Atmosfera w Platformie Obywatelskiej kilka dni po wyborach do Parlamentu Europejskiego nie jest najlepsza. Trwa szukanie winnych, analizowanie porażki i próba znalezienia rozwiązania, które miałoby zagwarantować lepszy wynik w październikowych wyborach parlamentarnych. Czasu nie ma zbyt dużo, bo kalendarz jest napięty. Rozmowy o kształcie nowej koalicji powinny zakończyć się pod koniec czerwca. Potem są wakacje, więc siłą rzeczy aktywność parlamentarzystów jest mniejsza. Intensywna kampania ma trwać maksymalnie dwa miesiące - we wrześniu i październiku, gdyż wybory mogą odbyć się już nawet 13 października. Do tego czasu pomysł na pokonanie PiS musi być dopracowany. Nie można popełnić błędów, jak m.in. zaniedbanie pracy w terenie, bo każde potknięcie mści się w dniu wyborów. Jaki pomysł na wyjście z kłopotów ma PO? - Pomysł był i jest. Musimy zintegrować koalicję, wzmocnić ją i pójść z dobrym przekazem do naszych wyborców, by poczuli, że jesienią są ważne wybory. Program, który pokażemy, będzie pomysłem na kampanię. Odpala się to wtedy, kiedy jest czas kampanijny. Musimy być gotowi na koniec czerwca z wieloma decyzjami - uważa wiceprzewodniczący PO Sławomir Neumann. Nieco więcej na temat rozważanych koncepcji mówi poseł i rzecznik prasowy PO Jan Grabiec. - Recepta jest prosta. Trzeba zmobilizować w większym stopniu nasz elektorat i zrobić wszystko, by nie mobilizować elektoratu rywali. Wydaje się, że wielu naszych wyborców sprzed pół roku uznało, że to jeszcze nie jest ta chwila. Że wybory europejskie nie są grą o wszystko - mówi Interii Grabiec. Narzędziem w rękach Platformy do zmobilizowania tych, którzy nie poszli do wyborów, mają być samorządowcy. Wybory samorządowe pokazały, że część z nich cieszy się dużym poparciem. Takim, które mogłoby zapewnić koalicji doskonały wynik. Rozmiary wygranych w dużych miastach, jak np. Rafała Trzaskowskiego w Warszawie czy Hanny Zdanowskiej w Łodzi, były niespodzianką również wewnątrz Koalicji Obywatelskiej. Nic więc dziwnego, że dla PO samorządowcy są łakomym kąskiem, bo mogliby stać się lokomotywami list wyborczych. - Poszukamy tych, którzy mają autorytet i poparcie społeczne. Niewątpliwie musimy sięgnąć po samorządowców, czyli osoby, które mają świeżo zweryfikowany mandat radnych, burmistrzów, prezydentów. Ich wsparcie - czy to przez bezpośredni udział w wyborach, czy pośredni - jest niezbędne - mówi nam Grabiec. Czy samorządowcy zechcą zaryzykować? Wydaje się, że będzie to jedno z kluczowych pytań przed rozpoczęciem kampanii. Prezydentura to prestiż, większe pieniądze niż dieta posła, a także ciepła posada - wybory samorządowe odbywały się bowiem dopiero pół roku temu. Start w wyborach do parlamentu krajowego niesie natomiast ze sobą ryzyko. Inna sprawa to kształt list wyborczych. Prezydenci dużych miast mogliby się zgodzić na start prawdopodobnie wyłącznie z silnej pozycji. Zresztą taki miałby być cel ich startu - mieliby "pociągnąć" całą listę. Problem w tym, że przy szerokiej koalicji znów trzeba będzie bardzo elastycznie układać listy. Tak, by znaleźć kompromisowe rozwiązanie dla polityków wielu opcji. - W wyborach europejskich trudniej skonstruować listę, bo jest 10 miejsc i pięć partii, gdzie trzeba jeszcze dobrać społeczników i zastosować podział geograficzny. W wyborach parlamentarnych ten problem będzie mniejszy. Te wybory pozwalają zgłosić większą liczbę kandydatów, którzy są rzeczywiście liderami w swoich społecznościach. Będzie prowadzona praca polegająca na otworzeniu się poza środowiska czysto partyjne - zapowiada Grabiec. Decydując się na taki ruch, ryzykowałaby też sama Platforma. W wyborach do PE przyciągnęła na swoje listy m.in. doświadczonych polityków SLD. Wydaje się, że tradycyjna część wyborców PO mogła przez to zostać "odstraszona". Może się też zdarzyć, że podobnie byłoby z samorządowcami, którzy mogliby nie być dostatecznie wiarygodni. - Takie zaproszenie będzie oferowane, choć oczywiście rozumiemy, że z perspektywy samorządowców pół roku po wyborach samorządowych trudno będzie powiedzieć wyborcom, że zmienia się polityczne plany - nie ukrywa Grabiec. - Sytuacja jest jednak szczególna. Może część samorządowców, zwłaszcza tych z wielokadencyjnym doświadczeniem, zechce nas wesprzeć w tym momencie. Ich pomoc byłaby nieoceniona - dodaje. Tymczasem Platforma liczy się z tym, że samorządowcy mogą odmówić startu w wyborach. Jeśli tak się stanie, politycy centrali będą nalegać, by działacze regionalni mocniej zaangażowali się w kampanię. Prezydenci, nawet jeśli nie znaleźliby się na listach, mieliby być motorem napędowym kampanii w regionach. Spotykaliby się z wyborcami, a także towarzyszyli kandydatom ze słabszymi nazwiskami. - Takie wsparcie byłoby dla nas bezcenne - nie ukrywa Grabiec. Samorządowcy to tylko jeden z pomysłów PO. Po sukcesie Tomasza Frankowskiego i Janiny Ochojskiej Platforma chce też przyciągnąć na listy większą liczbę ludzi spoza polityki. - Ich przykłady pokazują, że autorytety ogólnokrajowe i regionalne też muszą się znaleźć na naszych listach - podkreśla Grabiec. Łukasz Szpyrka