Olena ma dwie córeczki, roczną i czteroletnią. - Są bardzo aktywne, nie potrafią usiedzieć w miejscu. Takie przynajmniej były przed rosyjskim atakiem - wspomina Olena w rozmowie z Interią. I dodaje, że gdy wybuchła wojna, dziewczynki cały czas płakały. - Od razu pierwszego dnia ruszyłyśmy z Łucka do Polski, nie chciałyśmy czekać. Już w drodze ich płacz ustał. Były bardzo ciche i spokojne. Większość drogi spały. Jak nie moje dzieci - opowiada kobieta. Żyje z dziewczynkami w ośrodku, w którym jest kilkadziesiąt osób, z czego połowa to dzieci. - Dzięki temu wydaje mi się, że jest im łatwiej, mają też w otoczeniu kogoś w swoim wieku. Jednak mimo to ciągle są w słabym stanie - mówi kobieta. Od miesiąca obie córki nie śpią w nocy. Kręcą się, zrywają się. - Starsza mówi przez sen, "nie chcę, nie będę" - opowiada kobieta. Mówi, że może to wynikać z tego, że mimo szybkiej ucieczki słyszały bombardowania w Ukrainie. - To mogło zdążyć się odbić na moich dzieciach. - dodaje. "Chce wracać do koleżanek, do Ukrainy, którą zna" W ciągu dnia jej 4-letnia córka jest cicha. - Nie chce za bardzo rozmawiać. Dopiero jak ja o coś spytam, to odpowie. Sama z siebie nic nie mówi. Ma też takie chwile, kiedy nagle zaczyna krzyczeć. Szybko się uspokaja, ale ten krzyk bierze się z niczego. Dostaliśmy od wolontariuszy krople na uspokojenie nerwów. Mam nadzieję, że pomoże - dodaje kobieta. Dziewczynka chodzi do przedszkola. - Bardzo tego nie lubi. Mówi, że nic nie rozumie i nikt nie chce się z nią bawić. Proponuję jej, żeby pouczyła się polskiego języka. Też nie chce. Protestuje. To są momenty, w których ona chce wracać do domu, do Ukrainy. Ona nie rozumie, że nie możemy teraz tego zrobić. I że to nie będzie powrót do domu, który mieliśmy przed 24 lutego. Ale ma też takie momenty, że chce zostać, mówi, że jest fajnie w Polsce. Tak jest jak gdzieś pójdziemy razem, wspólnie spędzimy czas - opowiada Olena. Przyznaje, że sama też ma trudności z zadomowieniem się. - Też nie mogę spać. Ale ja muszę być silna, nie mogę się rozklejać przy dzieciach. Muszę głównie o nich myśleć. To nie są te same dzieci. Myślę, że musi minąć jeszcze trochę czasu, żeby było im lepiej - podsumowuje. 12 urodziny w dniu wybuchu wojny Z dziećmi do Polski przyjechała też Maryna Kolisnyk. Jej córki są już nastolatkami - Iwanka ma 12, a Izabela 17 lat. Urodziny Iwanki są 24 lutego. - Dzień przed urodzinami zrobiliśmy rezerwację w restauracji, zaprosiliśmy dzieci, kupiliśmy prezenty. W dniu, w którym mieliśmy świętować, obudziła mnie matka z informacją: wojna się zaczęła. Nie wierzyłam, myślałam, że żartuje - opowiada Maryna. - Powiedziałam córce, że dzisiaj na pewno nie będziemy organizować jej urodzin. Bardzo płakała i była zasmucona. Nie docierało do niej, co się dzieje - wspomina. Maryna prowadzi w mieście hotel. - Z Charkowa przyjeżdżało do nas bardzo dużo ludzi, nasze miasto nie było gotowe przyjąć te tysiące ludzi. Tyle ile mogliśmy przyjęliśmy w hotelu, obdzwanialiśmy też kościoły i szkoły, aby tym ludziom pomóc znaleźć schronienie. Tak minął pierwszy dzień. Szczerze mówiąc wtedy nie zwracałam dużo uwagi na moje dzieci - przyznaje kobieta. Kolejne dni mijały rodzinie od alarmu do alarmu, od wejścia do wyjścia ze schronu. - Po kilku dniach postanowiłyśmy pojechać do Polski. Zrozumiałyśmy, że szybko się to nie skończy. Moja trzecia, najstarsza córka, mieszka w Warszawie. Spędziliśmy tam jeden dzień, a później pojechałyśmy do Krakowa, koleżanka pomogła mi znaleźć mieszkanie - opowiada Maryna. "Potrzebujemy czasu" Iwanka szybko zaczęła naukę w szkole. - Po kilku dniach powiedziała, że nie chce tam chodzić, bo źle się czuje, kiedy jest sama, beze mnie. Boi się, że jak coś się stanie, to zostaniemy rozdzielone. I tak zaczęła naukę online - mówi Maryna. Przyznaje, że dziewczynka po szkole rzadko wychodzi z domu. - Kupiłam jej deskorolkę i czasami wychodzi jeździ sobie na niej sama, później wraca do domu. W Ukrainie grała w tenisa, więc powiedziałam jej, że może znajdziemy zajęcia. Nie chce, to jednak wymaga interakcji z drugą osobą. Chciałaby wrócić do Ukrainy, do koleżanek, nie rozumie, że tam jest niebezpiecznie, że droga jest niebezpieczna. Może też dlatego, że u nas w mieście było w miarę spokojnie, jak wyjeżdżałyśmy - wyjaśnia kobieta. - Starsza córka też jest w domu. Ona studiowała w Ukrainie, ale nie ma jak tego kontynuować w Polsce, na razie czeka na informację ze swojego uniwersytetu. Izabela ma inne podejście do tego wszystkiego. Jest dorosła, rozumie, co się dzieje. Cieszy się, że jesteśmy w Polsce i jesteśmy bezpieczne. Też oczywiście wszystko przeżywa, ale nie denerwuje się tak, jak młodsza córka - mówi Maryna. - Z dnia na dzień czuję, że obie radzą sobie lepiej. Ja też staram się być silna. Nie chcę przy nich płakać, choć zdarzyło mi się to dwa razy. Myślę, że zarówno ja jak i córki potrzebujemy po prostu czasu. I oczywiście liczymy, że wojna szybko się skończy, a wtedy ten cały stres odpuści - podsumowuje Maryna.