w armiach zaborców. Wkrótce dołączyli do nich piloci i mechanicy z Błękitnej Armii gen. Józefa Hallera - jednostki utworzonej w czasie I wojny światowej na terytorium Francji, która wiosną 1919 roku przybyła do Polski. Lotnicy z miejsca włączyli się do walki o kształt granic Rzeczpospolitej. Na zachodzie zmagali się z Niemcami, usiłującymi zatrzymać dla siebie Wielkopolskę, na wschodzie starli się z Ukraińcami, którzy w granicach swojego nowo tworzonego państwa widzieli polski Lwów. Jednak największy sprawdzian przyszedł wraz z wybuchem wojny polsko-bolszewickiej. Dwuletni konflikt, zakończony w marcu 1921 roku, przyniósł zwycięstwo Polakom. Personel sił powietrznych miał w tym niemały udział. Dla przykładu latem 1920 roku lotnicy 7 Eskadry Niszczycielskiej tak bardzo dali się we znaki bolszewickiej Armii Konnej, że jej dowódca wyznaczył wysokie nagrody pieniężne za głowy pilotów. Co ciekawe, w noszącej imię Tadeusza Kościuszki eskadrze służyli też amerykańscy ochotnicy. Zaprojektowany przez jednego z nich symbol - czerwona krakowska rogatywka i dwie skrzyżowane kosy na tle flagi USA - przetrwał w polskim lotnictwie do dziś, jako godło 23 Bazy Lotnictwa Taktycznego, po drodze służąc m.in. słynnemu Dywizjonowi 303. Pokój zastał lotnictwo w całości wyposażone w zagraniczne samoloty. Dopiero na początku lat trzydziestych do jednostek zaczęły trafiać konstrukcje polskich inżynierów. W 1925 roku zorganizowano Oficerską Szkołę Lotnictwa w Grudziądzu, po dwóch latach przeniesioną do Dęblina. Kilka lat później była to jedna z najlepszych (a nie brak opinii, że najlepsza) szkół lotniczych na świecie. Połączenie doskonałego systemu kształcenia wraz z możliwościami maszyn spod znaku PZL, dawały w połowie lat trzydziestych siłom powietrznym Rzeczpospolitej status groźnego przeciwnika. Niestety, przyszli wrogowie nie próżnowali, co w połączeniu z błędami organizacyjnymi kierownictwa państwa, niedostateczną ilością środków finansowych i wciąż skromnym zapleczem przemysłowym sprawiło, że pod koniec dekady polskie lotnictwo ustępowało niemieckiemu nie tylko w liczbie samolotów. Mimo to 1 września 1939 roku piloci spod znaku biało-czerwonej bez wahania rzucili się do walki. Ci z Brygady Pościgowej przez kilka dni siali postrach pośród niemieckich załóg usiłujących zrzucić bomby na Warszawę. Z kolei lotnicy z Brygady Bombowej dali Niemcom przedsmak tego, co czekało ich w późniejszych fazach wojny - bombardując kolumny pancerne Wehrmachtu na przykład w okolicach Częstochowy. Ostatecznie Luftwaffe zatriumfowała - nie mogło być inaczej przy kilkukrotnej przewadze - lecz było to zwycięstwo okupione dużymi stratami. Co więcej, ogromna część personelu polskich sił powietrznych zdołała ewakuować się z kraju. Już wkrótce, wiosną 1940 roku, Polacy przypomnieli Niemcom o swoim istnieniu, walcząc z nimi we Francji, a latem tego samego roku włączając się do bitwy o Anglię. "Jeszcze nigdy tak wielu nie zawdzięczało tak wiele tak nielicznym" - przyznał po bitwie Winston Churchill. Brytyjski premier mówił o wszystkich lotnikach biorących udział w obronie Wysp, jednak to polscy myśliwcy mieli tu szczególne zasługi. Nie wolno jednak zapomnieć o dywizjonach bombowych Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, zaangażowanych w aliancką ofensywę powietrzną, której celem było zniszczenie potencjału przemysłowego Niemiec. Warto wspomnieć o załogach 1586 Eskadry Specjalnego Przeznaczenia - darzonych szczególną estymą przez jednego z autorów tego albumu. Nie bez powodu - lotnicy z 1586 wykonywali piekielnie niebezpieczne loty nad okupowaną Polską - także podczas powstania warszawskiego - zrzucając ludzi i zaopatrzenie dla podziemnej armii. Zupełnie oddzielna kwestia - ale równie istotna - to lotnictwo utworzone pod kuratelą Związku Radzieckiego. Charakter walk na froncie wschodnim po 1943 roku wykluczał lotnicze starcia rodem z bitwy o Anglię, niemniej samoloty z biało-czerwoną szachownicą na osłonach silników doskonale sprawdzały się jako wsparcie dla nacierających na ziemi oddziałów. To na bazie powstałych wówczas jednostek formowało się powojenne lotnictwo "ludowej" Rzeczpospolitej. Istotą światowego ładu po II wojnie światowej była równowaga sił między Układem Warszawskim a NATO. Potencjał wojskowy PRL - dysponującej drugą armią bloku wschodniego - odegrał tu niebagatelną rolę. W tym czasie lotnictwo przeszło ogromną rewolucję, której istotą stał się silnik odrzutowy. Nieco mniej spektakularna zmiana wiązała się z debiutem nowego rodzaju maszyny latającej - śmigłowca. Lotnictwo PRL na szczęście nie wzięło udziału w operacjach bojowych, ale popularne "wiatraki" z szachownicą - doskonałe helikoptery Mi-8 - w połowie lat osiemdziesiątych niosły pomoc humanitarną w ogarniętej klęską głodu Etiopii. W tym samym czasie, w Polsce, zainaugurowano "Akcję Serce", w ramach której wojsko zobowiązało się do nieodpłatnych usług transportowych na rzecz ośrodków transplantacyjnych. Do dziś, dzięki zaangażowaniu sił powietrznych, udało się uratować życie kilkuset pacjentów. Następna dekada przyniosła zmianę sojuszów - i konieczność redukcji armii. Kosztowne w utrzymaniu lotnictwo mocno wówczas ucierpiało. Lecz gdy latem 1997 roku południe Polski nawiedziła "powódź stulecia", lotnicy niezwłocznie przystąpili do akcji. W ciągu kilku dni 80 śmigłowców wywiozło ponad 3,5 tysiąca osób z najbardziej zagrożonych terenów. Na pokładach maszyn dostarczono też poszkodowanym setki ton żywności, wody i leków. Kolejny duży sprawdzian przyszedł po 2003 roku, kiedy Rzeczpospolita zaangażowała się w tzw. wojnę z terrorem. Szybko okazało się, że kontyngent WP w Iraku nie jest w stanie realizować swoich zadań bez wsparcia lotniczego. Nad Eufrat i Tygrys wysłano zatem liczący 16 śmigłowców komponent lotniczy. W grudniu 2004 roku jedna z maszyn runęła na ziemię - śmierć poniosło wtedy trzech wojskowych. Wsparcie lotnicze okazało się niezbędne także w Afganistanie, gdzie Polska, w ramach misji ISAF, przez ponad siedem lat utrzymywała znaczący kontyngent. Jednym z symboli tej operacji stała się sylwetka potężnego Mi-24, którego sam widok budził przerażenie pośród afgańskich bojowników. Misje w Iraku i Afganistanie to czas wojennego debiutu samolotów transportowych C-295. Hiszpańskie maszyny pojawiły się w Wojsku Polskim w 2003 roku, wkrótce stając się nieodzownym elementem mostu powietrznego między krajem a wysłanymi tysiące kilometrów dalej oddziałami. Trzy lata później do Polski przyleciały pierwsze kupione w USA myśliwce F-16 - tym samym siły powietrzne na dobre weszły na ścieżkę westernizacji. Ostatni akord tej rewolucji to przyjęcie do służby włoskich samolotów szkolnych M-346 oraz maszyn VIP - amerykańskich B-737 i G550. W tym kontekście symboliczny jest też udział polskich lotników w misjach Air Policing - ochrony krajów bałtyckich, członków NATO, pozbawionych własnego lotnictwa. Podobny wymiar miały zakończone niedawno loty rozpoznawcze naszych F-16 nad Irakiem w ramach koalicji powołanej do walki z Państwem Islamskim. "Konkurencyjny" alians - rosyjsko-syryjski - prowadził podobne działania nad terytorium Syrii. Nim ów krótki spacer od przeszłości do teraźniejszości zaprowadzi nas na dalsze karty tego albumu, zastanówmy się, co z przyszłością? Nie czas to i miejsce na rozwlekłe dywagacje, warto jednak zauważyć, że przed Polskimi Siłami Powietrznymi stoją w tej chwili dwa poważne wyzwania. Pierwsze wiąże się z dalszą wymianą sprzętu - tak by z arsenału znikły już zupełnie maszyny produkcji radzieckiej. Bo choć są to najpiękniejsze samoloty i śmigłowce świata, z roku na rok tracą one swoje walory bojowe. Drugie z wyzwań wynika z konsekwencji dynamicznego rozwoju technologii wojskowej - dążenia do coraz większej autonomizacji systemów uzbrojenia. Już dziś największe armie świata mają na wyposażeniu całe "stada" dronów. Czy w albumie z okazji 125-lecia polskiego lotnictwa wciąż zasadne będzie używanie słowa "pilot"? Ano właśnie. Póki więc możemy, cieszmy oczy wspaniałymi zdjęciami maszyn z kabinami, w których siedzą ludzie z krwi i kości. Marcin Ogdowski "Sięgając nieba": Bartek Bera, Marcin Górecki, Maciej Lipiński, Filip Modrzejewski. Wydawnictwo Warbook, 2018