Dokładnie dwa miesiące temu kończyła się akcja ewakuacyjna z Kabulu. Pospieszna, początkowo nieprzygotowana, a w konsekwencji chaotyczna. Stała się ona problemem dla wszystkich państw, które po przejęciu władzy przez Talibów musiały błyskawicznie wydostać z Kabulu swoich rodaków, a także Afgańczyków, którzy znaleźli się w niebezpieczeństwie. W Polsce pieczę nad naszą operacją trzymali szef KPRM Michał Dworczyk i wiceszefowie MSZ Marcin Przydacz i Paweł Jabłoński. Pod koniec sierpnia Przydacz poinformował na konferencji prasowej, że zasadnicze cele misji zostały osiągnięte, bo wszyscy obywatele polscy zostali ewakuowani, podobnie jak pracownicy polskiej ambasady. Dodał, że ewakuowano też współpracowników polskiego kontyngentu wojskowego. Wszyscy mieli być w Polsce bezpieczni. Niemal w tym samym czasie rozpoczął się kryzys przy granicy polsko-białoruskiej, który trwa do dziś. Dokładnie miesiąc temu, ministrowie Mariusz Kamiński i Mariusz Błaszczak zorganizowali słynną już konferencję, podczas której poinformowali, co dzieje się przy granicy. Prezentowali też np. zdjęcia z telefonów migrantów. Niektóre z nich mogły prezentować treści pedofilskie i zoofilskie, co były szef MSWiA Marek Biernacki nazywał wówczas "kompletnym brakiem profesjonalizmu". Już wtedy zwrócił uwagę na inną rzecz. - Jedna fotografia pokazywała oficera, a w moim przekonaniu to mundur afgańskiego NDS-u (...) NDS współpracował bardzo blisko z naszymi służbami specjalnymi. Ten człowiek nie miał więc przyszłości w Afganistanie, a nawet mógł trzymać to zdjęcie w telefonie po to, by pokazać, że był po dobrej stronie mocy - alarmował miesiąc temu Biernacki. Zarówno Biernacki, jak też wcześniej Przydacz, zwrócili więc uwagę, że w Polsce znajdują się byli afgańscy funkcjonariusze, którzy ściśle współpracowali z państwem polskim podczas misji naszych żołnierzy w tym kraju. Dziś Biernacki przekonuje, że grzechem byłoby nie skorzystać z ich doświadczenia i umiejętności biorąc pod uwagę to, co dzieje się przy granicy polsko-białoruskiej. - Dlaczego nie pomagają nam ewakuowani z Kabulu Afgańczycy? - zastanawia się Biernacki. - Paradoksem jest fakt, że mamy w Polsce specjalistów z Afganistanu, których ewakuowaliśmy z Kabulu, ale oni zamiast siedzieć przed komputerami, siedzą w ośrodkach dla uchodźców. Mogliby pomagać np. na forach migranckich, by uzmysławiać ludziom na Bliskim Wschodzie, jak wygląda naprawdę sytuacja przy granicy. Powinni dawać tym ludziom znać, że stracą pieniądze na wyjazd, bo to polityczna gra Łukaszenki. Niestety, my z tej możliwości nie korzystamy - ocenia Biernacki, członek komisji ds. służb specjalnych. Co jednak dzieje się z Afgańczykami ewakuowanymi z Kabulu? Jaka to grupa? I czy rzeczywiście ludzie ci przebywają w ośrodkach dla uchodźców zamiast pomagać polskim służbom? O odpowiedzi na te pytania poprosiliśmy MSWiA, które przekierowało nas do rzecznika prasowego Urzędu do Spraw Cudzoziemców. - Ewakuowani do Polski obywatele Afganistanu mogą korzystać z zakwaterowania w ośrodkach dla cudzoziemców lub mieszkać poza takimi placówkami. Obecnie w ośrodkach UdSC przebywa prawie 600 osób. Trwają procedury dotyczące legalizacji pobytu ewakuowanych obywateli Afganistanu. Urząd do Spraw Cudzoziemców rozpatruje ich wnioski o udzielenie ochrony międzynarodowej - już 500 osób otrzymało status uchodźcy, a kolejne decyzje będą wydane w najbliższym czasie - przekazał Interii rzecznik prasowy Jakub Dudziak. Nie uzyskaliśmy natomiast informacji - zarówno od UdSC, jak i MSWiA - czym obecnie zajmują się Afgańczycy ewakuowani z Kabulu. Według naszych nieoficjalnych informacji w Polsce przebywa ok. 1000 obywateli afgańskich, z których część to specjaliści mogący pomóc w tej sprawie. Łukasz Szpyrka