Wejherowo. W ubiegły weekend Odział Ratunkowy Szpitala Specjalistycznego im. F. Ceynowy przyjmował jedynie pacjentów z udarami, zawałami, kobiety w ciąży i dzieci. Chorzy wymagający natychmiastowej opieki z tego miasta mogli skorzystać z Nocnej i Świątecznej Opieki Chorych w Wejherowie oraz w pozostałych Szpitalnych Oddziałach Ratunkowych, m.in. w Gdyni oraz Lęborku. Przyczyną ograniczenia działania SOR-u była "trudna sytuacja na rynku pracy związana z brakiem dostępności lekarzy, w tym m.in. lekarzy medycyny ratunkowej i innych, niezbędnych w pracy tak ważnego oddziału, a także stan pandemii, odpływ kadr do oddziałów covidowych oraz zapadalność na COVID-19 wśród pracowników". - Szpital co do zasady nie planuje kolejnych ograniczeń. Jednak zapewnienie ciągłości pracy zależy od wielu czynników, w tym sytuacji epidemiologicznej, odpowiedzi na toczące się działania rekrutacyjne i ewentualne oddelegowania przez wojewodę personelu - przekazała Interii Małgorzata Pisarewicz, dyrektor ds. Komunikacji Społecznej i Promocji Szpitali Pomorskich. I dodała: - Przy założeniu etatowego wymiaru pracy (160 h miesięcznie) obecne braki to od pięciu do 10 osób, w tym czterech lekarzy medycyny ratunkowej. "Oddziały nie funkcjonują jak powinny" Gilbert Kolbe, pielęgniarz i rzecznik prasowy Protestu Medyków, mówi Interii: - Gdzie nie spojrzeć są oddziały szpitalne, które nie funkcjonują tak, jak powinny. Warszawa, Kraków, Poznań, Gdańsk, Białystok, Gniezno, Katowice, Olsztyn. To się dzieje w każdym z tych miast. I my ostrzegaliśmy, że tak będzie, podczas Białego Miasteczka. - Zamknięcie szpitalnego oddziału ratunkowego i przyjmowanie tylko konkretnych pacjentów to jest już sytuacja skrajnie kryzysowa, ale zazwyczaj chwilowa - na kilka godzin lub dni. SOR-y są elementem państwowego ratownictwa medycznego i ich znaczenie jest kluczowe, to one zapewniają bezpieczeństwo obywatelom w stanach zagrożenia życia. W momencie, w którym jest już tak źle, że nie ma możliwości przeniesienia personelu na szpitalny oddział ratunkowy, to oznacza, że dochodzi do katastrofy - stwierdza Kolbe. Ocenia, że jeśli pacjenci nie mają gdzie się udać po pomoc, może to narażać bezpieczeństwo mieszkańców danego terenu. COVID-19 dziesiątkuje personel medyczny - Mimo że jako medycy jesteśmy w znacznej części zaszczepieni, koronawirus mocno oddziałuje również na nas. Personel medyczny wciąż choruje, więc nie dość, że jest nas za mało w systemie ochrony zdrowia, to jeszcze przez Omikron często trafiamy na izolację i nie możemy pracować - wskazuje Mateusz Szulca, lekarz i przewodniczący Porozumienia Rezydentów. I dodaje, że te braki są widoczne również teraz, kiedy minister zdrowia Adam Niedzielski ogłasza koniec pandemii. - Wersja Omikron jest tak zaraźliwa, że wirus potrafi szaleć po całym szpitalu, to cały czas się dzieje. Później jest nas za mało, żeby z pandemią walczyć, ale również aby pomagać innym, niezakażonym pacjentom - mówi lek. Szulca. - Ciężko jest się nie zarazić pracując z pacjentem, nawet przy zachowaniu wszelkich środków ostrożności. Zdarza się, że całe oddziały przestają przez to działać. W Gnieźnie niedawno była taka sytuacja. Zamknięto jeden z oddziałów, nie miał kto pracować. Personel zdrowy został przeniesiony na inne oddziały, a pacjenci z zamkniętego oddziału do innych szpitali - dodaje Gilbert Kolbe. Przesunięcia personelu W wielu miastach takie "przesunięcia personelu" między oddziałami szpitalnymi są codziennością. - Pielęgniarki przychodzące na dyżur nie wiedzą, na którym oddziale będą go odbywać. Przykład: mamy pielęgniarkę internistyczną, ale ze względu na to, że brakuje rąk do pracy na oddziale intensywnej terapii, jest ona tam przekierowywana. Co więcej, są przypadki szpitali, które przyjmują pacjentów zupełnie niezgodnie z przeznaczeniem. Do jednego ze szpitali psychiatrycznych w Warszawie przyjmowani są pacjenci, którzy na przykład wymagają interwencji chirurgicznej - wskazuje Kolbe. - Zdarza się, że pielęgniarka lub lekarz danej specjalizacji są przesuwani ze "swojego" oddziału na inny, aby pomóc łatać te dziury kadrowe. Proszę jednak pamiętać, że jeżeli pielęgniarkę ortopedyczną przesuwamy na pulmonologię, to wiadomo, że nie jest to ten sam poziom opieki. To są oczywistości, ale mam wrażenie, że czasami się o tym zapomina - dodaje Szulca. - To też ogromny stres dla takiej osoby, bo ciąży na niej odpowiedzialność za coś, czego do tej pory nie robiła. Poza tym w wielu miejscach trudno mówić o jakichkolwiek przesunięciach, bo często po prostu nie ma już kogo przesuwać - informuje. - My oczywiście mówiliśmy jako Porozumienie Rezydentów w trakcie naszych protestów, że braki kadrowe są i będą trudne do załatania. Nie ma żadnej faktycznej zmiany w tej kwestii - ocenia przewodniczący Porozumienia Rezydentów. "Nie możemy odpuszczać" - Jestem zdziwiony, że pan minister Niedzielski tak optymistycznie podchodzi do sprawy i w środku tego wszystkiego ogłasza koniec pandemii - komentuje jeszcze lekarz Mateusz Szulca. - Jak wiemy, sytuacja już nie raz nas zaskoczyła, już wielokrotnie słyszeliśmy, że COVID-19 jest w odwrocie - dodaje. Jednocześnie wskazuje, że chciałby, aby było tak, jak twierdzi minister. - Ale nie możemy teraz odpuszczać walki. Ten moment powinien zostać wykorzystany na to, aby przygotować się na wypadek uderzenia kolejnego wariantu koronawirusa. Potrzebne są przygotowania sprzętowe, a także strategiczne ze strony Ministerstwa Zdrowia. Mam nadzieję, że wciąż nad tym pracuje - mówi przewodniczący Porozumienia Rezydentów. Na koniec stwierdza: - Z jednej strony zapowiada się koniec pandemii, optymistycznie patrzy na przyszłość ochrony zdrowia, a z drugiej jednak końca głębokiego kryzysu kadrowego personelu medycznego wciąż nie widać.