Skąd braki kadrowe w szkołach? Po pierwsze - nauczyciele rezygnują. Część zrobiła to tuż przed początkiem roku szkolnego, inni odeszli w trakcie mając przed oczami widmo nadchodzących zmian, takich jak lex Czarnek (projekt wzmacniający rolę kuratora w wyborze dyrektora placówki, ograniczający współpracę szkół z organizacjami społecznymi oraz umożliwiający zwolnienie dyrektora w trakcie roku szkolnego), czy też lex Wójcik (zmiana prawa oświatowego wprowadzająca sankcje karne dla dyrektorów szkół). Do tego propozycja zwiększenia pensum, czyli liczby godzin pracy przy tablicy z 18 do 20, nie napawała nauczycieli optymizmem. O tej sprawie pisaliśmy tutaj. Po drugie - czwarta fala koronawirusa nasila się. Wystarczy, że niezaszczepiony nauczyciel miał kontakt z zakażoną osobą - trafia wówczas na 10-dniową kwarantannę. W tym czasie, jeśli szkoła całkowicie nie zawiesiła zajęć, nie może on prowadzić lekcji. Chyba że uczy w najmłodszych klasach szkoły podstawowej, i jego uczniowie również zostali skierowani na naukę zdalną. Wówczas za zgodą dyrektora takie rozwiązanie jest możliwe. Zazwyczaj jest to jednak kolejna osoba, która wypada z i tak okrojonego nauczycielskiego zespołu. Cztery tygodnie bez matematyki O tym, co mogą oznaczać braki kadrowe w szkołach, przekonują się codziennie uczniowie. Plany lekcji są dziurawe - na tyle, że nawet przez kilka tygodni nie odbywają się lekcje z niektórych przedmiotów. Taki problem miała jedna z maturzystek z Warszawy. O sytuacji opowiedziała nam jej mama. Lekcje matematyki w jej klasie nie odbywały się przez miesiąc. W tym czasie uczniowie mieli zajęcia z języka polskiego. A nastolatka uczy się w klasie z rozszerzoną matematyką i geografią. Problem został rozwiązany i uczennica ma już zajęcia z matematyki, ale przez cztery tygodnie musiała korzystać z lekcji z korepetytorem. Koszt: 240 zł tygodniowo. Nauczyciele w rozmowie z Interią alarmują, że w ich szkołach nie ma też zajęć z języka polskiego lub angielskiego (w jednej ze szkół od dwóch tygodni), a także z przedmiotów ścisłych - fizyki, chemii, biologii. Często są to pojedyncze lekcje, czasami stan utrzymujący się tygodniami. W tym czasie uczniowie mają okienka albo przesunięte lekcje z innego przedmiotu. Gdy zdarzy się zastępstwo, często prowadzone jest przez nauczyciela innego przedmiotu. Bez zajęć zawodowych Problem dotknął też Gabrysię, uczennicę ostatniej klasy technikum z Warszawy. - Jest coraz trudniej. Nauczyciele chorują, chodzą na zwolnienia, kończą na kwarantannie i w tym momencie nie ma tygodnia bez zastępstw. Tylko to są często "zapchajdziury", bo nikt z nami na tych lekcjach z konkretnego przedmiotu nic nie robi - mówi w rozmowie z Interią. I dodaje, że jeszcze gorzej jest z przedmiotami zawodowymi. - W styczniu mam egzamin, a od dwóch tygodni nie mam podstaw zarządzania personelem, podstaw działalności gospodarczej, planowania i prowadzenia kampanii reklamowych. To są główne przedmioty na egzaminie. Mam dużo samozaparcia i na pewno zdam, ale będę musiała poświęcić na naukę dodatkowy czas, ponieważ nie uczymy się tego w szkole, a po szkole pracuję. Oznacza to, że zapewne święta i ferie spędzę nad książkami - komentuje uczennica. Przeciążeni uczniowie, ale i nauczyciele Nauczyciele zauważają, że braki kadrowe to problem nie tylko uczniów, ale i pozostających w szkole nauczycieli. Ewa, nauczycielka z woj. mazowieckiego przyznaje, że w jej szkole co prawda dziur w planach lekcji nie ma, ale dzieje się to pewnym kosztem. - Fizyk i chemik mają 42 godziny zajęć tygodniowo - mówi. Po 12, a nawet 14 godzin dziennie pracuje Aleksandra, matematyczka i fizyczka z Katowic. Grzecznościowo uzupełnia braki kadrowe w szkołach sąsiednich. - Jest bardzo ciężko. Szkoła ma trzech matematyków, a potrzebowałaby sześciu. Jak jeden "wypadnie", to jest koniec. Mieliśmy już taką sytuację - jedna matematyczka była po operacji i dwa miesiące nie miała zajęć. Przez to miałam dodatkowych 10 godzin zastępstw. Płakałam z przemęczenia. Te zajęcia odbywały się też tylko z klasami maturalnymi, pozostałe w ogóle nie miały matematyki - albo uczniowie mieli okienko, albo siedzieli w bibliotece i ktoś im dawał jakieś zadania do odrobienia - relacjonuje nauczycielka. Także w szkole Joanny z Warszawy braki kadrowe łatane są zastępstwami. - Większość ma 1,5 etatu albo więcej - przyznaje nauczycielka. I dodaje: - Jak odpadnie nam nawet jeden dodatkowy nauczyciel, to będzie to kaplica. Kto odpowie za braki uczniów? Spytaliśmy Ministerstwo Edukacji i Nauki, czy zna problem z wielotygodniowymi brakami zajęć z różnych przedmiotów w szkołach i w jaki sposób będą one nadrabiane. Do momentu publikacji artykułu nie otrzymaliśmy odpowiedzi. Nauczyciele niestety przewidują, że za braki uczniów związane z nieodbywaniem się pewnych zajęć odpowie dyrektor danej szkoły.