Marcin Makowski, Interia: Czy ma pani poczucie, że w obliczu możliwej inwazji Rosji na Ukrainę, świat zapomniał o tym co dzieje się na Białorusi? Swietłana Cichanouska, liderka białoruskiej opozycji: - W możliwy konflikt rosyjsko-ukraiński Białoruś jest również zaangażowana choćby przez sam fakt prowadzenia ćwiczeń wojskowych na naszym terytorium i wsparcia Łukaszenki dla polityki Kremla. Problemy z białoruską demokracją w tym samym czasie jednak nie zniknęły, zmieniły tylko kierunek. Nikt nie rozmawia teraz o więźniach politycznych, represjach i sytuacji w kraju, tylko o sytuacji militarnej. Gdy spotykam się z różnymi światowymi przywódcami, cały czas staram się przypominać, że Alaksandr Łukaszenka jest źródłem problemów nie tylko w mojej ojczyźnie, ale również szerzej - w Europie Środkowo-Wschodniej. Czy ta sytuacja jest mu na rękę? - Oczywiście, on chowa się za rosnącym napięciem i rosyjskimi czołgami - odciąga uwagę od własnego reżimu. Szuka oczywiście kontaktu z innymi państwami, rozpaczliwie wręcz pragnie legitymizacji i uznania jego przywództwa, ale robi to drogą szantażu i eskalacji zagrożenia wojną. Nie będę pana oszukiwać, sytuacja na Białorusi jest bardzo trudna, ale robimy wszystko, co w naszej mocy, aby Zachód o nas nie zapomniał. Jak wygląda obecnie sytuacja białoruskiej opozycji? Czy istnieje realny opór wobec polityki Łukaszenki? - Niestety temu reżimowi udało się zastraszyć ludzi na ulicach. Nie ma już wielkich wieców i zrywów, dyskusji o sytuacji politycznej i żadnej wolnej debaty w mediach. Nie zmienia to jednak faktu, że przez dwa lata Łukaszence nie udało się ugasić buntu ani niezadowolenia, które chwilowo przybiera inne formy. Ludzie nadal walczą - komunikujemy się z opozycją każdego dnia, wiemy, że tworzone są nowe organizacje i wzmacniane struktury. To przypomina nieco "Solidarność" podczas polskiego stanu wojennego. Aktywni stali się np. Cyberpartyzanci - grupa opozycyjnych hakerów, która dezorganizuje reżim od strony sieci i internetu. Udało im się nawet częściowo sparaliżować serwery białoruskiej kolei podczas transportu rosyjskich wojsk na ćwiczenia. To sygnał ostrzegawczy dla dyktatora - gdy przyjdzie czas, będziemy mieć narzędzia do sparaliżowania reżimu. Jednym zdaniem - białoruska opozycja schodzi z ulic, żeby stawiać opór online? - To tylko część naszego oporu. Nadal najważniejsi są ludzie w instytucjach, nasze kontakty w służbach i działacze na miejscu, który mimo przeciwności nadal potrafią zorganizować małe wiece sprzeciwu. Tylko kto ma je pokazywać, skoro propaganda Łukaszenki odwraca kamery albo blokuje transmisje danych i media społecznościowe? Mówi pani, że macie dostęp do informacji z białoruskich służb. Czy wiadomo, ilu opozycjonistów siedzi obecnie w więzieniach? - Rok temu było to około 200 więźniów politycznych. Obecnie oficjalnie wiemy o 1006 osobach. Nieoficjalnie szacujemy, że te liczby są znacznie wyższe - w okolicach 3000-4000 osadzonych. Od 10 do 20 lutego na Białorusi będą trwać ćwiczenia wojskowe z Rosją. Czy to może być początek inwazji na Ukrainę? - Nie powiedziałabym, że wojna może się wydarzyć przy okazji ćwiczeń, ale to co robi w tej chwili Łukaszenka, to publiczne okazywanie lojalności wobec Kremla. Zezwalając na ćwiczenia na tak ogromną skalę, sygnalizuje reszcie świata, że stoi murem za Rosją i z nim też trzeba się liczyć. To, co jest najważniejsze w całej sytuacji polega na rozdźwięku między jego polityką a tym, co naprawdę myślą Białorusini, którzy nie traktują Ukraińców jako wrogów. Podobnie jak Polaków czy Litwinów. Alaksandr Łukaszenka szuka wrogów zewnętrznych, aby wyjaśnić dlaczego ludziom żyje się gorzej. To jego "recepta" na kryzys gospodarczy. Nieustanne podsycanie zagrożenia i wrażenia, że wojna jest nieunikniona. On wie, że w tym roku w Mińsk uderzą sankcję, blokady transportu towarów i musi coś zrobić, aby te sprawy przykryć. Inwazja na Ukrainę to idealny pretekst i wyjaśnienie, dlaczego standard życia spada. Nie on jest winny, nie ukradzione wybory - ale zewnętrzni wrogowie. Rosja wykorzystuje tę sytuację? - Oczywiście. Władimir Putin żeruje na słabości Łukaszenki, wasalizuje Białoruś. Reżimowi wydaje się, że nadal kontroluje sytuację, ale to złudne. Pewnego dnia może ją stracić... A wojska, które wjechały na poligony, zostaną. Jak w Polsce w czasach Układu Warszawskiego. - Istnieje takie zagrożenie. Gdy jako opozycja pytamy o to, kiedy rosyjskie wojska wyjadą, propaganda krzyczy, że panikujemy, a 20 lutego będzie po wszystkim. Ale kto wie? Kto da takie gwarancje? Mamy wierzyć Łukaszence na słowo? My nie panikujemy, po prostu zbyt wiele już widzieliśmy, żeby nie brać takiej opcji pod uwagę. Załóżmy na chwilę, że najgorszy scenariusz się urzeczywistnia i dochodzi do wojny Rosji z Ukrainą. Co to oznacza dla Białorusi, dla jej opozycji i drogi do demokracji? Kres jakichkolwiek marzeń? - Często zadaje sobie to pytanie - jak będą wyglądać następne dni, tygodnie i miesiące. Mamy opracowane warianty działań w zależności od rozwoju wypadków. Na przykład - Kreml wykorzystuje terytorium Białorusi do ataku na Kijów, ale bez udziału naszej armii. Inna możliwość - dochodzi do ataku i białoruskie wojsko w nim uczestniczy. Wersja optymistyczna - wojny udaje się uniknąć, większość wojsk rosyjskich wyjeżdża. Bez względu na to co się wydarzy, sytuacja wygląda tak, jakby Białoruś już była pod rosyjską okupacją. Z tego powodu jesteśmy przygotowani na rozwinięcie akcentów naszej działalności: nie tylko protesty przeciwko dyktaturze, ale także przeciwko okupacji. Doskonale zdajemy sobie sprawę, że przyczyną zagrożenia utratą suwerenności jest Łukaszenka. To on ponosi winę za doprowadzenie kraju na skraj katastrofy. Dlatego przeprowadzenie nowych uczciwych wyborów jest głównym sposobem ochrony suwerenności. Czy ten przekaz znajdzie oddźwięk w wojsku i społeczeństwie? - Wierzę, że tak. Nasi informatorzy w wojsku przekazują, że wielu żołnierzy nie chce iść na wojnę. Niemal całe społeczeństwo jest przeciw walce z Ukrainą, którą traktujemy przyjaźnie. Nomenklatura i policja polityczna też powoli zaczyna tracić cierpliwość, bo skutki takiego konfliktu są nieobliczane. Apelujemy do armii, aby nie wykonywała rozkazów ataku na Ukrainę. Jak ocenia pani działania Zachodu wobec agresywnej polityki Moskwy? Czy rozumie pani np. postawę Niemiec, które odmówiły przekazywania uzbrojenia do Kijowa? - Obserwując przez niespełna dwa lata losy białoruskiej opozycji, widzę, jak ważne jest zachowanie wspólnej pozycji Zachodu wobec państw-agresorów. Jeden silny przekaz i solidarność. Obecny wielogłos wobec Ukrainy jest niepokojący. Liczę na to, że kraje demokratyczne oraz Unia Europejska wypracują jednolite stanowisko wobec tej sytuacji. Podziały to paliwo dla dyktatorów. Rozmawiamy o możliwej wojnie, sytuacji opozycji na Białorusi, ale przecież jedną z tych osób jest pani mąż - Siarhiej. To po jego aresztowaniu rozpoczęła się pani aktywność polityczna. Czy ma pani z nim kontakt? Jak jest traktowany? - Niesamowicie trudno przekazać mu jakiekolwiek informacje, nie mówiąc już o sytuacji na Białorusi i napięciach międzynarodowych. Z mężem kontaktuje się pocztą, ale wiadomo, że jest ona sprawdzana. Nie mamy zagwarantowanej żadnej intymności w spotkaniach między Siarhiejem i jego prawnikiem - wszystko obserwują służby, rozmowy są nagrywane. Próbujemy coś przemycić, ale to jak walka z wiatrakami. Już mąż od roku siedzi w samotnej celi. Trudno zrozumieć wolnemu człowiekowi, co się czuje, będąc codziennie poniżanym, bez nadziei na wyjście do społeczeństwa. Mimo wszystko Siarhiej i i wielu innych opozycjonistów walczą, nie załamują się. Jest przecież dwoje więźniów z polskim i białoruskim obywatelstwem, którzy też nie dają się złamać, mimo propozycji podpisania listu z prośbą o "ułaskawienie". To bohaterowie naszych czasów, dla nich siłą jest świadomość, że nie są winni i to nie oni muszą szukać ułaskawienia. Robię wszystko, co w mojej mocy, żeby tych ludzi uwolnić. Czy według pani wiedzy Łukaszenka wznowi presję migracyjną na polskiej granicy wiosną albo latem tego roku? - Ta presja w pewnym sensie nie zniknęła, tylko zmieniła swoją skalę. W centrach logistycznych przy granicy nadal koczuje około 700 osób. Być może, gdy zrobi się cieplej będziemy obserwować kolejną falę nielegalnej imigracji na terytorium Polski, przylecą nowe samoloty z Bliskiego Wschodu, ale to nie zmieni faktu, że Łukaszenka przegrał. Jego atak hybrydowy nie przyniósł zamierzonych skutków, Unia nie zaczęła się z nim komunikować na jego zasadach, Polska się nie ugięła. Rozumiejąc swoją porażkę, może próbować zmienić taktykę, ale nie sądzę, aby sytuacja z jesieni ubiegłego roku mogła się powtórzyć jeden do jednego. To również zasługa jedności państw demokratycznych wobec jego forteli. Właśnie dlatego przy sytuacji na Ukrainie podkreślałam jak ważne jest, żeby Zachód prezentował spójne stanowisko. Norwescy parlamentarzyści zgłosili pani kandydaturę do Pokojowej Nagrody Nobla w 2022 roku. Ma to być nagroda dla wszystkich walczących o wolność Białorusinów. Jak przyjęła pani tę nominację? - Ucieszyłam się, bo tego typu nominacje lub nagrody pomagają nam utrzymać uwagę społeczności międzynarodowej na problemach z łamaniem praw człowieka oraz rządów prawa na Białorusi. Uważam, że nasza opozycja zasługuje na tę nagrodę. Tu nie chodzi o mnie, ale o nich. W tak trudnym momencie to byłaby chwila nadziei.