Łukasz Szpyrka, Interia: Zacznę tak, jak ty rozpoczynasz swoje rozmowy: jaka jest twoja historia? Michał Zerka: Pochodzę ze zwykłej rodziny, mam wspaniałych rodziców. Nie mam za sobą tragicznych przeżyć. Zawsze widziałem jednak ból ludzi, których mijałem na ulicach, trudno to wyjaśnić, ale wyraźnie go czułem, czułem niesprawiedliwość tego świata. Gdy patrzyłem na bezdomnego zastanawiałem się dlaczego znalazł się na ulicy, za każdym razem wiedziałem, że stoi za tym jakaś poruszająca historia. Postanowiłeś z nimi rozmawiać. Jak to się zaczęło? - Długo moim całym życiem była muzyka. COVID-19 bardzo pokrzyżował plany naszego zespołu. Dawałem sobie ostatnią szansę i szykowałem się do ostatniego poważnego podejścia. Przyszła pandemia, firma, w której byłem zatrudniony upadła i wszystkie plany legły w gruzach. Miałem czas, by zrealizować coś, co zawsze chodziło mi po głowie. Rok temu zacząłem więc kręcić filmy. Nie miałem żadnego zaplecza - wiedzy, doświadczenia czy sprzętu. To jednak jest najmniej ważne w tym wszystkim, bo ważne jest to, co czuje się wewnątrz. Mam w sobie pewien rodzaj "czucia". To, co dziś robię, jest podobne do mojej przygody muzycznej, gdzie odpowiadałem za kompozycje i teksty, wrażliwą stronę. Za wrażliwą stronę. - Można tak powiedzieć. Mam chyba "czuja" do ludzi i trochę szczęścia. Trafiam na ciekawych rozmówców, którzy wyjątkowo się otwierają. Nie da się ukryć. Kluczem jest to, że pozwalasz im mówić, nie przerywasz? - Często są to takie historie, które niosą niewiarygodne piętno. Ci ludzie nie mają nic do stracenia, a ta świadomość daje wyjątkowy efekt. To są szczere opowieści, a prawda jest uderzająca. Oni tego potrzebują - chcą być wysłuchani, chcą to z siebie wyrzucić. Niektórzy z nich to ludzie, którzy już wyszli na tzw. "prostą", chcą się tym podzielić i pomóc innym. Sam szukasz rozmówców? - Wszystko od A do Z robię sam - sam ich szukam, rozmawiam, nagrywam, utrzymuję kontakt, montuję filmy, wreszcie je publikuję. Ostatni to historia Andrzeja, człowieka, którego znałem osobiście. Bezdomny Wiesiek to człowiek z mojego miasta. Zresztą pierwsze filmy kręciłem, bazując na tym, co jest dookoła mnie. Jeszcze gdy miałem zespół muzyczny, odezwał się do mnie Szymon Smorąg, bohater mojego pierwszego filmu, choć opublikowanego nieco później. Chciał z nami zagrać, nie miałem na to pomysłu, ale Szymon od tego momentu siedział mi w głowie. Czułem, że jest traktowany wyjątkowo niesprawiedliwie. Kiedyś śmiał się z niego internet, ale wiedziałem, że na to nie zasługuje. Ludzie go wyzywali, śmiali się z niego, komentowali - obok tego nie da się przejść obojętnie. Trwało to lata. Rok temu odezwałem się do niego z pytaniem, czy zechce ze mną porozmawiać w filmie. Nagraliśmy to. Ale nie opublikowałeś od razu. Dlaczego? - Bałem się reakcji otoczenia. Za każdym razem gdy wrzucam film, serce niesamowicie mi dygocze. Nie wiem, jak na danego człowieka zareagują internauci. Bohaterowie moich historii to żywi ludzie, z uczuciami, po dużych przeżyciach. Negatywny komentarz może ich złamać. Jakąś magiczną siłą na razie udaje się tego unikać. W przypadku Szymona bałem się właśnie reakcji otoczenia. Mój drugi zrealizowany film to historia bezdomnego Wieśka. To nagranie już opublikowałem i spotkało się z bardzo dobrym przyjęciem. Później rozmawiałem z Grześkiem, którego nie znałem, ale odpowiedział na moje ogłoszenie w internecie. Tak to się zaczęło. Ostatnio natomiast przeprowadziłem prawdziwe śledztwo. Śledztwo? - Dostałem cynk, że na gruzowisku żyje sobie bardzo ciekawy człowiek. Pustelnik, ale z wyboru. Miałem dostać szczegółowe informacje na jego temat, ale kontakt ucichł. Ta historia jednak długo siedziała mi w głowie i sam postanowiłem go odnaleźć. Spakowałem się i w ciemno pojechałem. Wcześniej zrobiłem dla niego zakupy - wiedziałem tylko, że nie je mięsa i ma psy. Wdrapywałem się na wzgórze, na którym miał mieszkać, a po drodze spotkałem Artura, bezdomnego, który zresztą pojawił się w jednym z moich filmów. Szedłem dalej, a na samej górze rzeczywiście żył Edek, pustelnik. Ciepło mnie przywitał, porozmawialiśmy i udało się nakręcić tę historię. Przychodzisz do kompletnie obcego człowieka i mówisz prosto z mostu: "nakręćmy film"? A on na to przystaje? - Powiedziałem mu wprost: "przyjechałem nagrać film, zastanawiałem się, czy pan jeszcze żyje". Groźnie na mnie spojrzał. Pomyślałem, że nic z tego nie wyjdzie, ale próbuję dalej. Mówię mu, że historia jego życia jest tak inspirująca, że musimy to zrobić. Znów groźnie na mnie popatrzył, ale po chwili zaczął pokazywać wszystkie rzeczy, swoje szpargały, różne zakamarki. Wreszcie przemówił: "nie mów do mnie na pan, jestem Edek". To dlatego był zły. Uważa, że wszyscy są równi. - Zawsze jestem szczery i bezpośredni, niczego nie udaję. Może dlatego ludzie decydują się mówić o swoim życiu tak otwarcie. Z Edkiem nawiązaliśmy bardzo fajną relację. Właściwie przyjaźń. Zresztą w zasadzie z każdym z bohaterów moich filmów utrzymuję kontakt, a losy tych ludzi nie są mi obojętne. Nie tylko dla ciebie. Po kilku twoich filmach zorganizowano zbiórki. - Nie organizuję ich, bo nie chcę, by ktokolwiek zarzucił mi, że na tym zarabiam. Ale rzeczywiście, Szymon zebrał ponad 40 tysięcy, dzięki czemu mógł np. wyremontować dach. Jeden z bezdomnych też uzbierał podobną kwotę, został wyciągnięty z bezdomności, na nowo buduje kontakt z rodziną. Ludzie piszą do mnie np. takie maile: "Michał dziękuję za film, bo w tym momencie odstawiłem kreskę". To bardzo budujące. Dostaję też prośby o kontakt do tych bohaterów. Niesłychane, bo to wszystko nie było absolutnie wkalkulowane w moje plany. Nie prowadzę przecież firmy, nie pracuje dla mnie sztab ludzi, ale jestem sam. Chciałem po prostu pokazać takich ludzi. Okazuje się, że po drugiej stronie ekranu smartfonu czy telewizora jest mnóstwo ludzi, którzy tego potrzebują. Dla nich to ogromne wsparcie, bo przemawiają do nich żywe przykłady. To nie jest żaden ośrodek terapeutyczny, ale ludzie, którzy naprawdę dotknęli kłopotów. ZOBACZ: Wyszedł na papierosa i nigdy nie wrócił. Co roku "znikają" tysiące osób [TYGODNIK INTERII] Wybierasz ludzi samotnych, zagubionych, po traumatycznych przeżyciach. Dlaczego? - Wydaje mi się, że o każdym można nagrać film. Każdy człowiek to oddzielna historia, choć z pewnością nie każdy chciałby się nią podzielić. Moi rozmówcy rzeczywiście opowiadają trudne historie. Zawsze miałem poczucie niesprawiedliwości świata. Mnie nie interesuje sensacja - powtarzam to moim rozmówcom. Niebawem ukaże się film z historią chłopaka, który po zażyciu dopalaczy położył się na torach i stracił obie ręce. Nie interesuje mnie, jak wielu innych ludzi, jak bardzo lała się wtedy krew. Myślę sobie za to, co ten człowiek czuł po tym wszystkim. Świat jest nastawiony na sensację, od której ja chcę uciec. Która rozmowa była dla ciebie najtrudniejsza? - Były takie rozmowy, kiedy nawet bałem się o swoje życie. Niektóre tematy są naprawdę ciężkie. Zdarza się, że podczas waszych rozmów pojawia się płacz. Była taka historia, która i tobie wycisnęła łzy do oczu? - Zawsze jestem poruszony. Zresztą takiego filmu nie robi się na kolanie. Wcześniej dużo ze sobą rozmawiamy. Pojawia się między nami nić porozumienia, rodzaj kumplostwa. Chyba najmocniej uderzyła mnie historia bezdomnego Marcina. Najbardziej niezwykła jest opowieść pustelnika Edwarda. Z każdą z nich mocno się identyfikuję, żaden bohater nie jest mi obojętny. Dostajesz informacje zwrotne, że twoje filmy rzeczywiście pomagają bohaterom tych historii? - Andrzej dostał taki zastrzyk wsparcia, że głowa mała. Pozytywne komentarze są nie do uwierzenia. To chyba też pewien sposób na terapię, oczyszczenie. Człowiek totalnie zrezygnowany, poddający się, nagrywa film i dostaje potężnego pozytywnego kopa. Nie chcę mówić na wyrost, ale czuję, że często życie tych ludzi się zmienia. W przypadku Andrzeja tę zmianę widać. Przez lata siedział samotnie w domu, po pracy zamykał się w swoich czterech ścianach, pił, wspominał przeszłość. Teraz zobaczył komentarze i się otworzył. To chyba dobra terapia. Jesteś psychologiem? - Informatykiem. Więc nic nie trzyma się kupy. To może to jest dla ciebie rodzaj terapii? - To pewien rodzaj spełnienia. Tak jak artysta ma z tekstami - jeżeli ktoś stoi pod sceną i śpiewa twoją piosenkę, to jest dobrze. Tutaj jest podobnie - jeżeli widzisz, że po tym filmie ktoś na chwilę przystanie przy bezdomnym, przyzna, że to też jest człowiek, to ta robota jest tego warta. Każdy popełnił jakiś błąd, ale też każdy ma szansę zmienić swoje życie. Za łatwo oceniamy, bo bezdomnego najłatwiej ocenić - jest brudny, śmierdzi, chce na piwo. Zwróć jednak uwagę, co może dziać się w wielu domach - wielu ludzi nie widać, nie pokazują się, a w ich głowach mogą dziać się dramaty. Byłbyś w stanie namówić na szczerą rozmowę polityka? - Nie ukrywam, że chciałbym, choć czuję, że mogłoby to być problemem. Jestem jednak jeszcze "za mały", żeby próbować. Nie wiem, czy politycy to szczerzy ludzie. Ludzie, którzy odbili się od dna, chcą o tym opowiedzieć, bo to jest ich duma. Ludzie, którzy tkwią w czymś złym, szukają możliwości odbicia się. Nie wiem, czy polityk chciałby podzielić się ze mną szczerą opowieścią, bo to ludzie, którzy często zakładają maski, grają, a u mnie musi być szczerość. "Tak sobie myślę, że jesteś bardzo wartościowym człowiekiem" - mówisz tak do swoich bohaterów. To zamierzony zabieg? - Nic nie jest zamierzone, wszystko jest spontaniczne. Jedna dziewczyna miała kartkę z rozpisanymi punktami wypowiedzi. Prosiłem, by nic nie przygotowywała. Cały jej plan wywrócił się do góry nogami, odkąd zaczęliśmy nagrywać. To pewnego rodzaju magia. Inna sprawa, że jeżeli ktoś mi zaufa, to muszę być za niego odpowiedzialny. Dlatego zawsze patrzę na komentarze pod filmami i zależy mi, by były tam słowa wsparcia, a nie dołujące. Tomek, który zabił człowieka, zmienił swoje życie. Ale jednak zabił człowieka - to hardcorowy poziom, nie do wyobrażenia, dlatego bardzo martwiłem się, jak potraktują go internauci. Sam Tomek mówił mi, że już mu na tym nie zależy, bo przeżył już wszystko. Opublikowaliśmy film i spotkał się z dobrym przyjęciem. Wierzę, że każdy zasługuje na możliwość zmiany. Hejt, co prawda w małym stopniu, ale pojawia się w komentarzach. - Każdy z nas jest inny i ma prawo odbierać świat na innym poziomie, to całkowicie zrozumiałe, martwi mnie jednak coś innego. Raz opublikowałem ważny dla mnie film "9 milionów za życie" - cały zysk oddałem rodzicom chorego dziecka. Marysia jest chora na SMA. Widzę kilkanaście "łapek w dół" pod tym filmem. Myślę sobie: "kurczę, jaki ten świat jest smutny". Ci ludzie potrzebują 9 mln zł, żeby ich dziecko żyło. Jeśli ich nie zbiorą, Marysia, ich dziecko, umrze. Jak można wcisnąć łapkę w dół? Jak można to zrobić!? Nie potrafię tego pojąć. Chcę wierzyć, że to pomyłka. ZOBACZ: "W budzie śpisz, z miski jesz", czyli Magda w trasie [TYGODNIK INTERII] Masz wrażenie, że dziś, jako społeczeństwo, nie jesteśmy wysłuchani? - Boimy się być wysłuchani. Świat zagalopował za daleko. Technologia jest wspaniała, ale z drugiej strony staje się kosą w plecy. Edziu opowiada, że naszym naturalnym miejscem jest natura. Coś w tym jest. Jako społeczeństwo zmierzamy w złym kierunku. Jesteśmy bardzo zagubieni, a takie szczere rozmowy to prawda o nas. To sedno. Słyszałeś w życiu już wszystko? - Na pewno nie. Gdybym słyszał wszystko, to robienie tego nie sprawiałoby mi frajdy. Czuję, że pomagam, a to niesamowite uczucie. To napędza. Poczułem, że jestem w bardzo dobrym miejscu w swoim życiu. Myślałeś o pełnometrażowym filmie dokumentalnym? - Kolega mnie na to namawia. Mówi, żebyśmy poświęcili na to rok, ale zrobimy torpedę. Mówiąc szczerze, trochę żałuję, że jestem ograniczony czasowo i finansowo, bo niektóre historie to naprawdę gotowe scenariusze na film. Historia Edwarda zasługuje na coś większego. Tylko ta moja "sława" jest jeszcze świeża. Kiedy wrzuciłem pierwszy film, byłem przygotowany, że nie odniesie sukcesu. Zdziwiłem się, jak te filmy odpaliły. Artur - Bezdomny z Namiotu, Tomek - Skazany za Zabójstwo. Tak podpisujesz swoich bohaterów. Jak podpisać ciebie? Michał - Poznać i Zrozumieć Drugiego Człowieka.