300 zł - na taką kwotę opiewał rachunek Natalii (imię na prośbę bohaterki zmienione) z restauracji w Krynicy Morskiej za obiad dla dwóch osób. Co zamówili? - Flaki, turbot za 86 zł, tuszka dorsza za ponad 60 zł plus frytki do każdego dania i po zestawie surówek - każdy za 15 zł. Litr pepsi i dwa piwa z sokiem malinowym - wymienia kobieta. I dodaje, że rachunek niekoniecznie ją zaskoczył, bo widziała menu i wiedziała, jakie są ceny poszczególnych dań. - Nie oszukujmy się, mimo wszystko to dużo. Widząc, co się obecnie dzieje w Polsce i to, w jakim tempie wszystko drożeje, to nawet bardzo dużo - ocenia. Przyznaje jednak, że obiad wart był swojej ceny, bo wszystko było bardzo dobre. - Z takimi cenami trzeba się teraz liczyć - stwierdza kobieta. W Krynicy Morskiej spędziła jeden dzień majówki. - Gdybym miała jechać na kilkudniowy pobyt gdzieś w Polsce, nie byłby to żaden kurort nad morzem - podkreśla kobieta. Ceny wyższe, ale "nie wygórowane" Drożej jest też w górach. Jak mówi nam Ola, która majówkę spędziła w Bieszczadach, ceny zależą oczywiście od miejsca, jednak główne dania oscylują w granicach 30-35 zł. Kiedyś było taniej. - Rok do roku w tych samych miejscach, w których jedliśmy wcześniej, ceny wzrosły o około 8 zł przy każdym posiłku - mówi nam Ola. - Wyższe ceny są odczuwalne, jednak wszystko drożeje, więc nie uznałabym ich za zbytnio wygórowane - dodaje. Od innej turystki, która jest w Tatrach słyszymy, że za obiad dla dwóch osób, bez napojów, zapłaciła w granicach 80-90 zł. O 20-30 proc. wzrosły też wydatki spożywcze grupy przyjaciół, która wybrała się na Mazury w okolice Mikołajek. Zakupy zrobili wcześniej, ale na miejscu wybrali się też do lokalnego sklepu spożywczego. - Wczoraj było święto, markety zamknięte, a w tych małych kolejka i zbójeckie ceny - typu 13 zł za opakowanie rukoli - mówi Interii jeden z turystów. "Paragony grozy" "Paragony grozy" pokazała na swoim profilu na Facebooku Katarzyna Bosacka, prowadząca program "Wiem co jem". Cztery gofry za 51 zł w Pobierowie nad morzem, 135 zł za dwa kawałki ryby, sałatkę i grzanki w Sopocie, 83 zł za dwa kawałki sernika, dwie kawy herbatę i malutkie ciasteczka w Krakowie i 212 zł za obiad dla trzech osób w Międzyzdrojach. Wielu komentujących wskazuje, że są to ceny normalne, część "nie rozumie afery". "Skoro ludzie kupują to znaczy, że akceptują ten poziom cen i wcale nie są wysokie"; "Przecież produkty są coraz droższe, a nie tańsze, więc trzeba sobie jakoś wyrównać"; "Przy obecnych kosztach prowadzenia gastronomii, nie mówiąc już o stratach po lockdownach, to cud, że te ceny wyglądają jak wyglądają - całkiem ok"; "Nie stać, można siedzieć w domu" - czytamy w komentarzach. Mieszkanka Dziwnowa: Ceny to jakaś masakra Problem pojawia się, kiedy ktoś jest w domu, ale ten znajduje się w turystycznej miejscowości. Opowiada nam o tym Magdalena Adamarek, mieszkanka nadmorskiego Dziwnowa. Ma dwójkę małych dzieci. - Ceny w tym roku tak poszybowały w górę, że w głowie to się nie mieści. Majówka w pełni, więc wybraliśmy się na gofry. W tamtym roku jeden suchy lub z cukrem pudrem kosztował 3,5 zł, w tym roku kosztuje 6 zł. Lody kręcone mniej więcej w podobnej cenie, bo 7 zł mały, ale już gałka lodów 6 zł, w tamtym roku kosztowała 4,5 zł. Kawa? Dzisiaj kupiłam za 12 zł, ale w centrum to jest wydatek 16, a nawet i 19 zł. To jest jakaś masakra - ocenia mieszkanka Dziwnowa. Mówi, że problem jest też z codziennymi zakupami spożywczymi. - Ja w ogóle dzień zaczynam od tego, że najpierw sprawdzam gazetki w każdym sklepie w aplikacji i zapisuje, co jest gdzie taniej. Jak promocja na mięso jest w jednym, a w drugim na płyn do płukania ubrań, to trzeba skoczyć do dwóch sklepów. Nie tylko ja tak robię, wiele mieszkańców obrało taką praktykę - opowiada Magdalena. I dodaje, że ceny w popularnych marketach są często wyższe, niż w innych miastach w Polsce. - Pierś z kurczaka koleżanka w markecie w stolicy kupuje po 16,99 zł, a ja w markecie o tej samej nazwie, ale nad morzem, płacę 22,99 zł - mówi. Atrakcje na każdym kroku. "Ciężko żyć nad morzem" Kiedy mija z dziećmi stragany, a zdarza się to bardzo często, maluchy za każdym razem chcą, aby coś im kupić. - Do tego rozkładają się różne stoiska z dmuchanymi atrakcjami. Wejście to "jedyne" 45 zł za dziecko. Z dwójką to 90 zł. Mijamy te atrakcje codziennie i muszę tłumaczyć dzieciakom, że nie jesteśmy na wakacjach i nie możemy sobie na to pozwolić. Generalnie ciężko żyć nad morzem. Nie każdy z nas żyje tu z wczasowiczów, nie każdy ma ośrodek, na którym zarabia. Dla tych, którzy nie mają z tego zysku, sezon jest bardzo uciążliwy - podsumowuje Magdalena.