Po publikacji naszego tekstu dotyczącego nieprawidłowości na GUMed zgłaszali się do nas kolejni, byli lub obecni, studenci medycyny na uczelni w Gdańsku. Łączył ich wspólny mianownik - wszyscy mieli jak najgorsze wspomnienia z samą uczelnią, jak i prof. Januszem Morysiem. Do dziś czują się zaszczuci sytuacją, która niekiedy spotykała ich wiele lat temu. Wiadomości od nich miały gorzki smak. Nasi rozmówcy wciąż boją się konsekwencji, bo wpływy prof. Morysia w Gdańsku mają być gigantyczne. Zacznijmy jednak od początku. Ambicja i zazdrość Już na studiach młody Janusz Moryś się wyróżniał, m.in. bezsprzecznymi zdolnościami, inteligencją i działalnością w kołach naukowych. Jak jednak wskazują jego koledzy z roku, jednocześnie nie był powszechnie lubiany. Nie miał wielu znajomych, bo interesowała go głównie działalność prouniwersytecka. Bardzo szybko zrobił doktorat i pokonywał kolejne szczeble kariery, które doprowadziły go ostatecznie do gabinetu rektora uczelni, którym był przez dwie kadencje w latach 2008-2016. Dużo wcześniej, bo w 1996 roku, został kierownikiem katedry anatomii. Wtedy, zdaniem naszego informatora, rozpoczął się problem ze zdawalnością z tego przedmiotu. Jak przekonuje nasz rozmówca bywało, że w pierwszym terminie anatomii nie zaliczało blisko 80 proc. studentów. Tych informacji nie jest w stanie dziś potwierdzić uczelnia. Były kolega z roku prof. Morysia: "Studiowaliśmy razem. Już wtedy pokazywał, że jest inny. Niesłychanie ambitny, ale też zazdrosny, gdy ktoś poza nim odniesie sukces. Łaknął kolejnych laurów. Gdy został kierownikiem katedry anatomia na GUMed zaczęła stopniowo okrywać się złą sławą". Potwierdzają to późniejsze roczniki, bo trafiały do nas wiadomości od absolwentów z różnych lat. Zastanawiająca jest skala systematyczności i stabilności tych mechanizmów. O co w zasadzie chodzi? O dużą liczbę studentów niezaliczających egzaminu z anatomii, co na tej uczelni ma być zjawiskiem powszechnym. Eksperci zgodnie podkreślają, że anatomia jest kluczowym, ale też jednym z najtrudniejszych przedmiotów w całym toku studiów. Bez jej zaliczenia nie ma mowy o wykształceniu kompetentnego lekarza. I to akurat żadna nowość, bo podobnie jest na wszystkich uczelniach medycznych w Polsce. Dość powiedzieć, że w Warszawie i Poznaniu uznano, że anatomia jest na tyle ważnym przedmiotem, że nie można jej powtarzać. Jeśli student jej nie zaliczy, całe studia musi rozpoczynać od początku. Poprosiliśmy kilka uczelni o informację, jak u nich wygląda zdawalność z anatomii, a także ilu studentów musi powtarzać rok ze względu na brak zaliczenia tego przedmiotu. Pozyskane przez nas dane zestawiliśmy z sytuacją na Gdańskim Uniwersytecie Medycznym. Przyjrzyjmy się najpierw samej zdawalności, a potem sytuacji związanej z powtarzaniem przedmiotu lub roku. Zdawalność z anatomii Jak wynika z zebranych przez nas danych, nie wszędzie anatomia jest przedmiotem, który budzi wśród studentów taką obawę, jak w Gdańsku. Np. w Uniwersytecie Medycznym w Białymstoku w tym roku tego przedmiotu nie zaliczyły dwie osoby na 260. W ubiegłym roku pięć na 240. Uniwersytet Medyczny w Lublinie udostępnił nam dane z roku akademickiego 2019/2020. Wynika z nich, że na 383 studentów w semestrze zimowym, który kończy się zaliczeniem z oceną, anatomii nie zdało 51 studentów, ale w zdecydowanej większości mieli oni możliwość kontynuacji nauki w kolejnym semestrze (poza dwoma studentami, którzy musieli powtarzać semestr). W sesji letniej egzamin z anatomii zdali wszyscy studenci. Z kolei w Uniwersytecie Medycznym w Poznaniu w roku akademickim 2019/2020 anatomii nie zaliczyło dwóch z 443 studentów kierunku lekarskiego. Jak natomiast wygląda sytuacja w Gdańskim Uniwersytecie Medycznym? Według oficjalnych danych, które przekazała nam uczelnia, w ubiegłym roku anatomię oblało 132 na 600 studentów (22 proc.). Rok wcześniej 207 z 661 (31 proc.), a dwa lata temu było jeszcze gorzej, bo 214 z 649 studentów nie zaliczyło tego przedmiotu (33 proc.). W dalszej części tekstu spróbujemy wyjaśnić, dlaczego tak wielu studentów nie zalicza anatomii na GUMed. Wcześniej jednak przyjrzyjmy się liczbom związanym z powtarzaniem roku lub przedmiotu na uczelniach medycznych. Powtarzanie roku lub przedmiotu Znów zaczniemy od Białegostoku. Rzecznik uczelni przekazał nam, że statystyka powtarzania anatomii jest dokładnie taka, jak jej zdawalność. W tym roku powtarzało ją dwóch studentów, a rok wcześniej pięciu. W Lublinie z powodu niezaliczenia anatomii rok powtarza trzech studentów na studiach anglojęzycznych (na 90) i jeden na studiach polskojęzycznych (na 383). Z Collegium Medicum Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu dostaliśmy informację na temat powtarzania I roku kierunku lekarskiego, z którego wynika, że w ubiegłym roku były dwie takie osoby (na 279 studentów), rok wcześniej 36 (na 320 osób), a dwa lata wcześniej 28 (na 253 studentów). Zestawienie to zawiera jednak zarówno powtórki z anatomii, jak i innych przedmiotów. Jak już wspomnieliśmy, w Warszawie i Poznaniu nikt nie powtarza anatomii, bo takiej możliwości nie przewidziano. Tymczasem w GUMed rzeczywistość wygląda inaczej. Oficjalne dane wskazują, że w roku akademickim 2018/2019 aż 153 osoby (58 studentów polskojęzycznych i 95 anglojęzycznych) zdecydowały się powtarzać rok na zasadzie odpłatności. W roku akademickim 2019/2020 było podobnie - 155 osób (56 i 99) zdecydowało się zapłacić za powtarzanie roku. A warto zaznaczyć, że powtarzanie roku wiąże się z niemałymi opłatami, które mają rekompensować koszty związane z organizacją dodatkowych zajęć, ale w prosty sposób dają też uczelni zastrzyk gotówki. Studenci z zagranicy są mniej zdolni? Dlaczego liczby na GUMed tak wyraźnie odstają od tych podanych przez inne uczelnie? I to zarówno jeśli chodzi o powtarzanie roku, jak i samo zaliczenie anatomii? Nasi rozmówcy przekonują, że w Gdańsku sama anatomia jest przedmiotem, który odsiewa największą liczbę studentów, a sytuacja jest znana od lat. Pytamy więc w Gdańskim Uniwersytecie Medycznym, dlaczego akurat u nich anatomia jest takim problemem. Rzecznik prasowa przekonuje, że to po prostu wymagający przedmiot. Koordynator tego przedmiotu na uczelni, prof. Janusz Moryś, który na taśmach z Bydgoszczy mówił o "funduszu Morysia", wielkiego problemu nie widzi. W jego opinii nie można mówić o zdawalności łącznej studentów polskich i anglojęzycznych. - Trzeba to zdecydowanie rozbić na studentów polskich, gdzie jest większa zdawalność, i studentów anglojęzycznych, gdzie poziom jest niższy. Zaliczenie jest dwuetapowe. Student musi najpierw osiągnąć 50 proc. z pracy z całego roku, aby być dopuszczonym do egzaminu. Później jest jeszcze egzamin weryfikujący dla osób dopuszczonych do egzaminu - mówi Interii prof. Moryś. Rozbijamy więc dane, które otrzymaliśmy oficjalną drogą z uczelni, na studentów polskojęzycznych i anglojęzycznych. W kolejnych latach na studiach polskojęzycznych nie zdawało: 48 studentów (na 341 studentów w roku 2020), 88 (na 384 w 2019 roku), 96 (na 374 w 2018 roku), 53 (na 361 w 2017 roku) i 72 (na 375 w 2016 roku). To kolejno 14 proc., 23 proc., 26 proc., 15 proc., 19 proc. Zaznaczamy, że to oficjalne dane, które otrzymaliśmy z uczelni. Jak wygląda sytuacja na studiach anglojęzycznych? Anatomii w 2020 roku nie zdało 84 na 223 studentów, rok wcześniej 119 na 259, dwa lata wcześniej 118 na 277, w 2017 roku 107 na 275, a w 2016 roku 88 na 251 studentów anglojęzycznych. To kolejno 38 proc., 46 proc., 43 proc., 39 proc., 35 proc. studentów tego kierunku. Odsiew jest więc wyraźny. - Sprawdziłem w protokołach egzaminacyjnych i w roku 2020 na 415 studentów polskojęzycznych finalnie egzaminu nie zdało osiem osób. Do tego dochodzi 40 osób niedopuszczonych do egzaminu z różnych powodów - bo przestali chodzić, bo nie osiągnęli minimum punktowego z 10 kolokwiów w ciągu roku. Nie można tego wszystkiego wrzucić w jeden worek, bo wychodzę na potwora, a finalnie sam egzamin oblało osiem osób - uważa Moryś. Rozbieżności w danych przekazywanych przez uczelnię i prof. Morysia Problem w tym, że to nie my, a uczelnia, której rektorem przez dwie kadencje był Moryś, wrzuciła te dane do jednego worka. To zresztą oficjalne sprawozdanie, które trafiły też na biurka ministra edukacji i nauki Przemysława Czarnka oraz ministra zdrowia Adama Niedzielskiego. - Ale tak nie można, bo w tym momencie wychodzę na potwora, że tyle oblewam - broni się prof. Moryś. - Tak naprawdę część osób sama nie dopuściła się do egzaminu. To jest ich wybór. Nie zmuszam nikogo. Studenci mają kartę przedmiotu, którą sami zatwierdzają. Podpisują się pod tym, a ja tylko realizuję to, co jest w karcie przedmiotu. Jeżeli mamy próg na poziomie 50 proc., a studenci o tym wiedzą, a ktoś pisze kolokwium na 6 proc., to trudno mówić, że się na kogoś uwziąłem - tłumaczy prof. Moryś. - Sprawdziłem też poprzednie lata, bo to mnie, mówiąc delikatnie, zabolało. W 2019 roku na 367 osób nie zdało 16 osób plus 47 osób niedopuszczonych. W 2018 roku rzeczywiście egzamin oblało 47 osób. W 2017 roku, na 355 osób nie zdało 27. W protokole dziekańskim mam wszystkie osoby, które mogą przystąpić do egzaminu, dlatego też nie zawsze liczba osób na listach jest tożsama z listami osób, które uczęszczają na zajęcia i zgodnie z regulaminem mogą być dopuszczone do egzaminu. W dziekanacie są nieco inne dane - przekonuje. Skąd natomiast tak duży rozdźwięk między danymi, którymi posiłkuje się prof. Moryś, a tymi, które do resortu edukacji i nauki oraz resortu zdrowia wysłała uczelnia? - Trudno mi odnieść się do danych przekazanych przez prof. Morysia. Opieram się o zestawienie przygotowane przez dziekanat i te dane traktujemy jako wiążące. Zostały one przekazane obu ministerstwom - ucina Joanna Śliwińska, rzecznik prasowy GUMed. Studenci nie wierzą w słowa profesora Tymczasem studenci nie wierzą w zapewnienia prof. Morysia o starannym przykładaniu się do realizacji programu, bo egzamin, w ich opinii, jest skrajnie trudny i nieprzewidywalny. - Nauka anatomii a nauka pod pytania układane przez prof. Morysia oraz jego asystentów to dwa odległe bieguny... Anatomia jest bardzo ważna i trudna - zgadzam się, ale "weryfikacja uzyskanej wiedzy" na siłę zagmatwanymi i utrudnionymi pytaniami nie jest żadną sztuką... a tym bardziej nie jest sprawiedliwa - mówi nam jeden z obecnych studentów pierwszego roku na GUMed, który wcześniej studiował też inne kierunki. - Egzaminy poprawkowe były układane w ten sposób, że zawsze pewna liczba była na egzaminie ustnym u profesora. Ten zadawał pytania, które oceniał według sobie znanego klucza. Przepuszczał tyle osób, żeby finalnie wyszła stała liczba studentów, którzy przechodzą na II rok. Z problemem nie było do kogo się zwrócić, sam profesor mówił, że "możemy złożyć skargę do rektora". Tylko że sam nim był - wspomina student Morysia z 2014 roku, dziś praktykujący lekarz. Więcej podobnych opinii można znaleźć na oficjalnym profilu uczelni na Facebooku. Kłopotliwe kwoty Tuż po publikacji jednego z poprzednich artykułów na temat gdańskiej uczelni, dostaliśmy sygnały, że problem jest większy niż przedstawiliśmy. W tekście podaliśmy, że anatomii na GUMed nie zalicza rocznie ok. 20 studentów. Dziś wiemy, że rzeczywiście ta liczba jest zdecydowanie wyższa. Podaliśmy również, że opłata za powtarzanie przedmiotu wynosi 10 600 zł. To prawda, ale tak jest w przypadku studentów z Polski. Studenci zagraniczni płacą blisko dwukrotnie więcej i, co szczególnie interesujące, stanowią większą grupę tych, którzy nie zaliczają tego przedmiotu. Gdzie leży przyczyna? - Wynika to z tego, że nie zdają egzaminu z anatomii, tzn. że nie nabyli wiedzy i umiejętności w wystarczającym stopniu do pozytywnego zdania egzaminu. Czy to kwestia zdolności, czy zaangażowania w naukę, trudno powiedzieć - przekonywał w rozmowie z Interią rektor GUMed prof. Marcin Gruchała. Niezależnie od tego jeden z zagranicznych studentów podesłał nam własne wyliczenia. Wynika z nich, że uczelnia otrzymuje ok. 1 mln zł od studentów za powtarzanie roku. Jego wyliczenia również mogą być zaniżone. - Zarówno ja, jak i moi koledzy z roku, od dawna podejrzewaliśmy, że uczelnia stosuje nieuczciwe praktyki w kwestii zdawania lub niezdawania egzaminu z anatomii. Nagranie, na którym prof. Moryś mówi o "funduszu Morysia", tylko utwierdziło nas w tym przekonaniu. To korupcja - uważa Hakan Edsborn ze Szwecji, student GUMed w latach 2007-2013. Edsborn twierdzi, że nieprawidłowości jest więcej. Jego zdaniem uczelnia przyjmuje zbyt wielu studentów zagranicznych, dla których w późniejszych latach brakuje miejsca. Oficjalne stanowisko wykładowców ma być takie, że każdy, kto zda, przejdzie na następny rok. Jednak jak podnosi Edsborn, "wszyscy wiedzieliśmy, że tak nie jest i że wydział zadba o to, aby zdawała ‘odpowiednia liczba uczniów’". - Czułem, że nie ma wystarczająco dużo miejsca dla wszystkich studentów z zagranicy, by przeszli na kolejny rok studiów. Tak naprawdę mieli miejsce dla 100-120 osób na drugim roku i ok. 80 osób dla studentów na trzecim i kolejnym. Zakład anatomii był swoistym regulatorem liczby miejsc - dodaje Edsborn. Zapytaliśmy Gdański Uniwersytet Medyczny o kwotę, jaka wpływa do uczelnianej kasy za powtarzanie przedmiotu lub roku. - W roku 2020 r. uczelnia wystawiła 561 faktur za warunek i repetę na łączną kwotę ok. 2 mln 680 tys. zł. Dane te dotyczą trzech Wydziałów GUMed - Lekarskiego, Farmaceutycznego i Nauk o Zdrowiu - cytuje słowa rektora GUMed Marcina Gruchały rzecznik prasowa uczelni. Norweskie przypadki O swoich doświadczeniach z GUMed wspomina też w rozmowie z norweskim VG Henriette Thommessen, która ukończyła studia w 2014 roku. Jak przekonuje, w trakcie studiów nie odważyłaby się skomentować tej sprawy. Teraz ma w niej wygrywać poczucie obowiązku - chce wspierać tych studentów, którzy dziś są dotknięci nieuczciwymi praktykami. Jakimi? "Jeśli studenci mają się odwołać od wyniku egzaminu, to ich skarga trafia do tej samej osoby, która jest egzaminatorem na egzaminie ustnym, a tym samym odpowiedzialna za ocenę. Nic dziwnego, że nie ma odważnych" - mówi VG Thommessen, która zdała anatomię w terminie poprawkowym i nie musiała powtarzać roku. "Upublicznione nagranie ilustruje system. Zawsze znajdzie się ktoś, kto nie skończy studiów, a takie przykłady dzieją się wszędzie. Ale to, co się działo i najwyraźniej dzieje się w Gdańsku, polega na tym, że nie masz szans, bez względu na to, jak pilnym jesteś studentem" - uważa Thommessen. - Studia na GUMed rozpoczęłam jesienią 2016 roku. Musiałam powtórzyć pierwszy i drugi rok. Miało to dla mnie poważne konsekwencje fizyczne, psychiczne i finansowe. Uniwersytet i norwescy agenci, którzy nas tam wysyłają, zarabiają niesamowite pieniądze na oblewających i powtarzających rok studentach. Przyjmują zbyt wielu studentów i nie dbają o tych, których mają. Na jednego wykładowcę przypada ich zbyt wielu, a jakość nauczania często nie jest zgodna z tym, co reklamuje uniwersytet - przekazała Interii Ylga*, która obecnie jest na trzecim roku studiów na GUMed. Jednocześnie podkreśla, że musiała się zadłużyć na 250 tys. zł. Niejasności związane z odsiewem znacznej części studentów oraz wysokimi kwotami za powtarzanie roku to niejedyne wątpliwości, które spadają na karb uczelni z Gdańska. W niektórych przypadkach kończy się poważnymi konsekwencjami zdrowotnymi. - Z powodu depresji i dwóch prób samobójczych już na pierwszym roku studiów zostałam przyjęta na oddział psychiatryczny w Gdańsku. Teraz znów jestem w szpitalu - po raz czwarty - tutaj w Gdańsku - podaje 28-letnia Ylga. - Jestem w trakcie kuracji infuzjami ketaminy dla chorych na depresję oporną na leczenie. Kierownictwo uczelni wie o moim stanie, ale nigdy się ze mną nie skontaktowało, choć jest tu też kilku dobrych lekarzy i wykładowców, którym naprawdę zależy - twierdzi Ylga. Interwencja norweskiego ministra Studentom z zagranicy nieco łatwiej mówić o sytuacji na GUMed, bo nie wiążą przyszłości z Gdańskiem. Chcą zdobyć zawód i wrócić do Skandynawii. O nieprawidłowościach na GUMed pisały zresztą norweskie i szwedzkie media. Po naszym tekście dotyczącym afery z nagraniami, skandynawscy dziennikarze skontaktowali się z przedstawicielami studentów z Polski. Dopytywali, czy rzeczywiście w Polsce "coś nie gra". - Wiemy, że Gdański Uniwersytet Medyczny oraz inne polskie uczelnie oferują edukację wysokiej jakości, a studenci z Norwegii zdobywają wiele cennych doświadczeń ze studiów. Jeśli jednak okaże się, że niektórzy profesorowie niesłusznie nie przepuszczają i wystawiają oceny niedostateczne studentom zagranicznym, będziemy zmuszeni odradzać norweskim studentom wybór polskich uczelni medycznych - ostrzega w rozmowie z Interią Morgan Alangeh, szef ANSA, czyli organizacji, która opiekuje się norweskimi studentami za granicą. - Mamy nadzieję, że Gdański Uniwersytet Medyczny przeprowadzi przejrzyste śledztwo w tej sprawie - dodaje Alangeh. Sytuacją na gdańskiej uczelni zainteresował się też norweski minister edukacji i nauki Henrik Asheim, który jest zaniepokojony tym, że jego studenci mogą padać ofiarami nieuczciwych praktyk. Poprosił ambasadora Norwegii w Polsce o zorganizowanie spotkania z ministrem Przemysławem Czarnkiem. "Władze norweskie oficjalnie wyrażają zaniepokojenie takim traktowaniem naszych studentów i chcemy uzyskać szczegółowe informacje, jak przebiega proces wyjaśniania sprawy" - powiedział VG Henrik Asheim. Jak podaje norweskie VG, na Gdańskim Uniwersytecie Medycznym studiują w tym momencie 132 osoby z Norwegii. Gdańscy studenci poruszeni Sprawa wywołała oburzenie nie tyle za granicą, co wśród gdańskiej społeczności akademickiej. Na oficjalnym koncie facebookowym uczelni zaroiło się od komentarzy. Przytłaczająca większość z blisko tysiąca wpisów ma jednoznaczny wydźwięk - liczba możliwych nieprawidłowości na uczelni jest duża, a zarzuty wobec samego prof. Morysia, jak i katedry, której przewodzi, wnoszą zarówno obecni, jak i byli studenci. Publiczna bariera strachu nie została do końca przełamana. Po publikacji artykułu do naszej redakcji spłynęło kilkanaście obszernych relacji, niektóre zatytułowane np. "wspomnienia z zajęć u prof. Morysia". Byli lub obecni studenci GUMed obszernie opowiadają, jakie nieprzyjemności spotkały ich na zajęciach i podczas egzaminu z anatomii. Problem jest jeden - zdecydowana większość wiadomości opatrzona jest krótkim zdaniem: "bardzo proszę o niepodawanie mojego imienia i nazwiska. Jestem aktywnym lekarzem, a moje drogi zawodowe splecione są z uczelnią. Miałbym/miałabym nieprzyjemności, gdyby upubliczniono moje nazwisko". To nie jedna tego typu wiadomość, ale kilkanaście, co wskazuje na pewną prawidłowość - nawet kilka lat po zakończeniu studiów dziś dorośli, lekarze, często znani i z tytułem naukowym, boją się mówić wprost o tym, co ich spotkało. "Takich osób jak ja są setki" - pisze do nas jeden ze świeżo upieczonych lekarzy. Jakich osób? Wyniszczonych psychicznie, borykających się z depresją, przyjmujących leki, nawet hospitalizowanych. Jak słyszymy i czytamy na oficjalnym profilu uczelni, wśród studentów GUMed to nic nowego, choć sprawa dotyczy tak delikatnej i indywidualnej materii, że jest niemożliwa do zweryfikowania. Słyszymy i czytamy też, że proceder regularnego oblewania studentów z anatomii na GUMed trwa od lat. A studenci, którzy decydują się podjąć tam studia, wiedzą, na co się piszą. Dla niektórych jest to nie do przeskoczenia, bo idealistyczna wizja samego siebie w lekarskim kitlu po kilkunastu tygodniach spędzonych na uczelni zostaje brutalnie zweryfikowana. I jak przyznają nasi rozmówcy, nie zawsze chodzi o poziom wiedzy. Jedna z osób, które wysłały do nas wiadomości przekonuje, że z powodzeniem udało jej się ukończyć inną uczelnię medyczną. Druga, że może pochwalić się dyplomem z farmacji. Jako źródło swoich frustracji i kłopotów najczęściej wskazują katedrę anatomii i osobiście prof. Morysia. Jeden z jego byłych studentów wspomina rok akademicki 2013/2014. Już podczas immatrykulacji prof. Moryś miał powiedzieć z dumą, że jego przedmiot jest tym, który odsiewa najwięcej studentów. Po pierwszym kolokwium miał zażartować: "hahaha, 1:0 dla nas", a jednocześnie publicznie odczytywać najśmieszniejsze, jego zdaniem, odpowiedzi studentów. Bezsenność, ataki paniki i płacz Wiadomości, które otrzymaliśmy od naszych czytelników dzieliły się na trzy części - niektórzy odnosili się ad personam do prof. Morysia, inni do studiowania na GUMed, a jeszcze inni łączyli jedno z drugim. "Korci mnie, by pozwolić panu podpisać mnie nazwiskiem, ale moje dzieci też są lekarzami. Boję się, że przeze mnie będą miały nieprzyjemności" - mówi nam jeden z lekarzy, którzy współpracowali z Morysiem na wczesnym etapie jego kariery. Odwagi nie zabrakło Hubertowi Zadrożnemu, który dostał się na GUMed w 2017 roku. Wytrzymał niecałe dwa semestry. Zdecydował się opowiedzieć swoją historię. - Nie mogłem spać w nocy, codziennie dochodziło u mnie do ataków paniki, płakałem kilka razy dziennie. Do tego dochodziło zmęczenie. Na anatomii nie można mieć nawet jednej nieobecności, a jedynym usprawiedliwieniem, z tego co wywnioskowałem, jest śmierć - mówi Interii Zadrożny. - W czasie drugiego semestru byłem już wrakiem człowieka. Wszystkie wcześniej wymienione objawy nasilały się. Nie byłem w tej sytuacji odosobniony, ponieważ moi przyjaciele mieli podobne problemy, które zwykle tłumaczyliśmy tym, że jesteśmy leniami i durniami, bo przecież tak powiedział prof. Moryś. Mojej koleżance ze stresu pojawiły się poważne problemy hormonalne, a mi ujawniła się łuszczyca, której do tamtego momentu nie byłem świadomy - dodaje były student GUMed. - Postanowiłem złożyć wniosek o skreślenie z listy studentów. Wtedy była to dla mnie bardzo ciężka decyzja, ponieważ od kilku lat marzyłem, by zostać lekarzem i pomagać innym ludziom w powrocie do zdrowia. Jednakże to ja musiałem zostać pacjentem, a będąc precyzyjnym - pacjentem psychiatrycznym. Zdiagnozowano u mnie depresję i po dziś dzień przyjmuję leki oraz chodzę na terapię do psychologa - kończy nasz rozmówca. Zadrożny i Edsborn nie przymykają oczu, bo z Gdańskim Uniwersytetem Medycznym już nic ich nie łączy. Ylga znalazła się w tak trudnej sytuacji, że nie ma już nic do stracenia. Zdecydowali się opowiedzieć o swoich doświadczeniach, by "doszło do zmian, by nikt nie musiał przechodzić tego, co oni". Prof. Moryś odpiera zarzuty studentów Nie oznacza to jednak, że są wyjątkami. Wyjątkiem jest raczej to, że zdecydowali się upublicznić swoje dane, a wiadomości od nich nie zakończyły się formułką, która w korespondencji z byłymi lub obecnymi studentami GUMed stała się normą. Dopytujemy prof. Morysia, czy słyszał o problemach zdrowotnych zgłaszanych przez studentów. - Takie informacje do nas nie docierają. Trudno jest mi wyrokować, czy z powodu takiego czy innego przedmiotu student miał problemy zdrowotne. Wszystko można przypisywać egzaminującemu, jeżeli się chce. Tak jak już mówiłem, warunki zaliczenia są znane dla każdego studenta. Nie są one zmieniane w ciągu roku, są jednakowe. Student po każdym kolokwium i terminie egzaminu ma prawo ustosunkowywać się do swoich odpowiedzi, może zadawać pytania, zgłaszać wątpliwości, które są za każdym razem weryfikowane. Trudno przewidywać, że tego typu podejście może rodzić problemy zdrowotne - uważa Moryś. - Do mnie nie dotarła żadna tego typu informacja, również wtedy, gdy pełniłem funkcję dziekana i prodziekana. Nikt nie zgłaszał tego typu problemów. Studenci mają zapewnioną pomoc psychologiczną, jeżeli czują się niekomfortowo bądź w jakikolwiek sposób zagrożeni. Nigdy nie odmówiłem spotkania żadnemu studentowi. Pytania o problemy natury psychicznej naszych studentów powinny być kierowane do psychologów - dodaje. Uczelnia nie słyszała, ale oferuje wsparcie psychologiczne Tymczasem dzisiejsi studenci pierwszego roku kierunku lekarskiego na GUMed wolą pozostać anonimowi. Być może nie mają czasu, by wdrożyć się w opisywany przez nas temat. Większość z nich szykuje się bowiem do kolejnego kolokwium z anatomii. Pod koniec ubiegłego tygodnia pojawiły się wyniki trzeciego z dziesięciu. - Do kolokwium przystąpiło 410 studentów, z których wymaganego na kolokwium progu 50 proc. nie uzyskało 70 osób. Rozpiętość wyników wahała się od 92 proc. pozytywnych odpowiedzi, co uważam za bardzo dobry wynik, do niestety 23,3 proc. Mamy jeszcze 1-2 osoby ze zwolnieniem lekarskim, które będą pisały w odrębnym terminie - przekazał nam prof. Moryś. Sam Moryś został tymczasowo odsunięty od kierowania przedmiotem. Do momentu, aż komisja dyscyplinarna wyjaśni sprawę nagrania, na którym profesor mówi o "funduszu Morysia". - Prawdę mówiąc, nie wierzę, by cokolwiek mogło się zmienić. Słyszymy przecież, że to wszystko trwa od lat. Na razie profesor zrezygnował z kierowania zakładem, ale wciąż jest szefem całej katedry. To ostatni sygnał, jaki otrzymaliśmy w tej sprawie. Miała się zebrać jakaś komisja, ale nic na ten temat nie słychać - wzrusza ramionami jeden ze studentów pierwszego roku. Pytamy też władze uczelni, jak reagują na problemy studentów. Rzecznik prasowa przekonuje, że mogą oni korzystać z pomocy psychologa lub nawet psychiatry, a władze GUMed nie słyszały o opisywanych przez nas sytuacjach. Poniżej w całości prezentujemy komentarz Joanny Śliwińskiej, rzecznik prasowej GUMed: "Bez wątpienia anatomia jest przedmiotem trudnym, wymagającym przyswojenia ogromu informacji. Jest jednak przedmiotem kluczowym dla dalszego nauczania na kierunku lekarskim. Mam świadomość, że dla studentów może to stanowić duże wyzwanie. Tym bardziej, że jego nauczanie odbywa się na I roku, kiedy studenci przechodzą na inny system kształcenia. Nauczanie akademickie istotnie różni się od tego, które jest prowadzone w szkole średniej. Trudno mi się odnieść do wspomnianych przez Pana Redaktora niepokojących sytuacji. Na podstawie informacji, którymi dysponuję, mogę powiedzieć, że takie sygnały nie dotarły do Dziekana Wydziału Lekarskiego, Prorektora ds. studenckich czy Uczelnianego Samorządu Studenckiego, z którym pozostajemy w bezpośrednim i bieżącym kontakcie. Mówienie o tak delikatnych, osobistych kwestiach może stanowić trudność, budzić strach o reakcję otoczenia, jest to zrozumiałe i naturalne. Władze uczelni ze zrozumieniem pochylają się nad każdym problemem docierającym od studentów. Uczelnia oferuje wszystkim studentom, zarówno polskim, jak i zagranicznym, profesjonalne wsparcie psychologiczne, a w razie potrzeby konsultacje psychiatryczne. Ponadto od roku akademickiego 2016/2017 studenci kierunku lekarskiego prowadzonego w języku polskim i angielskim uczestniczą w zajęciach pn. "Warsztaty z psychologii. Trening umiejętności radzenia sobie ze stresem". Jest to przedmiot obowiązkowy dla studentów I roku kierunku lekarskiego". Łukasz Szpyrka * Imię i nazwisko studentki zmienione 4 marca 2024 roku na prośbę zainteresowanej. Prawdziwe dane do wiadomości redakcji. Jeśli ktoś z Państwa spotkał się z podobnymi kłopotami na swojej uczelni, prosimy o kontakt z autorem artykułu pod adresem e-mailowym: lukasz.szpyrka@firma.interia.pl