Liczba pacjentów z infekcjami wzrasta. Joanna Zabielska-Cieciuch, lekarz rodzinny z Białegostoku i ekspert Porozumienia Zielonogórskiego przyznaje, że coraz więcej takich pacjentów przychodzi do placówki, zamiast skorzystać z teleporady. - Może to być zwykła infekcja, ale może też być koronawirus. A ludzie jakby zapomnieli, że istnieją teleporady - żali się lekarka. Proszą o umówienie się Co więcej, wielu pacjentów nie umawia się na wizyty. To powoduje, że gromadzą się w poczekalniach. - Przychodnie, szpitale nie są teraz bezpiecznymi miejscami. Tu przychodzą chorzy z różnymi infekcjami. Nie zawsze jest to katar i jesienne przeziębienie. Dlatego wizyty powinny być dokładnie zaplanowane, a czas spędzony w poczekalni w poradni był ograniczony do minimum - mówi Agata Sławin, ekspert Porozumienia Zielonogórskiego, wiceprezes Dolnośląskiego Związku Lekarzy Rodzinnych-Pracodawców cytowana w komunikacie Porozumienia Zielonogórskiego. Joanna Zabielska-Cieciuch dodaje, że dochodzi też do sytuacji kuriozalnych. Na wizytę zapisuje się jeden członek rodziny, po czym przychodzi z dwójką dzieci i żoną. I znów - powodują tłok, przez który trudno zachować dystans między pacjentami. Szybka reakcja - Ostatnio cały czas słyszę z gabinetu, że ktoś na korytarzu kaszle. Od razu wychodzę i proszę, żeby te osoby oddzielić i przenieść do gabinetu zabiegowego. On służy nam jako izolatorium - mówi Zabielska-Cieciuch. Przychodnia ma oczyszczacze powietrza ustawione w poczekalni. Co drugie krzesło z tej przestrzeni usunięto. Sale są wietrzone i dezynfekowane po pacjentach. Ale to może nie wystarczyć. ZOBACZ: Nowa choroba odkleszczowa w Japonii - Ludzie awanturują się, że zimno, że kolejka. I to jest błędne koło. Mogli przecież skorzystać z teleporady, albo umówić się na konkretną godzinę - pierwsza opcja sprawia, że nie narażają innych, a druga, że jeśli już, to w minimalnym stopniu, bo raczej nie mają kontaktu z innymi pacjentami przez brak kolejki - wyjaśnia nasza rozmówczyni. Awaryjne testy antygenowe Jeśli pacjent ma konkretne objawy - lekarz POZ może skierować go na wykonanie testu na obecność koronawirusa. Coraz więcej lekarzy rodzinnych w trosce o swoich pacjentów zaopatruje też swoje przychodnie w testy antygenowe. Jak tłumaczy Joanna Zabielska-Cieciuch, nie chodzi o to, aby przychodnie zajmowały się takim testowaniem, a o to, by w sytuacji awaryjnej szybko sprawdzić, czy dany pacjent ma koronawirusa. Na wynik takiego testu wystarczy poczekać 10 minut. - Zrobiłam jednego dnia test antygenowy pięciu pacjentom. Dwa wyszły pozytywne. To były osoby, które nie były umówione, przyszły i siedziały przez co najmniej pół godziny z innymi pacjentami w poczekalni. Stwarzały zagrożenie - opowiada Zabielska-Cieciuch. SPRAWDŹ: Nowe badania potwierdzają, że szczepionki mRNA są bezpieczne I przyznaje, że coraz częściej zakażeni przychodzą do przychodni. - Mam informację z różnych przychodni taką, że połowa testów, które robiliśmy w tym tygodniu, wyszła dodatnia - mówi. Nie chcą się testować Lekarze w ostatnim czasie wskazują, że pacjenci lekceważą swoje objawy i nie chcą się testować. Nasza rozmówczyni zapewnia, że i na takich jest sposób. - Mamy stan pandemii i ustawę o chorobach zakaźnych. Do wymazu jest potrzebna zgoda pacjenta. Jeśli on nie wyraża na to zgody, a nawet odmawia wykonania testu antygenowego, mogę zlecić test PCR. Wówczas pacjent ma nałożoną kwarantannę, która obowiązuje dziesięć dni, albo do czasu otrzymania wyniku. Tu jest decyzja pacjenta - czy pójdzie ten test wykonać, czy też przez 10 dni pozostanie na kwarantannie. To jego wola, ale jak potencjalnie jest zakażony, to przynajmniej nie będzie zarażać - wyjaśnia Zabielska-Cieciuch. Co będzie dalej? - Ciężko mi uwierzyć w to, że wszyscy pacjenci nagle zaczną się umawiać na wizyty, a część z nich przypomni sobie o teleporadach. Apelujemy o to, jest to niezwykle ważne. Inaczej w najbliższych dniach czeka nas jeszcze większy covidowy horror - podsumowuje Joanna Zabielska-Cieciuch.