Łukasz Szpyrka: Wybiera się pan na Wiejską? Tadeusz Truskolaski: - Nie mogę, bo syn zamknął mi drogę (Krzysztof Truskolaski, poseł KO - przyp. red.). Zawsze możecie się zamienić. - Nie życzę mu tego. Wie pan, jak pada śnieg, to problem ma rząd i samorząd. Posła to nie obchodzi. To nie jest jego śnieg. Jestem profesorem na uczelni i tam jestem dla studentów pewnym autorytetem. A w samorządzie? Żadnym. Państwo, społeczeństwo, nie ma szacunku do swoich funkcjonariuszy publicznych. Syn będzie startował na posła, więc dla mnie droga jest zamknięta. A Rafałowi Trzaskowskiemu czego pan życzy? Powinien wystartować w wyborach parlamentarnych? - Tak, ale trzeba pamiętać, że to jego pierwsza kadencja jako prezydenta miasta, więc może chcieć ją kontynuować. Chociaż dla niego to taka przygoda samorządowa, bo Rafał ma duże ambicje i możliwości. Bezsprzecznie może być jedną z dwóch najważniejszych osób w państwie. Trzaskowski na premiera? Pogodziłby opozycję, która nie chce Tuska u sterów? - Mógłby wszystkich pogodzić. Tusk, jak sam mówi o sobie, jest człowiekiem spełnionym. Wrócił tylko po to, by nie dać do końca zniszczyć Polski. Ja mu wierzę. W polityce osiągnął wszystko, ma też pieniądze, choćby emeryturę europejską. A proszę spojrzeć, jak ciężko pracuje, jeździ po kraju, naraża się na ogromny hejt. Jeżeli zaszłaby potrzeba stworzyć rząd bez premiera Tuska, to uważam, że przewodniczący usunąłby się w cień. Na razie szykuje plan na pierwsze 100 dni nowego rządu, kiedy to będzie rozliczał PiS. - Mówił też publicznie o wzięciu odpowiedzialności za kraj przez 20 miesięcy. Pewnie w tym czasie chciałby naprawić swoje stare zaniechania. Jego polityka miłości przez osiem lat nie przyniosła dobrych rezultatów. Wręcz przeciwnie - wyhodował na swoich piersiach hydrę. Hydrę? - Męczy mnie pisowskie psucie państwa. Jakie konsekwencje wyciągnięto wobec Sasina, który zorganizował wybory kopertowe za 70 mln zł? 1,5 mld zł wydano na elektrownię Ostrołęka i co z tego wynikło? Gdzie są odpowiedzialni? Kolejnych przykładów wymieniał nie będę. A gdybym to ja sprzeniewierzył chociażby 100 zł, już miałbym prokuratora na karku. Nasze państwo po prostu nie działa. Dla kogo więc jedynka na liście wyborczej w Warszawie? - Nie ulega wątpliwości, że Donald Tusk, jako szef partii, będzie jedynką w Warszawie. Tu akurat nie ustąpi. Prezydent Warszawy miałby zadowolić się drugim miejscem na liście? - To nic takiego. Mój syn z drugiego miejsca pokazał, że można. W ostatnich wyborach uzyskał dwukrotnie lepszy wynik od "jedynki". Swoją drogą to też może być ciekawa rywalizacja. Wierzy pan w jedną listę wyborczą opozycji? - Nie bardzo, ponieważ górę biorą partykularne interesy mniejszych partii. Każdy ma tu swoje powody. PSL boi się startować z Platformą na wsi, bo PiS przez wiele lat uprzykrzał nas mieszkańcom wsi. D'Hondt pewnie pokryłby te straty, ale są jeszcze inne podmioty. Kwestia ułożenia tzw. jedynek przy czterech partiach jest bardzo trudna. Jedna lista byłaby najlepsza, dwie są niemożliwe, więc pewnie powstaną trzy. Od kilku dni mówi się dużo o unijnych środkach, które stanęły pod znakiem zapytania. Rząd zapewnia, że problemu nie ma. Pan go dostrzega? - To katastrofa. Liczyliśmy na KPO, ale nic z tego. Teraz dochodzi nowy problem. Są co prawda wydrukowane czeki, ale rządzący wożą je dla swoich. Te pieniądze omijają mnie i innych prezydentów większych miast. Z ostatniego rozdania część środków powędrowała co prawda do Gdańska, ale to 100 mln zł na drogi wokół portu, czyli wokół inwestycji rządowej. Stalowa Wola dostała 200 mln zł. Te pieniądze powinny być dzielone transparentnie - tylko o to chodzi. Jeśli nie zasługuję, to ich nie dostanę, ale muszę wiedzieć, dlaczego. Mówi pan o środkach krajowych. Ile możecie stracić w razie braku środków unijnych? - Złożyliśmy projekty łącznie na 2 mld zł. Mamy ambitne plany, ale stoją one dziś pod znakiem zapytania. Inna sprawa, że przez lata trochę przyzwyczailiśmy się do tych pieniędzy. Każdy z nas, samorządowców, mówi, że wiele zrobiliśmy, ale trzeba uczciwie przyznać, że mieliśmy do tego instrumenty. Umieliśmy z nich po prostu skorzystać. Proszę sobie wyobrazić, jak grałaby w tenisa Iga Świątek, gdyby zamiast rakiety miała paletkę do ping ponga. Chcę powiedzieć, że obok umiejętności zarządzania, mieliśmy do tej pory potężne narzędzia w postaci środków unijnych. Rząd mówi, że ciągle dysponujecie różnymi narzędziami. Dariusz Piontkowski w Polsacie przekonywał niedawno, że samorządowcy mają instrumenty, by podnieść płace nauczycieli. Dlaczego tego nie robicie? - To kolejna wrzutka rządu. Oni do perfekcji mają opanowane jedno - propagandę. Ustawowo jest to zadanie zlecone przez rząd, więc musi być w pełni opłacone. Piontkowski sam był nauczycielem, a w tej chwili, chyba tylko po to, by utrzymać się na stanowisku, opowiada dyrdymały. Pewnie część wyznawców PiS w to wierzy. Nic nie zrobicie? - Nie chodzi o to. Regulujemy dodatki specjalne, ale trzeba mieć na to fundusze. A przecież będziemy musieli zapłacić za nasze podstawowe zadania. To jest walka o przetrwanie z uwagi na kurczące się dochody. Trzeci rok z rzędu budżet Białegostoku będzie niższy od poprzedniego. Uwzględniając inflację, realny budżet będzie jeszcze niższy. A kiedy Dariusz Piontkowski opowiada takie rzeczy, to jest to zwykła bezczelność. Po burzliwych początkach porozumieliście się w końcu z rządem w kwestii węgla i prądu. Kryzys został zażegnany? - Nie, ale skutki kryzysu będą mniejsze. Chodzi o to, żeby przeżyć. Nie ma jeszcze ustawy, na którą wszyscy czekamy. Kluczowa jest dla nas wynegocjowana cena. Jeśli zostanie utrzymane 785 zł brutto, będzie przyzwoicie. Jeśli jednak to cena netto, do której trzeba doliczyć VAT i koszty przesyłu, wyjdzie grubo ponad 1000 zł. Ile Białystok płaci za prąd? - W 2021 roku zapłaciliśmy 19 mln zł, teraz 45 mln zł, a szacujemy, że za rok będzie 85 mln zł. Musimy zapłacić 40 mln zł więcej, a tych pieniędzy tak naprawdę nie mamy. Dochody spadają, więc będziemy musieli ciąć. Na czym? - Będziemy schodzić stopniowo, ale nie równo na wszystkim. Najpierw weźmiemy pod lupę cele społeczne, kulturalne i sportowe. Już teraz przyglądamy się oświacie, dodatkowym zajęciom, klasom, np. sportowym. To są naprawdę grube miliony. Prezydent Opola zamyka izbę wytrzeźwień. - Też rozważaliśmy ten pomysł kilka lat temu, ale wówczas od niego odstąpiliśmy. Tylko wtedy było nas na to stać. Jeśli sytuacja będzie się dalej pogarszać, to także w Białymstoku będziemy myśleli o zamknięciu Izby Wytrzeźwień. Do jej prowadzenia nie obliguje nas prawo. Ciągle dokładamy do tego interesu, dlatego, że ściągalność z izby wynosi kilka procent. Większość to stali klienci, którzy traktują to miejsce jak hotel. To może nie jest tak źle jak mówicie, skoro nie będzie w Białymstoku zamykania lub likwidacji różnych instytucji? - Na razie nie będzie... Chcę łagodnie schodzić z dofinansowania różnych miejsc. Mieszkańcy nie chcą słyszeć, że jest biednie. Przyzwyczaili się do bardzo wysokiego poziomu usług publicznych. Będziemy zapewne ograniczać komunikację. To niepopularne, ale autobusy, które wożą powietrze, nie powinny jeździć. Nie lubię założeń w stylu: "obniżmy wszystkim o 10 procent". Przecież niektórym już może brakować, inni mają za dużo, a jeszcze inni mają rezerwy. Chcemy się wszystkiemu dokładniej przyjrzeć. Parę rzeczy trzeba będzie przewartościować. Rozmawiał Łukasz Szpyrka