Uchwała PKW została opublikowana w Dzienniku Ustaw. Marszałek Sejmu ma teraz 14 dni na zarządzenie wyborów. Teraz sprawa terminu wyborów nabierze przyspieszenia? - Ta sprawa, moim zdaniem, już się rozstrzygnęła. Żyjemy w kraju, w którym najważniejsza jest wola Jarosława Kaczyńskiego. Została ona oficjalnie zakomunikowana w formie konferencji prasowej, więc wybory odbędą się 28 czerwca. Jestem o tym przekonany, ale tak samo przekonany byłem trzy miesiące temu, że wybory odbędą się 10 maja. Spokojnie czekam na to, co przyniesie ten tydzień, który będzie kluczowy. Pod koniec tygodnia powinniśmy mieć pełny obraz. Stanowczo natomiast potępiam bezprawny brak publikacji uchwały przez ponad 20 dni. Sam premier przyznał się tu wprost do "zwłoki", która jest złamaniem prawa. Katarzyna Lubnauer powiedziała dziś w Polsat News, że w stawce liczą się dwaj kandydaci - Andrzej Duda i Rafał Trzaskowski. - To opinia Katarzyny Lubnauer, która w oczywisty sposób ma interes w tym, żeby deprecjonować kandydatów spoza swojego obozu politycznego. Jeśli o mnie chodzi to robi to od dłuższego czasu. Pani Lubnauer nie ma racji o tyle, że jest przekonana o tym, że polityka jest własnością albo KO albo PiS. Nie szanuje się tych, którzy nie chcą do żadnego z tych dwóch układów dołączyć. Takie jest wilcze prawo kampanii - mało dyskutujemy o programach, ale próbuje się opisywać rzeczywistość tak, żeby nie mieścili się w niej inni kandydaci. Nie zmienia to faktu, że stawka jest dziś szersza, mimo że Rafał Trzaskowski nie został jeszcze zarejestrowanym kandydatem. Tak jak i pan, bo nie ma nowych wyborów i nikt nie jest jeszcze zarejestrowany. - To prawda, ale jeśli nowi kandydaci będą musieli dopełnić całej procedury, to może się okazać, że Trzaskowski nie zdąży. Choć oczywiście życzę mu, żeby się zarejestrował. Apelowałem wielokrotnie publicznie, żeby dać mu co najmniej 10 dni na zbieranie podpisów. To jeden z postulatów mojego Minimum Wyborczego. Po PiS można się natomiast spodziewać wszystkiego, więc zobaczymy jak to będzie wyglądało. Rafał Trzaskowski jest groźniejszy od Małgorzaty Kidawy-Błońskiej? - Zależy dla kogo. Dla pana. - Nie, dla mnie jest większym wyzwaniem. Trzaskowski obudził elektorat PO. To co widzimy to przebudzenie uśpionego elektoratu PO i premia za nowość, którą każdy z nas swego czasu dostawał. Wystartowałem jednak w wyborach, żeby nie musieć po raz kolejny głosować na kandydata PO, czyli mniejsze zło. To dla nas wyzwanie, bo musimy jeszcze raz przypomnieć sobie, że szliśmy do polityki po to, by Polacy nie byli skazani na wybór między PiS a PO, zwłaszcza jeśli chodzi o tak newralgiczny punkt, jakim jest urząd prezydenta. Rolą prezydenta w Polsce jest przecież bycie arbitrem w sporze politycznym, a nie jego uczestnikiem. Tę wojnę polsko-polską może skończyć tylko człowiek, który przychodzi z zewnątrz tego układu. Jak zdystansować Trzaskowskiego? - Najgorszą metodą prowadzenia kampanii byłoby budowanie strategii pod kątem zdystansowania jednego rywala. Dziś najważniejsze powinno być zmobilizowanie naszego elektoratu i dotarcie z tym wszystkim, co już wypracowaliśmy, do nowych ludzi. Nie chcemy podskubywać elektoratu Dudy czy Trzaskowskiego, ale obudzić zupełnie nowy. Od wielu miesięcy nam się to systematycznie udaje. Jeśli popatrzymy na sondaże, to wyborcy nam nie "odpłynęli", bo wciąż moje poparcie oscyluje w granicach 16-17 proc. Kluczowe pytanie, które dziś stawiamy sobie w sztabie jest takie, co zrobić, żeby poparcie rosło. Odpowiedź jest jedna - nie walić kontrkandydatów po kostkach, ale trafiać do ludzi z programem, wizją, nadzieją. Tego nam nie brakuje - przedstawiliśmy i wciąż przedstawiamy kompleksową wizję prezydentury i Polski - zielonej, demokratycznej i solidarnej. Musimy po prostu dotrzeć do ludzi, do których nie dotrą PiS i PO, a takich jest w Polsce mnóstwo. Długo "walił pan po kostkach" Andrzeja Dudę. - Nadal będę go krytykował, bo jest on moim głównym kontrkandydatem. Nie atakuję go jako Andrzeja Dudę, ale jako nieudolnego prezydenta. Miałem jednak na myśli rywalizację po tej stronie, która chce zakończyć prezydenturę Andrzeja Dudy. Bo te wojny po prostu nie mają sensu. Czym pan się różni od Rafała Trzaskowskiego? - Przede wszystkim jest on wiceprzewodniczącym wielkiej partii politycznej, która w ciągu ostatnich pięciu lat przegrała pięć razy wybory. I która nie ma nic nowego do zaproponowania Polakom. Wybór kandydata PO nie jest wyborem zmiany, ale powrotem do przeszłości. Tylko inaczej upudrowanej. To będzie dalej walka PiS z PO, która toczy się od 2005 roku. Nie widzę żadnego programu w PO. Oni wiedzą tylko jedno - obiecują, że chcą wygrać z PiS, a po pięciu porażkach z rzędu za szóstym im się uda. Głosowałem na PO wiele lat i jestem zmęczony wybieraniem mniejszego zła. Większym złem, jak rozumiem, jest PiS? - Oczywiście, że PiS jest większym złem, bo pcha nas prosto w otchłań. Problem z PO polega na tym, że choć tamci prowadzą nas w otchłań, ci nigdzie nas nie zaprowadzą. Wciąż wydaje się panu, że w Polsce jest tylu ludzi, którzy chcą postawić na człowieka spoza polityki? - Nie wydaje mi się, ale jestem o tym absolutnie przekonany. Widzę to w trakcie moich podróży po Polsce. Pytanie tylko, czy uda nam się tych ludzi zmobilizować w takim zakresie, w jakim jest to konieczne do wygrania wyborów. To jedyne pytanie - o mobilizację. Od jakiegoś czasu widzimy, że wszystko jest kwestią mobilizacji. Po wyborach powstanie partia polityczna pod szyldem Szymona Hołowni? - Powołanie partii politycznej to ostatnia rzecz, o której marzę. Wiem, że były już sondaże, które dawały nam szanse na wejście do parlamentu. Myślę o stworzeniu ruchu społecznego, bo taki potencjał, jaki już udało nam się stworzyć, nie może zostać zmarnowany. Ruch społeczno-polityczny będzie na pewno. Finansowalibyście się ze zbiórek? - To najprostsza, najbardziej skuteczna metoda, która buduje poczucie odpowiedzialności. To, że tę kampanię sfinansowaliśmy ze zbiórki publicznej pokazało mi, przed kim odpowiadam. Nie przed prezesem, a setką tysięcy ludzi, którzy wpłacili pieniądze, średnio po 52 zł, razem prawie 5 milionów złotych. Ten model jest trudny do zrealizowania, ale jest zdrowy i uczciwy. W USA trwają zamieszki po śmierci George’a Floyda. Gdyby był pan prezydentem, odniósłby się pan do tego, co tam się dzieje? Zadzwoniłby pan do Donalda Trumpa? - Tak, zadzwoniłbym do Trumpa, ale nie wiem, co miałby mi do powiedzenia. Jest w tej chwili uwikłany w niemądre wojny z WHO i inne dziwne sprawy. W Stanach rzeczywiście dzieją się rzeczy bardzo niepokojące. Kwestia nierówności, dodatkowo w czasie globalnej pandemii, będzie dzisiaj o wiele bardziej widoczna. Trzymając kciuki za tych, którzy walczą o swoją godność powinniśmy się zastanowić, jaka lekcja płynie z tego dla nas. Być może takich protestów u nas nie będzie, ale epidemia wprowadza nas w zupełnie nowy świat. Może dziś jeszcze tego wszyscy nie czujemy, ale za kilka miesięcy przekonamy się, jaka jest skala tego kryzysu. Na nowo będziemy musieli odpowiedzieć na fundamentalne pytania, czyli co jest w naszym społeczeństwie najważniejsze. Do tego też potrzebny jest bezpartyjny prezydent. Zna pan pary jednopłciowe planujące małżeństwo? - Tak, znam wiele takich par. Żona ich nie zna? - Żona ich nie zna, bo mamy różne kręgi znajomych. Jest wielu Polaków, którzy takich par po prostu nie znają. Związki partnerskie powinny natomiast zostać zalegalizowane. Identycznego zdania jest też moja żona. Zapowiedziałem już, że jeśli będę prezydentem, a taka ustawa trafi na moje biurko, to ją podpiszę. Planujecie w tej kampanii coś w rodzaju konwencji? - Myślimy nad czymś innym. Chcę znów spotykać się z ludźmi w całej Polsce i robić takie mini-konwencje, ale w wielu miejscach. Mam dość tych wszystkich konwencji robionych z pompą, na siłę. Czekamy na oficjalny start kampanii, która tym razem będzie niezwykle krótka. Rozmawiał Łukasz Szpyrka