3 kwietnia na Węgrzech odbędą się wybory parlamentarne. Z Międzynarodową Misją Obserwacyjną od jakiegoś czasu w Budapeszcie przebywa instytut Ordo Iuris wspólnie z Collegium Intermarium. To grupa ok. 17 osób z Polski, Hiszpanii, Bułgarii, Chorwacji i Czech. Szefem misji jest Jerzy Kwaśniewski, prezes Ordo Iuris. Jak doszło do tego, że organizacja, która dotąd nie była kojarzona z procesem wyborczym, będzie pełnić rolę obserwatora wyborczego na Węgrzech? - Inicjatywa wyszła od nas. Wszystkie państwa europejskie są zobowiązane, by umożliwić rejestrację obserwatorów międzynarodowych. Skorzystaliśmy z otwartego naboru. Złożyliśmy taką aplikację do węgierskiej administracji wyborczej. Oprócz nas taką aplikację złożyło ponad 200 innych obserwatorów z różnych krajów. W połowie marca rozpoczęliśmy pracę analityczną. W zeszłym tygodniu przyjechaliśmy do Budapesztu i rozpoczęliśmy serię spotkań ze wszystkimi aktorami sceny politycznej, społecznej i mediami - wyjaśnia Interii Kwaśniewski. Węgierski rząd podważa misję OBWE Jak czytamy na stronie internetowej Ordo Iuris, misja jest potrzebna, bo nie do końca wiarygodna jest... misja OBWE, która tak jak w przypadku innych wyborów, pojawi się także na Węgrzech. To o tyle interesujące, że obecnie przewodnictwo w OBWE pełni Polska, z ministrem Zbigniewem Rauem na czele. - Mamy nadzieję, że ich wizyta będzie wolna od ideologicznej i politycznej stronniczości - napisała w mediach społecznościowych Judit Varga, węgierska minister sprawiedliwości o misji obserwacyjnej OBWE. - Organizacja, na czele której stoi minister Zbigniew Rau, jest według nas, naszego MSZ, organizacją wiarygodną. Takie jest nasze stanowisko w tej sprawie - ucina Łukasz Jasina, rzecznik MSZ. Krótko mówiąc - rząd węgierski podważa zaufanie do misji OBWE, a organizacja Ordo Iuris reaguje na te doniesienia i organizuje własną misję. Co ciekawsze, po raz pierwszy zajmie się tą tematyką, bo w przeszłości nigdy nie uczestniczyła w misjach obserwacyjnych. Pierwsza taka misja w historii Ordo Iuris - Wszyscy uczestnicy naszej misji mają za sobą doświadczenie pracy w organizacjach zajmujących się demokracją i prawami człowieka. Większość członków naszej misji uczestniczyła już w innych misjach międzynarodowych - przekonuje Kwaśniewski. - To naturalny pomysł, bo instytut Ordo Iuris od lat jest aktywny w ONZ i Radzie Europy. Jesteśmy proszeni o opinie, stanowiska np. w sprawach praworządności. W obszarze triady demokracja-rządy prawa-prawa człowieka, jesteśmy obecni od czasu powstania Instytutu. Kiedy mamy do czynienia z dużą polaryzacją polityczną w Europie, a w jednym z krytykowanych krajów odbywają się wybory, to naturalne jest zainteresowanie ich przebiegiem - podkreśla prezes Ordo Iuris. Jaka jest jednak praktyka zapraszania i organizowania misji obserwacyjnych? Pytamy o to Adama Sauera z Fundacji Solidarności Międzynarodowej, organizacji, która w Polsce ma największe doświadczenie w obserwacji wyborów. Ekspert i wieloletni praktyk tłumaczy, że w państwach członkowskich OBWE przyjęte jest zapraszanie misji przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych państwa, w którym odbywają się wybory. Ekspert: Na świecie renomą cieszą się misje UE i OBWE - Odmowa zaproszenia misji OBWE jest negatywnie odbierana przez organizację i osłabia legitymizację wyborów - dlatego państwa niechętne misjom zagranicznym szukają pretekstów, by misji nie zapraszać lub tak ją ograniczyć, by była niereprezentatywna. W 2021 roku Federacja Rosyjska zgodziła się na udział zaledwie 50 obserwatorów z OBWE, łącznie z kierownictwem misji, obserwatorami długoterminowymi i krótkoterminowymi. W rezultacie OBWE odmówiło brania udziału w farsie - przypomina Sauer. - Na świecie największą renomą cieszą się misje obserwacyjne Unii Europejskiej, a w naszym regionie misje Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie (OBWE), za które odpowiada Biuro Demokracji i Praw Człowieka z siedzibą w Warszawie (ODIHR). Pojawiają się też organizacje typu ENEMO - tłumaczy Sauer. Co najważniejsze - międzynarodowa obserwacja ma na celu międzynarodową legitymizację wyborów, ale także zwiększa zaufanie do wyborów na potrzeby wewnętrzne. Z kolei zaufanie do misji obserwacyjnej jest budowane na renomie organizacji, która obserwuje wybory. Misje uważane są za wiarygodne i profesjonalne, jeśli delegują trzy rodzaje obserwatorów - najpierw misję ekspercką kilka miesięcy przed wyborami, później misję długoterminową, które obserwuje proces wyborczy przez kilka tygodni, w końcu misję krótkoterminową skupioną w zasadzie na dniu głosowania. "Zaprzyjaźnione" organizacje z misją obserwacyjną na pomoc - Metodologia jest dość podobna - ocenia się nie tylko sam dzień głosowania, ale także proces rejestracji kandydatów, równy dostęp do mediów, kampanię wyborczą, wolność od nacisków administracji państwowej, sprawność procedury protestów wyborczych, rejestry uprawnionych do głosowania i inne - tłumaczy Sauer, który zwraca uwagę, że bardzo ważny jest "profesjonalizm metodologii i bezstronność obserwatorów". Z tym jednak bywa różnie. - W krajach o chwiejnej demokracji można się spotkać ze zjawiskiem manipulowania misjami wyborczymi, to np. organizowanie "zaprzyjaźnionych" misji przychylnych władzy, gdzie obserwatorzy i kierownictwo misji przyjeżdża z gotową tezą, a później wnioski o "demokratycznym przebiegu" są powielane przez rządową propagandę - zauważa Sauer. - Władze też potrafią manipulować mniej doświadczonymi obserwatorami, często politykami, którzy "z parciem na szkło" wypowiadają własne opinie, w oderwaniu od opinii całej grupy - podkreśla rozmówca Interii. Łukasz Szpyrka