- Wszystkie, nawet trudne decyzje, są na ten moment konieczne - poinformował podczas czwartkowej konferencji prasowej premier Mateusz Morawiecki. Rząd na najbliższe dwa tygodnie wprowadził nowe obostrzenia. Jedną z decyzji jest zamknięcie przedszkoli i żłobków. - Nie mamy co prawda dużego przyrostu zachorowań w przedszkolach i żłobkach, ale kwestie związane z wciskaniem hamulca bezpieczeństwa przekonują nas do podjęcia tego kroku - mówił minister zdrowia Adam Niedzielski. Placówki te będą zamknięte od 29 marca do 9 kwietnia. Wprowadzona zasada nie dotyczy dzieci pracowników służb porządkowych i ochrony zdrowia. Nauczyciele oczekiwali takiej decyzji Do tej pory, mimo zamknięcia szkół, przedszkola i żłobki były otwarte. Nauczyciele wychowania przedszkolnego przez miesiące pytali: - Dlaczego inni nauczyciele mają zapewnione bezpieczne warunki pracy, a my nie?- W końcu się to zmieni. Bardzo się z tego powodu cieszę, takiej decyzji oczekiwałam. Jestem właśnie w pracy i inne nauczycielki mają to samo zdanie - mówi Violetta, nauczycielka wychowania przedszkolnego z Torunia. I dodaje: - Dzieci cały czas chorują, a my, nauczycielki, nie miałyśmy żadnej ochrony, żadnych zabezpieczeń. Rodzice zbijali im gorączki syropkami, tabletkami - wszystko po to, by tylko do przedszkola weszły. Koniec z tym - dodaje.Mirka, dyrektorka łódzkiego przedszkola, nie jest jednak aż tak optymistycznie nastawiona do tej decyzji. - Przecież placówka będzie musiała działać dla dzieci pracowników ochrony zdrowia i służb porządkowych. To oznacza, że będę musiała wyznaczyć nauczycielkę do pracy i opieki nad tymi dziećmi - tłumaczy nasza rozmówczyni. Przypomina, że tak przedszkola funkcjonowały od maja do sierpnia ubiegłego roku. - Jutro mamy piątek, a więc mam jeden dzień na organizację tego wszystkiego: zebranie oświadczeń rodziców, organizację "nauki zdalnej", stworzenie grup, podział obowiązków. Znów wszystko na wariackich papierach - dodaje. Rodzice: Musimy stanąć na rzęsach, by zorganizować opiekę dzieciom Aleksandra Nawrocka, mama dziewczynki chodzącej do przedszkola w woj. wielkopolskim, mówi: - Ja i tak siedzę w domu ze starszą córką na zdalnych. Mi osobiście to teraz nie robi różnicy, czy młodsza córka nie uczęszcza do przedszkola. Jednak bardzo zmartwił mnie fakt, że kościoły są nadal otwarte, a dzieci zamyka się w domach. Co mają zrobić rodzice, którzy nie mogą pozwolić sobie na pracę zdalną i nie pracują w służbach mundurowych czy w służbie zdrowia? Takie oszukiwanie ludzi. Jakby miejsce kultu było ważniejsze niż edukacja i przedsiębiorstwa. Aleksandra ma też starszą córkę uczącą się zdalnie. - Tak naprawdę pół dnia spędzamy na zdalnym nauczaniu. Teraz jeszcze dojdzie opieka nad młodszą córką, praca w domu, praca zawodowa. Wioleta, mama ośmiolatki i 2,5-letnich bliźniaków, mówi Interii: - Decyzja rządu uderza w rodziców, dzieci "zwykłych" obywateli, którzy muszą teraz stanąć na rzęsach, aby zorganizować opiekę dzieciom, swoją pracę zdalną i ogólnie cały plan dnia tak, aby nie zwariować. Moja sytuacja jest o tyle dobra, że pracuję w domu, ale będę musiała pracę przenieść na godziny nocne. Współczuję wszystkim rodzicom, którzy nie mają już urlopów, możliwości wzięcia wolnego, tym, którzy przez kolejne głupie i nieprzemyślane decyzje rządu stracą pracę.Przypomnijmy, że rząd tym wszystkim osobom, które będą musiały zostać w domu z dziećmi, wypłaci zasiłek opiekuńczy. Wynosi on 80 proc. wynagrodzenia. Darmowy program - rozlicz PIT 2020