Łukasz Szpyrka, Interia: Przedłużenie stanu wyjątkowego to dobry pomysł? Marek Biernacki: - W ogóle wprowadzenie stanu wyjątkowego nie było dobrym pomysłem. Z założenia jest skierowany w obostrzenia przeciwko obywatelom polskim. Uważam, że można było innymi metodami osiągnąć więcej, gdyby skutecznie wykorzystano kwestie np. pasa przygranicznego, gdybyśmy w porę zabezpieczyli się przed prowokacjami ze strony Łukaszenki, bo tego należało się spodziewać. Stany nadzwyczajne wprowadza się wtedy, kiedy państwo nie daje sobie już rady. A tej sytuacji teraz nie było. To szokujące, że nie można było wprowadzić stanów nadzwyczajnych w lockdownie, a teraz tak się dzieje. I choć to "kieszonkowy" stan wyjątkowy, to jednak jest. Sięganie po tego typu instrumenty jest niebezpieczne dla demokracji i musi być bardzo wyważone. Spodziewał się pan już wcześniej, że stan wyjątkowy zostanie przedłużony. - Tak, bo rząd Prawa i Sprawiedliwości nie umie poruszać się w kryzysie. Proszę spojrzeć na sprawę Turowa. To kryzys, który rzutuje na nasze relacje z Czechami i UE. Mieliśmy też potworny kryzys z naszym amerykańskim partnerem w sprawie lexTVN, którego do dzisiaj do końca nie rozwiązano. W tym przypadku problem polega na tym, że główne działania straży granicznej okazały się skuteczne, bo korytarz nie został otwarty, a wielka migracja, której się spodziewaliśmy, nie miała miejsca. Zresztą nie mogła do końca ruszyć przez Białoruś z powodów technicznych. Zdecydowana postawa straży granicznej powstrzymała ewentualnie większy kryzys już na samym początku. Prezydent Duda powiedział, że presja migracyjna się zwiększyła. Łukaszence więc zależy na tym kryzysie i na utrzymaniu stanu wyjątkowego. Daje nam nawet argumenty. Tańczymy więc w takt muzyki płynącej z Białorusi. Możliwe, że po cichu wspieranej przez Putina. Jak będziecie głosować w tej sprawie? - Wstrzymamy się od głosu, mimo że jesteśmy sceptyczni. To jest trudna i złożona sytuacja. Odpowiada za nią rząd, ale nie chcemy rzucać mu kłód pod nogi. Wyraźnie wskazujemy jednak na błędy. W poniedziałek odbyła się konferencja prasowa ministrów Mariusza Kamińskiego i Mariusza Błaszczaka, która wywołała mnóstwo komentarzy. Pewna granica została przekroczona? - To był całkowity brak profesjonalizmu, którego powinniśmy oczekiwać od szefa MSWiA i koordynatora służb specjalnych. To była konferencja ewidentnie polityczna, wywołująca nerwową atmosferę w społeczeństwie, podgrzewająca niechęć do migrantów. Do tego czasu mimo wszystko ludzie z dużym dystansem podchodzili do tego kryzysu, w przeciwieństwie do 2015 roku. Nie wiem, czy organizatorom tej konferencji nie przyświecała idea wywołania negatywnych emocji i pokazania, że tylko PiS może nas obronić przed dzisiejszymi Hunami, którymi są migranci. Chcieli pograć na emocjach Polaków. Konferencja była kompletnie nieprofesjonalna, bo pokazywanie zrzutów z telefonów nie jest najlepszym pomysłem. Nie chcę już mówić o tym słynnym zdjęciu, które kompromituje samego ministra i pewnie w konsekwencji przyklei się do niego łatka. Chodzi o przedstawienie zdjęcia człowieka współżyjącego z koniem. - Okazało się, że ta scena została ściągnięta z darknetu, z jakiegoś starego filmu pornograficznego. Takimi scenami nie powinien epatować minister. Zwrócę uwagę na coś jeszcze. Inna fotografia pokazywała oficera, a w moim przekonaniu to mundur afgańskiego NDS-u. Pokazywano, że to może być potencjalny terrorysta i trzeba go sprawdzić. Oczywiście, że wszystkich migrantów sprawdzamy, żeby powstrzymać się przed przestępcami, a granica musi być szczelna i tego nie kwestionujemy. Ale pokazywanie funkcjonariusza NDS, a na tę formację został wydany wyrok w Afganistanie, to zaprzeczenie idei przyjmowania Afgańczyków. Taki człowiek jest uchodźcą. - Co więcej, NDS współpracował bardzo blisko z naszymi służbami specjalnymi. Ten człowiek nie miał więc przyszłości w Afganistanie, a nawet mógł trzymać to zdjęcie w telefonie po to, by pokazać, że był po dobrej stronie mocy. Konferencja nie była więc dobrze przygotowana, tylko miała wywołać niechęć, polaryzację i strach. Pojawiły się też treści pedofilskie. - Prokuratura powinna wydać zgodę na opublikowanie takich materiałów, bo mamy do czynienia z przestępstwem karnym. Już nawet posiadanie takich treści jest ścigane na terytorium Polski. Po tym, co działo się na konferencji prasowej, ma pan pełne przekonanie, że służby dobrze sobie radzą w tej sprawie? - O Straży Granicznej nie powiem złego słowa, bo robi co może i sumiennie wykonuje rozkazy. Powiem jednak wprost - dla mnie budowanie płotu z drutu kolczastego to jedynie symboliczne ogrodzenie. Drut kolczasty jest nieskuteczny, bo można przejść górą albo dołem. Jest jednocześnie symbolem tego rządu. Straż Graniczna apeluje, by wyposażyć ją w elektronikę - by na granicy ustawić rząd kamer z termowizją. Wyłapałoby to każdy ruch i zwiększyłoby skuteczność straży granicznej, a przy tym nie wyglądałoby tak drastycznie. Odpowiadają za to politycy, a służby realizują to, co oni każą im robić. Za co odpowiadają politycy? - Nie potrafią rozwiązać tego kryzysu i mieć wspólnej wizji. Nie będziemy dopuszczali Frontexu czy Czerwonego Krzyża, tylko twardo stoimy na swoim, choć można było to zrobić inaczej. Niedopuszczanie dziennikarzy powoduje, że mamy jednostronną narrację. Nawet Polacy zaczynają powątpiewać w prawdomówność komunikatów. Wiem, że być może utrudniłoby to pracę służbom, ale relacjonowanie wydarzeń jest też rolą państwa demokratycznego. Na tym też polega siła takiego państwa. Obywatele przekonali się przecież, że jest to konflikt hybrydowy. Na początku byłem jednym z nielicznych, który mówił o tym głośno. Łukaszenka w przeszłości robił podobne rzeczy i robi to znowu. Poważne sygnały docierały do nas wcześniej. W tym samym czasie w MSWiA trwa reorganizacja, podczas której zlikwidowano departament ds. analiz i polityki migracyjnej. Przecież ten resort od miesięcy nie potrafi wprowadzić nowych dowodów osobistych. Takich spraw jest więcej, a świadczą o tym, że nie byliśmy i nie jesteśmy przygotowani do kryzysu na granicy. W jaki sposób i kiedy ten kryzys może się zakończyć? - Najbardziej boję się, że wywołamy demony. Może dojść do jakiejś eskalacji. Jeżeli robi się tak, jak chce Łukaszenka, może być różnie. Dla niego ten konflikt jest wygodny. Nie miejmy złudzeń, bo to nie my kreujemy tę narrację. Co rząd powinien zrobić w tej sytuacji? - Nie wiem, czy dobrym rozwiązaniem nie byłoby zakończenie stanu wyjątkowego. ZAPAD się skończył, a pamiętajmy, że oficjalnie to właśnie dlatego wprowadziliśmy ten stan. Można było zrobić więcej w kwestiach humanitarnych, choćby poprosić o pomoc Czerwony Krzyż. Wiem, że byłoby to na granicy legalności, ale należałoby opracować system, który byłby zgodny z literą prawa, ale też naszą filozofią. Można prowadzić nie tylko taką twardą politykę, jakiej chce Łukaszenka. To tak jak z Turowem, gdzie sytuacja też jest paskudna. To zupełnie inny konflikt, choć też w jakiś sposób związany ze sprawami przygranicznymi. Rząd jest od tego, by nie doprowadzać do konfliktów, a nie działać dopiero wtedy, kiedy one wybuchną. Donald Tusk wrócił do PO i zarzuca konserwatywną kotwicę. Nie ma pan ochoty wrócić do starej partii? - Nie, nie wracam, bo przecież zostałem relegowany za poglądy. PO ma poważne problemy wewnętrzne, bo jest tam silne skrzydło liberalno-lewicowe. Sam klub KO stworzony przez Grzegorza Schetynę jest bardzo niehomogenicznym, dziwnym klubem. Różnice są naturalne. Jestem teraz z przyjaciółmi z PSL i Koalicji Polskiej, z którymi budujemy coś poważnego, więc nigdzie się nie wybieram. Tych przyjaciół będzie więcej? Słychać o waszych rozmowach z Polską 2050 Szymona Hołowni i Porozumieniem Jarosława Gowina. - Wydaje mi się, że jest szansa na dwa silne bloki opozycyjne, które mogą wygrać wybory. Wydaje mi się też, znając Donalda Tuska z dawnych lat, że ma podobne zdanie, bo zakładał, że jednym blokiem nie wygra się z takim ugrupowaniem jak Prawo i Sprawiedliwość. Dopiero przy dwóch blokach można myśleć o rządzeniu. Donald zawsze wyznawał taką zdrową zasadę. Rozmawiał Łukasz Szpyrka