Łukasz Szpyrka, Interia: Premier Mateusz Morawiecki był w Strasburgu miękiszonem? - Wystąpienie premiera dotyczyło tego, o czym mówiliśmy wielokrotnie w Parlamencie Europejskim. Jestem zadowolony z jego słów i mam wrażenie, że inni posłowie również. To wystąpienie cokolwiek zmienia w relacjach Polski z Unią Europejską? - Pokazało pewną perspektywę. Można było zauważyć uporządkowane wszystkie elementy, które w PE pokazywaliśmy do tej pory. Z jednej strony pokazywaliśmy bezsens walki z Polską, kiedy UE ma przed sobą dużo poważniejsze wyzwania - przestaje być konkurencyjna na świecie, ma problemy z bezpieczeństwem i innymi sprawami związanymi ze słabością gospodarki. Z drugiej strony premier podkreślił stosowanie podwójnych standardów, które będą niszczyły zaufanie między państwami członkowskimi. To wystąpienie jest więc tylko elementem dłuższej dyskusji, jak w przyszłości powinna wyglądać Unia Europejska. Jaka to perspektywa? - Jesteśmy w czasie, kiedy bardzo wiele będzie się zmieniało. Do tej pory ataki na Polskę prowadziła głównie Europejska Partia Ludowa, co było podsycane przez posłów naszej opozycji. Po wyborach w Niemczech kształtuje się nowa koalicja, a Europejska Partia Ludowa, pierwszy raz odkąd istnieje w PE, może nie mieć szefa rządu w żadnym z największych państw. Zmieni się układ sił, a w nowym PE, po upływie połowy kadencji, dojdzie do przetasowań. Wystąpienie premiera było przygotowane też pod to, by zachęcić do refleksji, że w interesie Wspólnoty nie jest najważniejsze atakowanie Polski, ale większa integracja. To było wystąpienie na przeczekanie? Premier chce sobie kupić czas? - To nieodpowiednie słowo. Nie słyszałem żadnego głosu w tej debacie, który w sposób merytoryczny odpowiadałby na te bardzo poważne wątpliwości. Jak to jest, że traktat jest jeden, a orzeczenie TK w Niemczech jest dopuszczalne, a w Polsce nie? To jest dzisiaj bardzo istotne w kontekście tego, czy jest w ogóle wola polityczna, by wzmacniać Europę, a nie ją osłabiać. Pamiętajmy, że wyjście Wielkiej Brytanii z UE było osłabieniem Wspólnoty. Dziś pojawia się pytanie, czy jesteśmy w stanie zatrzymać ten proces. Czy największe państwa w ogóle chcą się o to starać, czy wolą realizować politykę osłabiania UE. Jaki proces? - Osłabiania Unii i walki między państwami wewnątrz UE. Czy może chcemy budować Unię, o jakiej mówili Robert Schumann czy De Gaspari. "Polexit" to realny problem? - Problem w ogóle nie istnieje, bo żadna partia w Polsce w tej chwili w ogóle nie podnosi tego tematu. Słyszeliśmy podczas debaty wiele porównań sytuacji Polski do brexitu. Jeden z deputowanych mówił o premierze, że idzie drogą Davida Camerona. - Tylko że w Wielkiej Brytanii, jeszcze długo przed referendum, sondaże pokazywały, że społeczeństwo jest podzielone pół na pół. Wielka Brytania miała dość tych samych spraw, w których dziś testowana jest Polska, czyli nadwładzy urzędniczej, hiperinflacji prawa czy pieniędzy wydawanych bez sensu. To wszystko pojawiało się w referendum i miało silne oddziaływanie. Dziś chodzi o to, by te słabości, które mniej więcej wszyscy znamy, próbować naprawiać. Do niczego dobrego nie doprowadzi szukanie wrogów między nami. Solidarna Polska przymierza się do drugiego etapu reformy sądownictwa. Nie jest to trochę płachta na byka? - Może tak być, ale cokolwiek nie zrobimy, to i tak będzie źle. Największe grupy polityczne chcą przywrócić do władzy Platformę Obywatelską. To jest ich główny cel i wszystko, co byśmy robili, będzie źle odbierane. Mimo że obiektywne wskaźniki pokazują, że rządzimy lepiej niż PO. Z perspektywy Niemiec ważne jest, by mieli u nas swojego człowieka. A kimś takim jest dla nich Donald Tusk. Jest człowiekiem Niemiec i robią wszystko, by wrócił do władzy. Wskazujemy jednak, że to nie jest dobry pomysł, bo może się okazać, że Tusk jednak nie wróci do władzy w Polsce, a nasze relacje będą już na tyle zdegenerowane, że będzie bardzo ciężko je odbudować. I co wtedy? - Trzeba szukać szans. Pamiętajmy, że Unia może się zmieniać bardzo szybko. Niemal pewna jest zmiana władzy w Hiszpanii i we Włoszech, być może dojdzie do niej też we Francji. Jeżeli w tym kraju nastąpiłyby przetasowania, a wygrałby jeden z prawicowych kandydatów, to wszystko się zmieni. CDU traci władzę w Niemczech, we Francji, czyli w drugim najsilniejszym państwie, za chwilę może rządzić polityk prawicy, np. Eric Zemmour. To wszystko będzie wpływało na to, co będzie się działo w PE. Polska w całej swej historii czekała na tego typu różne momenty - jedne potrafiła wykorzystać, innych nie. Chodzi o to, by złapać ten moment, wzmocnić się i zmienić zasady funkcjonowania w Unii Europejskiej. O historycznych momentach podczas debaty mówił Guy Verhofstadt, który przestrzegał, że Polska działa dziś tak, jak pod koniec XVIII wieku, kiedy w konsekwencji zniknęła z map Europy. - W pewnym sensie to dobre porównanie. Tyle tylko, że Polska zniknęła z mapy Europy, bo zewnętrzne siły osadzały tu swoich polityków. Verhofstadt albo jest nieukiem, albo to wiedział, ale podkreślił to cynicznie. Kolonialne zapędy doprowadziły do tego, że Polska znalazła się w miejscu, w którym zniknęła z mapy świata. Ursula von der Leyen w swoim przemówieniu odnosiła się m.in. do Lecha Wałęsy, Lecha Kaczyńskiego czy Jana Pawła II. - Tak, ale zaostrzała spór. Mówiła ostro, mało koncyliacyjnie. Przypominam, że to nasza grupa EKR jej zaufała, a ona obiecała, że wszyscy będziemy traktowani równo. Niestety, Niemcy po raz kolejny nas oszukali. Sędzia Paweł Juszczyszyn, który nie orzeka od 623 dni, był w Strasburgu. To symbol tej debaty? - Gdyby nastawił dobrze ucho, to usłyszałby, że gdyby w jakimkolwiek innym państwie kwestionowałby powołanie innych sędziów, to już dawno nie byłby sędzią. To właśnie fundamentalna zasada konstytucyjna związana z niezawisłością sądowniczą. To, że taką osobę bierze się tutaj za symbol pokazuje o intelektualnej jałowości opozycji. Rozmawiał Łukasz Szpyrka