W środę NIK poinformował, że prezes NIK Marian Banaś złożył wniosek o odwołanie Tadeusza Dziuby w funkcji wiceprezesa NIK. Zdaniem urzędników Dziuba chciał zerwać kworum w trakcie posiedzenia z 21 lipca dotyczącego Funduszu Sprawiedliwości. Gdy tak się nie stało, wiceprezes pozostał na posiedzeniu Kolegium NIK, ale nie brał udziału w głosowaniach. Zdaniem urzędników przepisy nie dopuszczają takiego zachowania, stąd też wniosek o odwołanie Dziuby. Stosowne pismo prezes NIK Marian Banaś złożył we wtorek na ręce marszałek Sejmu Elżbiety Witek. To jednak nie koniec, bo inne pismo, zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa, NIK złożył w prokuraturze rejonowej Warszawa-Ochota. - W sprawie wiceprezesa Tadeusza Dziuby mamy do czynienia z tzw. recydywą. Już raz pracownicy NIK złożyli skargę do prezesa NIK na wiceprezesa NIK, że próbował wpływać na prowadzone przez nich czynności kontrolne. Zgodnie z ustawą o NIK jest to nielegalne. Prokuratura odmówiła wszczęcia postępowania, a NIK odwołał się do sądu, który stwierdził, że decyzja prokuratury była niewłaściwa. To wskazuje, że skarga kontrolerów była wysoce uprawdopodobniona - mówi Interii Krzysztof Kwiatkowski, były prezes NIK. Chodzi o sprawę sprzed roku, kiedy kontrolerzy NIK przyjrzeli się działalności resortu ds. pomocy humanitarnej pod kierownictwem Beaty Kempy. Wówczas Dziuba, zdaniem urzędników, chciał zmienić wydźwięk ustaleń. Prezes NIK złożył zawiadomienie do prokuratury i zawnioskował o odwołanie Dziuby. Marszałek Sejmu nie przychyliła się jednak do jego wniosku. - Dziś mamy kolejną sytuację z wiceprezesem Dziubą, który w sposób jawny próbuje paraliżować prace Kolegium NIK - tak powiedzieli przedstawiciele NIK na konferencji prasowej. Kolegium liczy 19 członków i od niego jest liczone kworum. Dzisiaj kolegium ma tylko 11 osób, ponieważ kandydatury zgłoszone przez prezesa Banasia nie zostały zaakceptowane przez marszałka Sejmu, a powołanie do Kolegium wymaga ich wspólnej decyzji. Wyjście, nieuczestniczenie w obradach przez wiceprezesa Dziubę skutkować mogło zerwaniem kworum. Stąd jak rozumiem wniosek do prokuratury właśnie w zakresie niedopełnienia obowiązków przez Tadeusza Dziubę - tłumaczy Kwiatkowski. - W praktyce decyzję o powołaniu lub odwołaniu dowolnego wiceprezesa podejmują dwie osoby - prezes NIK i marszałek Sejmu. Potrzebna jest niejako kontrasygnata marszałka. W tym przypadku to ponowiony wniosek, a tutaj mamy do czynienia z sytuacją, która jest jednoznaczna. Wydaje się, że w tej sprawie marszałek Sejmu powinna się przychylić do wniosku prezesa NIK - uważa Kwiatkowski. Tymczasem ostatnia kontrola dotycząca funkcjonowania Funduszu Sprawiedliwości to dla Najwyższej Izby Kontroli nic nowego. Kilka razy kontrolerzy dopatrzyli się nieprawidłowości, również w czasie, kiedy prezesem NIK był Kwiatkowski. - W ostatnich latach Fundusz Sprawiedliwości był pięciokrotnie kontrolowany - czterokrotnie został oceniony negatywnie, w tym dwa razy za mojej kadencji. To ja, jeszcze jako minister sprawiedliwości, powoływałem ten fundusz, który miał służyć finansowemu wsparciu osobom pokrzywdzonym w wyniku przemocy domowej, kobietom, dzieciom, ofiarom wypadków drogowych. Do tego został powołany. Okazało się, już wtedy, gdy kierowałem pracami Izby, że nie finansowano tych niezwykle potrzebnych działań, a pieniądze trafiały m.in. do Centralnego Biura Antykorupcyjnego, co ujawniłem w jednej z kontroli. Później dziennikarze ustalili, że pieniądze te posłużyły do zakupu systemu informatycznego służącego do inwigilacji obywateli - podkreśla senator niezrzeszony. Tadeusz Dziuba to działacz z Poznania, który przez wiele lat pracował w tamtejszej delegaturze NIK. Był posłem na Sejm kontraktowy, a później dwukrotnie został wybrany na posła z list Prawa i Sprawiedliwości. Funkcję wiceprezesa NIK pełni od listopada 2019 roku. Tadeusz Dziuba nie chciał skomentować zarzutów, jakie stawia przed nim prezes NIK. Przekazał nam jedynie, że nie wypowiada się publicznie na temat spraw wewnętrznych NIK. Łukasz Szpyrka