Łukasz Szpyrka, Interia: Jeszcze niedawno chciał pan kandydować na szefa frakcji SLD, a dziś siedzi pan w drugim rzędzie. Tak to miało wyglądać? Tomasz Trela: Nie, siedzę po prostu ze swoją delegacją z województwa łódzkiego, w pierwszym rzędzie. Oczywiście było wiele dyskusji i rozmów, ale doszliśmy do wniosku, że dzisiaj jest wielkie święto Lewicy. Podjąłem decyzję, że nie będę startował. Dlaczego? - Środek kadencji pokazuje, że moglibyśmy się albo rozbić, albo iść do przodu zjednoczeni. Uważam, że druga opcja jest lepsza, a nasze indywidualne ambicje trzeba schować do kieszeni, bo teraz jest czas na pracę dla Lewicy. Musimy szykować się do wyborów parlamentarnych i pozyskiwać głosy, by za dwa lata odsunąć PiS od władzy. Mówi pan głosem Włodzimierza Czarzastego. - 17 lipca, kiedy odbył się ten słynny zarząd, to nie był dobry dzień dla Lewicy. Rozmawiałem o tym z Włodkiem Czarzastym wielokrotnie. Wyjaśnialiśmy sobie to bardzo długo i przegadaliśmy temat, co przed nami. Myślę, że będzie dobrze, tym bardziej, że będę rekomendował na wiceprzewodniczącą swoją polityczną przyjaciółkę z Łodzi. Musimy budować drużynę - dziś w niej jestem i z tego się najbardziej cieszę. Wracając do 17 lipca - żałuje pan słów, które rzucał w stronę Czarzastego? Nie gryzł się pan w język. - O godz. 8:37 dostaję SMS, po 22 latach w partii, że zostaję zawieszony w prawach członka tylko dlatego, że są jakieś niewłaściwe argumentacje. Pojawiło się dużo emocji, po jednej i po drugiej stronie. Dziś moje zdanie jest takie, jak powiedział Aleksander Kwaśniewski: są czerwone linie, których przekroczyć nie można. Cieszę się, że takie zdanie mają też Czarzasty i Biedroń. Dużo do myślenia dał nam ten 17 lipca. Dużo zrozumieliśmy i będziemy mocniejsi, a nie słabsi. Czyli dziś nie ma pan już problemu z tym, że Czarzasty rozmawiał z PiS w sprawie poparcia Funduszu Odbudowy? - Uważam, że z PiS trzeba rozmawiać twardo na sali sejmowej i na komisjach parlamentarnych. Mam nadzieję, że już z PiS do żadnych rozmów nie będziemy siadać. Usiedliśmy w słusznej sprawie, ale jak widzimy, tych pieniędzy póki co nie mamy. W tej kadencji, ani w przyszłej z PiS-em nie ma żadnych rozmów. Skąd u pana ta zmiana? Andrzej Rozenek jest konsekwentny i podtrzymuje to, co mówił trzy miesiące temu. - Nie chcę mówić za Andrzeja Rozenka. Jestem w tej partii od 22 lat. To moja pierwsza partia, nigdy jej nie zmieniłem i nigdy nie zapiszę się do żadnej innej partii centrowo-liberalnej. Moja partia to Lewica, Sojusz Lewicy Demokratycznej, a dziś Nowa Lewica. O swoich przekonaniach, strategiach i koncepcjach wolę mówić w środku, a nie na zewnątrz. Trzy miesiące temu było inaczej. - Trzy miesiące temu była walka, wojna. Pewnie niektórzy chcieli, by ta wojna jeszcze trwała, ale wojna to podział klubu parlamentarnego i podział Lewicy. A tego nie chcę. Nie żałuje pan, że Andrzeja Rozenka nie ma dziś na kongresie zjednoczeniowym? - Oczywiście, że żałuję. Głęboko wierzę, że z Andrzejem Rozenkiem będziemy mogli dalej budować klub parlamentarny i Lewicę. Są emocje, one muszą opaść. Jak tylko to się stanie, to wierzę, że dla każdego na lewicy będzie miejsce. To była słuszna decyzja, by nie pozwolić Rozenkowi zapisać się do partii? - Podjął ją Włodzimierz Czarzasty. Statut daje mu taką możliwość. Ja mam taką zasadę, że wszystkich zapraszam do współpracy. Rozumiem też, że Włodzimierz ma z nim jakieś ustalenia i prowadzą jakieś rozmowy. Nie chcę jednak mówić ani za Andrzeja, ani za Włodzimierza. Jeżeli będzie okoliczność, by Andrzej działał na lewicy, działał w partii i mógł się do niej zapisać, to będę pierwszy, który powie: Andrzej, wracaj do partii, funkcjonujmy razem, zbierajmy siły. Każdy taki człowiek jest nam bardzo potrzebny. Rozmawiał Łukasz Szpyrka