Do opisywanych zdarzeń doszło w 2005 roku. - Kilkanaście dni przed wydarzeniami w Moskwie w Warszawie doszło do pobicia dzieci rosyjskich dyplomatów: kierowcy, osoby z wydziału handlowo-ekonomicznego, z łączności i rzecznika prasowego ambasady. Sprawcy zostali ustaleni, to był jakiś bandycki napad. Niestety Putin chciał pokazać twardą stronę swojego rządu. Mówił, że nikt Rosji nie będzie poniżał i ataków na Rosjan nie będzie nigdzie. Postanowiono więc odegrać się na nas. Wytypowano czterech analogicznych przedstawicieli dyplomatycznych w polskiej ambasadzie w Moskwie - opowiada Interii Marek Reszuta, ekspert Instytutu Prawa Wschodniego, ówczesny sekretarz Wydziału Ekonomiczno-Handlowego Ambasady RP w Moskwie. - W piątek wieczorem został pobity kierowca rosyjski pracujący w polskiej ambasadzie. My na początku o tym nie wiedzieliśmy, bo on poszedł na zwolnienie lekarskie nie podając powodów. W niedzielę rano kolega z łączności poszedł do sklepu. Został zaatakowany przez kilka osób, pobity i skopany. Nikt wówczas nadal nie sądził, że to może mieć związek z wydarzeniami w Warszawie - relacjonuje dyplomata. Marek Reszuta został pobity kilka dni później. - W środę w trakcie przerwy obiadowej poszedłem kupić kilka rzeczy dla dziecka. W drodze powrotnej ktoś bardzo blisko mnie się trzymał, wręcz ramię w ramię, próbując na mnie naciskać. Kiedy chciałem się odsunąć, dostałem bardzo silny cios w ucho, upadłem, dobiegło do mnie klika osób i mnie skopano. Nie wiem, jak długo to trwało. Kiedy sprawcy uciekli, wstałem i udałem się do ambasady. Zostało to zgłoszone ambasadorowi, policji, przyjechało pogotowie i zabrało mnie do szpitala - mówi. Kiedy wrócił do Polski, okazało się, że miał też połamane żebra. "Nie było w tym przypadku" Po jego pobiciu zarządzono blokadę ambasady, nikt nie mógł wychodzić poza jej teren. - Został jeszcze do pobicia rzecznik prasowy ambasady, jednakże od mojego pobicia nikt już nie miał prawa wychodzić z budynku, więc najprawdopodobniej zdecydowano się na "analogiczną" działalność - pobito Pawła Reszkę, polskiego dziennikarza - dodaje Marek Reszuta. - Rosjanie nawet nie ukrywali, że to była zemsta i odpowiedź za pobicie czterech młodych Rosjan w Warszawie. Jasno dano nam do zrozumienia, o co chodziło, nie było w tym przypadku, choć oficjalnie sprawców nie ustalono. Jednakże, w mojej ocenie sprawcami pobić byli specjaliści. Oni wiedzieli, jak uderzać, żeby bolało, żeby było widać obrażenia, ale żeby nic poważnego się nie stało - ocenia. - Chcieli pobić, ale nie chcieli zabić - dodaje dyplomata. Ambasador oblany farbą. Gdzie, kiedy i jak odpowie Rosja? - Tak, jak w 2005 roku Rosjanie zareagowali po pobiciu dzieci rosyjskich dyplomatów, tak teraz, po incydencie z rosyjskim ambasadorem w Warszawie możemy mieć pewność, że dojdzie do odpowiedzi rosyjskiej. Rosja czuje się mocarstwem, nie może sobie pozwolić na to, żeby tej odpowiedzi nie było - komentuje Marek Reszuta. 9 maja rosyjski ambasador Siergiej Andriejew chciał złożyć kwiaty pod Mauzoleum Żołnierzy Radzieckich w Warszawie. Tego dnia Rosja obchodziła dzień zwycięstwa nad hitlerowskimi Niemcami. Demonstranci z ukraińskimi i polskimi flagami uniemożliwili Andriejewowi przejście pod miejsce upamiętnienia radzieckich żołnierzy, wznosili antyrosyjskie hasła i oblali ambasadora czerwoną substancją. Zdaniem Marka Reszuty pozostają pytania, kiedy, gdzie i w jaki sposób Rosja na to odpowie. - Kiedy? Możemy się spodziewać, że w każdej chwili. Gdzie i w jaki sposób? Atak na ambasadora polski w Moskwie byłby najbardziej oczywisty. Gdyby jednak do tego doszło, Rosja automatycznie przyznałaby się, że inicjatorem tego odwetu są władze państwowe. Zatem może do tego dojść na całym świecie. Może to być chociażby ambasador polski w Armenii, gdzie Rosjanie mają bardzo dużo zwolenników. To może być dowolne miasto, ale także inny dyplomata, a nawet obywatele polscy niezwiązani z dyplomacją. Ten scenariusz wydaje się być najbardziej prawdopodobny - komentuje dyplomata. - Jeśli Rosjanie zaatakują, to będzie to "słuszny gniew ludu", czyli ktoś oburzony incydentem, rzekomo niezwiązany z rządem rosyjskim - dodaje. "Rosja wykorzysta to w swojej propagandzie" W ocenie Marka Reszuty incydent zostanie wykorzystany przez Rosję narracyjnie w jej propagandzie i w działaniu dyplomacji. - Polska przez wiele lat była przedstawiana przez rosyjską propagandę, szczególnie w UE, jako państwo rusofobiczne, utrudniające współpracę wspólnoty z Rosją. Teraz Rosja ma świetny argument, aby do tego wrócić. Mogą zacząć mówić: ostrzegaliśmy, że oni są nieprzewidywalni. Tam panuje bezhołowie, odbywają się manifestacje, gdzie dopuszcza się do tego, by "nazistowska Ukrainka" zaatakowała ambasadora. Mało tego, w Rosji aktywnie kolportowany jest tłit pana ministra Kamińskiego, który w mojej ocenie w ogóle nie powinien się pojawić, bo w jakimś stopniu usprawiedliwiał ten atak. To już jest wykorzystywane. Mariusz Kamiński, szef MSWiA, na Twitterze napisał: "Zgromadzenie przeciwników rosyjskiej agresji na Ukrainę, gdzie każdego dnia dochodzi do zbrodni ludobójstwa było legalne. Emocje ukraińskich kobiet, biorących udział w manifestacji, których mężowie dzielnie walczą w obronie ojczyzny są zrozumiałe. Polskie władze nie rekomendowały ambasadorowi Rosji składania kwiatów 9 maja w Warszawie. Policja umożliwiła ambasadorowi bezpieczny odjazd z miejsca zdarzenia." "Ambasada rosyjska też popełniła błąd" Marek Reszuta czuje jednak, że "państwo polskie w pewnym stopniu zawiodło". - Art. 29 Konwencji Wiedeńskiej mówi o nietykalności przedstawicieli dyplomatycznych w obcym kraju. Państwo ma taką osobę traktować z szacunkiem i "zapobiec wszelkiemu zamachowi na jego osobę, wolność lub godność" - wskazuje dyplomata. - Z jednej strony, jeśli chodzi o MSZ, przeprowadziliśmy całą procedurę prawidłowo komunikując, że rekomendujemy, aby nie eskalować i nie składać wieńców. Z drugiej, można było wcześniej coś zrobić, żeby do incydentu nie dopuścić. Zamknąć chociażby ulice wokół cmentarza - ogłosić, że znaleźliśmy bombę, albo zamknąć teren ze względów epidemiologicznych - wymienia ekspert. I dodaje, że "ambasada rosyjska też popełniła błąd". - Jeśli stwierdziła, że i tak złoży kwiaty mimo otrzymanej noty z polskiego MSZ, to osoba odpowiedzialna za bezpieczeństwo placówki rosyjskiej powinna wysłać informację o tym i poprosić o zapewnienie ambasadorowi bezpieczeństwa. Wówczas MSZ wraz z MSW musiałby to zorganizować. Tak jednak się nie zdarzyło - wyjaśnia Marek Reszuta. Ambasador Rosji oblany farbą. "Korki szampanów wystrzeliły na Kremlu" - To było pewne, że do incydentu dojdzie. Rosjanie też o tym wiedzieli i chcieli tego. To dla nich młyn na wodę antypolskiej propagandy. Ja jak usłyszałem o tym zdarzeniu, pomyślałem: korki szampanów wystrzeliły na Kremlu. Tam wszyscy się z tego incydentu cieszyli - twierdzi nasz rozmówca. I dodaje: - Ambasador zachował się z godnością, znosząc "cierpienie", choć wydaje się, że widać było na jego twarzy lekki uśmiech, zatem pewnie nawet on spodziewał się czegoś takiego. Nie był zaskoczony. - Ja jestem dyplomatą, więc zawsze będę tłumaczył to z punktu widzenia dyplomacji. Atak na każdego dyplomatę to skandal. Niezależnie od stosunków między państwami, dyplomaci wszystkich krajów rozmawiają ze sobą. Ja byłem wielokrotnie świadkiem - w Gruzji czy Armenii - jak dyplomaci rosyjscy i ukraińscy rozmawiali ze sobą, mimo że ich kraje były już w stanie wojny. Dyplomaci są od tego, by rozmawiać i rozwiązywać problemy, a nie je tworzyć - podsumowuje Marek Reszuta. Ambasador Polski w Moskwie wezwany do rosyjskiego MSZ Ambasador Polski w Moskwie Krzysztof Krajewski został w środę wezwany do siedziby ministerstwa spraw zagranicznych Rosji. - Zostałem wezwany do MSZ Rosji, gdzie wyrażono ustny protest w związku z incydentem na Cmentarzu Mauzoleum Żołnierzy Radzieckich 9 maja. W reakcji powtórzyłem dosłownie pełne stanowisko MSZ RP, wyrażone przez ministra spraw zagranicznych Zbigniewa Raua w reakcji na incydent - powiedział Krajewski.Minister spraw zagranicznych Zbigniew Rau nazwał w poniedziałek oblanie ambasadora Rosji czerwoną substancją incydentem, który nie powinien był się wydarzyć.