Mimo że rok szkolny za chwilę się zakończy, w wakacje nowy minister edukacji nie odpocznie. Wszystko przez reformę oświaty zapoczątkowaną przez Annę Zalewską, a której kulminacyjny moment przypadnie właśnie w lipcu i sierpniu. Nowy minister może być więc twarzą porażki z powodu tzw. podwójnego rocznika. Choć Zalewska obwieściła, że reforma została zakończona, a MEN pozostaje w dobrej kondycji, jej słowa trzeba odbierać z dystansem. Zalewska opuszcza bowiem resort po największym w historii strajku nauczycieli, po protestach związanych z likwidacją gimnazjów, z ogromną rysą na wizerunku. Skalę dezaprobaty wobec działań minister wyrazili sami nauczyciele, którzy przestali wierzyć w okrągłe "przywracamy godność i prestiż zawodu nauczyciela" wypowiadane przez Zalewską. Na wrzesień planowana jest druga fala ich protestu. Z całą pewnością nie będzie już tak mocny, jak ten kwietniowy, ale nowy minister będzie musiał działać w sytuacji kryzysowej. Zanim to jednak nastąpi, minister będzie musiał zmierzyć się z problemem podwójnego rocznika. Ten również przypada na wrzesień tego roku, choć tak naprawdę kłopot rozpoczyna się już dziś. W tym roku 731 tys. osób próbuje dostać się do szkoły średniej. Problemem tzw. podwójnego rocznika nie jest to, że ktoś nie dostanie się do szkoły, bo te są przygotowane na przyjęcie takiej liczby uczniów. Problem polega na tym, że duża część uczniów nie dostanie się do wymarzonej szkoły, a trafi do teoretycznie gorszej, np. technikum lub szkoły zawodowej. Według naszych informacji wyliczenia Prawa i Sprawiedliwości mówią o ok. 100 tys. uczniów, którzy mogą być niezadowoleni z wyboru szkoły. Ci uczniowie, wraz z rodzinami, to grupa około 500 tys. osób, które za taki stan rzeczy mogą obwiniać MEN i reformę PiS. Najpilniejsze zadanie nowego ministra to zniwelowanie strat wizerunkowych. W PiS boją się, że bałagan związany z reformą edukacji i tzw. podwójnym rocznikiem może mieć bezpośrednie przełożenie na październikowe wybory do Sejmu i Senatu. Nowy minister musi więc działać sprawnie i szybko. Inne zadanie, które stoi przed nowym ministrem edukacji, to rozmowy ze związkami zawodowymi w celu zakończenia strajku. Strajk ZNP i FZZ został bowiem zawieszony, a to oznacza, że może zostać wznowiony niemal w każdym momencie. Od umiejętności erystycznych nowego ministra będzie zależało, czy o strajku jeszcze usłyszymy. Kolejna sprawa to rosnące niezadowolenie wśród nauczycieli. Strajk nie przyniósł im oczekiwanych profitów, a co więcej, wielu z nich podkreśla, że zostali upokorzeni zarówno ze strony rządu, jak i związków zawodowych. Nowy minister mógłby wykorzystać ten moment i zjednać sobie nauczycieli. Nie zrobi tego jednak, jeśli będzie powtarzał to, co pojawiło się pod koniec negocjacji między rządem a związkami w kwietniu, a co także było podnoszone podczas obrad okrągłego stołu. Chodzi o pensum, a w zasadzie wzrost wynagrodzenia uzależniony od wysokości pensum. Nauczycielom taki postulat się nie spodobał. Pytanie, czy nowy minister też jest jego zwolennikiem. Kim jest Dariusz Piontkowski? To lojalny działacz PiS, który pamięta jeszcze czasy Porozumienia Centrum. Od dłuższego czasu wymieniany był w gronie potencjalnych ministrów edukacji w rządzie PiS. Jest przewodniczącym sejmowej komisji edukacji, a ostatnio został także szefem podlaskich struktur partii. Wizja polskiego systemu edukacji według Piontkowskiego jest zbliżona do tej, którą prezentowała Zalewska. Różnica może polegać na tym, że Piontkowski będzie myślał perspektywicznie, a nie jedynie skupiał się na zadaniu, tak jak poprzedniczka. W jej przypadku było to przeprowadzenie reformy, niezależnie od wszystkiego. Przyszłość Piontkowskiego będzie zależała od poradzenia sobie z kryzysem związanym z podwójnym rocznikiem. Jeśli sprawnie będzie zarządzał w newralgicznym momencie, należy się spodziewać, że zachowa posadę po październikowych wyborach. Według naszych informacji Piontkowski od początku był faworytem do objęcia posady po Zalewskiej. Na giełdzie pojawiały się jeszcze trzy nazwiska. O ile kandydaturę małopolskiej kurator oświaty Barbary Nowak trzeba było odbierać w kategorii żartu, to dwie inne opcje były brane pod uwagę. Pierwszą był obecny wiceminister Maciej Kopeć. Ta opcja była rozważana w perspektywie krótkoterminowej. Kopeć miał dokończyć "dzieło" Zalewskiej, być twarzą kryzysu związanego z podwójnym rocznikiem i odejść po jesiennych wyborach parlamentarnych. Druga, dość zaskakująca opcja, to Elżbieta Witek. Posłanka, której nazwisko przewijało się w wielu przekazach medialnych jako potencjalny szef MSWiA (ostatecznie tak się stało - przyp. red.). Witek była rozważana do roli ministra edukacji już w 2015 roku. To koleżanka Zalewskiej z Dolnego Śląska, także zwolenniczka szybkiej reformy edukacji. Jej kandydatura miała wrócić przy najnowszym rozdaniu. Łukasz Szpyrka