Głośno zapowiadana od kilku tygodni rekonstrukcja w obozie władzy ma odchudzić rozdmuchany do ponad 100 osób rząd. Czy tak się stanie? Być może się uda, choć dziś wydaje się to mało prawdopodobne.Według zapowiedzi Jarosława Kaczyńskiego liczba ministerstw ma się zmniejszyć nawet o połowę. Odchudzanie może jednak przybrać formę tylko pozorną, bo na podobnym poziomie powinna pozostać liczba wiceministrów. Ustalanie pierwszeństwa Wewnątrz Zjednoczonej Prawicy trwa ustalanie pierwszeństwa i próba odpowiedzi na pytanie, jaki jest główny cel rekonstrukcji. Rozdmuchana z końcem 2019 roku administracja Mateusza Morawieckiego miała działać sprawnie, szybko, z jasnym podziałem kompetencji. Zwiększenie liczby ministerstw i ministrów miało usprawnić proces decyzyjny. Okazuje się jednak, że taki model nie jest trafiony. Zwiększenie liczby ministrów do 24 sprawiło, że w kolejce do gabinetu premiera czeka więcej interesantów. I to tak naprawdę jedyna zmiana. "Mogę mówić o pewnym planie, który byłby zrealizowany we wrześniu, być może ostatecznie na początku października. To jest plan, który obejmuje daleko idące zmniejszenie liczby ministerstw. Połączenie różnych działów, tak żeby ich nadzorcą był jeden minister" - powiedział Polskiej Agencji Prasowej Jarosław Kaczyński. Z wypowiedzi lidera PiS wynika, że celem rekonstrukcji nie jest przede wszystkim "odchudzenie" kadry, ale jej lepsze zorganizowanie. Ministrów będzie mniej. Ale już nie wiceministrów Obecnie w rządzie funkcje sekretarzy stanu lub podsekretarzy stanu pełnią 84 osoby. Gdy doda się do tego premiera i ministrów konstytucyjnych, skład liczbowy rządu oscyluje wokół 110 osób. Czy rekonstrukcja sprawi, że ta liczba się zmniejszy? - Takie jest założenie. Prezes mówiąc o głębokiej rekonstrukcji miał na myśli również odchudzanie całego składu osobowego rządu. Oczywiście nie o połowę, ale może uda się zejść do 85-90 członków rządu - mówi nam jeden z bliskich współpracowników Jarosława Kaczyńskiego. - Nie wierzę w to - mówi z kolei inny parlamentarzysta Zjednoczonej Prawicy. - Obowiązków przecież nie ubędzie. Nawet jeśli niektóre resorty zostaną połączone, np. edukacji i nauki, to wyobrażam sobie te same departamenty, odpowiedzialne za te same gałęzie, a nad nimi po prostu jednego ministra. Paradoksalnie w niektórych resortach ta liczba może się nawet zwiększyć - tłumaczy. Jak przekonują nasi rozmówcy, kluczem rekonstrukcji wcale nie są oszczędności i odchudzenie kadry. Po co więc majstrować przy gabinecie Mateusza Morawieckiego? Kolejki do gabinetów premiera i prezesa - Do rekonstrukcji musi dojść, bo obecny układ ministerstw jest nie do przyjęcia, bo się po prostu nie sprawdza. Po zmianach resortów będzie 11, 12 lub 13. Po co? Kluczowe są dwa słowa: decyzyjność i sprawność - mówi nasz informator z otoczenia prezesa PiS. - W wielu resortach powielane są kompetencje i taki system nie działa. Bo jak dwie czy trzy osoby za coś odpowiadają, to w rzeczywistości nie robi tego nikt. Sztandarowym przykładem są resorty klimatu i środowiska - dodaje inny polityk Zjednoczonej Prawicy. O rekonstrukcji mają decydować też względy praktyczne. Duża liczba ministrów oznacza, że przed gabinetami premiera i prezesa Kaczyńskiego ustawiają się kolejki - długie i męczące. Jest dużo interesantów, a więc i dużo problemów do rozwiązania. Wobec tego głównym celem rekonstrukcji jest przede wszystkim rozwiązanie problemu nieustannych sporów kompetencyjnych, usprawnienie procesu decyzyjnego i ulepszenie komunikacji między resortami. Dlaczego? - Kolejki ustawiają się albo do premiera, albo do prezesa. Jeśli tych osób ustawia się w kolejce 20, to jest to męczące. Po takiej rekonstrukcji w kolejce będzie stać 10-12 osób. Spraw do rozstrzygnięcia może być dziś 50, a dzięki połączeniu kilku resortów może ich być 20-30. To ułatwi pracę "górze" - mówi nasz informator. Resorty "nie do ruszenia" Na razie nie wiadomo, które resorty miałyby zostać całkowicie zlikwidowane, a które włączone do większych komórek. Sytuacja nieustannie się zmienia, a w grę wchodzą różne pomysły. Pewne jest, że jest sześć resortów "nie do ruszenia". To ministerstwa: spraw wewnętrznych i administracji, obrony narodowej, spraw zagranicznych, finansów, sprawiedliwości oraz zdrowia. Zdaniem naszych rozmówców możliwe są połączenia w jedną komórkę resortów środowiska, klimatu i rolnictwa. Kolejne duże ministerstwo składałoby się z dzisiejszych edukacji narodowej i nauki. W grę wchodzi też opcja dużego ministerstwa kultury, nauki, edukacji i sportu z Piotrem Glińskim na czele. Resort cyfryzacji powinien znaleźć się w MSWiA, a w ministerstwie rozwoju (lub gospodarki) mogłyby znaleźć się dotychczasowe resorty gospodarki morskiej, infrastruktury czy rodziny. Duże dyskusje ma wywoływać jeden z najnowszych resortów, czyli Ministerstwo Aktywów Państwowych. Osią sporu nie jest osoba wicepremiera Jacka Sasina, ale niemożność połączenia tak odległych gałęzi pod jednymi skrzydłami. Zdaniem części polityków PiS obecna formuła się nie sprawdza. Ziobro i Gowin w bonusie Teoretyczne zmniejszenie liczby ministerstw jest więc jak najbardziej możliwe. Nie ma się jednak co łudzić - nawet redukcja resortów o połowę nie sprawi, że taki sam los spotka wiceministrów. Wciąż będzie ich dużo, a odchudzanie może okazać się jedynie zabiegiem kosmetycznym lub wizerunkowym. W tle są jeszcze koalicjanci Prawa i Sprawiedliwości - Solidarna Polska i Porozumienie. Rekonstrukcja oznacza dla nich zmniejszenie liczby przysługujących im ministerstw z dwóch do jednego. - Odchudzanie i oszczędności nie są celem rekonstrukcji samym w sobie. Najważniejsze, by resorty były wydolne i sprawne. A ukrócenie zapędów Ziobry i Gowina to jedynie taki bonus - uśmiecha się nasz infromator. Łukasz Szpyrka