Do połowy października ówczesny minister edukacji Dariusz Piontkowski przekonywał, że "mury szkolne nie zarażają", a szkoły zostały odpowiednio przygotowane na rozpoczęcie zajęć od września. Tak też się stało i miliony polskich dzieci rok szkolny zaczęły normalnie. Po miesiącu okazało się, że chorych w Polsce gwałtownie przybywa. Czy miało to związek z otwarciem szkół? Wciąż nie wiadomo, ale faktem są zdecydowane kroki strony rządowej, która systematycznie ograniczała uczęszczanie do szkół, a dziś budynki te stoją puste, bo nauka odbywa się w formie zdalnej. 21 października premier Mateusz Morawiecki mówił: "We wrześniu nastąpił gwałtowny - co było widać na krzywej, którą pokazywałem podczas konferencji prasowej - przyrost kontaktów społecznych. Zapewne związany z tym, że około pięć milionów dzieci i młodzieży wróciło do szkół, ale również z tym, że również i studenci od początku października też pojawili się na niektórych uczelniach w trybie stacjonarnym". Dzień później minister zdrowia Adam Niedzielski w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" przyznał: "Szkoły są bardzo ważnym elementem utrzymania ciągłości życia gospodarczego, ale one są rozsadnikiem epidemii (...) Dzieci przechodzą to bezobjawowo, przynoszą do domów. To nie jest tylko hipoteza. Wraz z pójściem do szkoły znacznie rośnie liczba interakcji społecznych" - podkreślił. Nauczanie zdalne Od 26 października w całej Polsce wprowadzono nauczanie zdalne. Jedynie przedszkola i żłobki pozostają otwarte w pełnym reżimie sanitarnym. Od jakiegoś czasu liczba zakażeń spada. Może mieć to więc związek z tym, że szkoły są zamknięte, dzięki czemu ograniczyliśmy kontakty. Może, ale nie musi, bo badań na ten temat brakuje. Kiedy szkoły znów zostaną otwarte? Rząd liczy, że uda się to tuż po styczniowych feriach, które w przyszłym roku wyjątkowo odbędą się w tym samym terminie dla wszystkich, dodatkowo skumulowane przerwą świąteczno-noworoczną. - Wszystko zależy od sytuacji epidemicznej w kraju i rekomendacji rady medycznej przy premierze, ministra zdrowia oraz głównego inspektora sanitarnego, przedstawianych m.in. na posiedzeniach Rządowego Zespołu Zarządzania Kryzysowego. Uczestniczy w nich również minister edukacji i nauki. Najważniejsze jest dla nas bezpieczeństwo uczniów, nauczycieli, dyrektorów oraz rodziców - przekazała nam Anna Ostrowska, rzecznik prasowy MEN. Ferie zimowe kończą się 17 stycznia. Można się spodziewać, że dzień później uczniowie wrócą do szkół. Powroty będą jednak stopniowe. - Po tym czasie (po feriach - red.) chcielibyśmy, aby uczniowie wrócili do stacjonarnej nauki w szkołach - w pierwszej kolejności najmłodsze dzieci (klasy 1-3), ósmoklasiści, maturzyści, a jeżeli liczba zachorowań spadnie, to wtedy i pozostali uczniowie będą mogli wrócić do stacjonarnych zajęć - podkreśla Ostrowska. "Nie można wyznaczyć żadnej daty" W podobnym tonie wypowiadają się również minister Przemysław Czarnek oraz wiceminister Piontkowski. Ten drugi, w rozmowie w Polsat News, zwrócił uwagę na pojawienie się szczepionki. "(Ograniczenia - red.) mają doprowadzić do tego, abyśmy zmniejszyli liczbę zachorowań, liczbę wypadków śmiertelnych, abyśmy mogli doczekać do pojawienia się szczepionki, która pozwoli nam skuteczniej zwalczać epidemię i powrócić do normalnego funkcjonowania, takiego, jakie znamy jeszcze sprzed kilku miesięcy" - mówił Piontkowski. W poniedziałkowej rozmowie w RMF minister zdrowia Adam Niedzielski oszacował, że od 18 stycznia "na 90 proc." uczniowie klas 1-3 wrócą do szkoły. - To najbardziej optymistyczny scenariusz, ale ja nie lubię tworzyć prognoz, bo pandemia lubi nas zaskakiwać. Cały czas będziemy patrzeć na liczbę zakażeń i analizować różne rozwiązania - dodał. - Mówienie, kiedy dzieci mogą wrócić do szkół, uzależnione jest od aktualnej sytuacji. Nie można wyznaczyć żadnej daty, bo od momentu zamknięcia szkół niewiele się nie zmieniło. Dopóki średnie tygodniowe nie spadną poniżej 3 tys., to w ogóle nie ma co marzyć o otwarciu szkół. Wiemy, że po miesiącu od otwarcia szkół znów wzrośnie powyżej 20 tys. nowych zakażeń. Taka niepewność będzie nam towarzyszyć na pewno do końca drugiego semestru. Nic nie wskazuje na to, by można było myśleć o swobodnym otwieraniu wszystkich szkół - mówi Interii dr Paweł Grzesiowski. Zaznacza, że otwarcie szkół musiałoby ponownie wiązać się z wyznaczeniem stref. - Jeśli chcemy otworzyć szkoły to ponownie musimy podzielić Polskę na strefy zielone, żółte i czerwone. W strefach zielonych powinny być otwierane w pierwszej kolejności szkoły podstawowe. Uważam, że wszystkie powinny działać w systemie hybrydowym. W dużych szkołach np. połowa klas uczy się w budynku, a połowa zdalnie, a po jakimś czasie jest zmiana - podkreśla. Jedno jest natomiast pewne - zanim uczniowie wrócą do szkoły rząd przeprowadzi dodatkowy sprawdzian, który ma dać odpowiedź, czy powrót jest wystarczająco bezpieczny. Będą to testy przesiewowe na obecność koronawirusa dla nauczycieli z trzech województw - śląskiego, podkarpackiego i małopolskiego. Podobne przeprowadzono niedawno na Węgrzech, z których wynikało, że 3 proc. nauczycieli z badanej grupy ma koronowirusa. Łukasz Szpyrka