Łukasz Szpyrka, Interia: Od kilku tygodni trwa dyskusja dotycząca mieszkalnictwa. Pojawia się pytanie, czy "mieszkanie jest prawem, czy towarem"? Krzysztof Bosak, Konfederacja: Mamy gospodarkę rynkową, więc przede wszystkim towarem. W tym haśle, jeśli miałbym podejść do niego pozytywnie, a nie tylko wyśmiewać lewicowców, którzy formułują to hasło, jest myślenie w kierunku, by ten towar był dostępny. Mają oni rację, bo ścieżka, nawet dla pracowitej osoby, by kupić ten towar, staje się coraz dłuższa. Jak ją skrócić? - Zwracaliśmy na to uwagę w naszym programie dotyczącym Polski po pandemii. Mówiliśmy, że koszty budowy mieszkań szybują, a wynika to z podwyżek podatków, wzrostu cen materiałów, utrudnień administracyjnych, braku dobrego planowania czy wysokiego kosztu dostępu do kredytu. W ostatnich dniach widziałem porównania, jak wygląda spłata kredytu w Polsce i Niemczech. Jesteśmy mniej zasobnym narodem niż Niemcy, a musimy spłacić do banku zdecydowanie wyższe kwoty. Sama zdolność kredytowa jest trudniejsza do osiągnięcia, a dla wielu staje się niedostępna. Jeśli ta sytuacja miałaby się utrzymać w dłuższej perspektywie, będzie dramatyczna. Nie mając możliwości ani zaoszczędzić kapitału, ani wziąć kredytu i uczciwie go spłacać, pozostaje tylko wynajem. To bardzo zła sytuacja, która staje się problemem dla całego społeczeństwa. Oczekujemy od rządu, że przedstawi jakąś perspektywę, jak z tej sytuacji wyjść. Rząd powinien interweniować? - To źle postawione pytanie, bo cały system finansowym obecnie opiera się na rządowych regulacjach. Rząd jest najważniejszym aktorem obecnego systemu finansowego. System nie jest pozostawiony swobodnej konkurencji. Gdyby tak było, każdy mógłby założyć bank i udzielać kredytów komukolwiek, nie byłoby to regulowane. Jeżeli rząd przyjmuje na siebie rolę regulatora, to te regulacje powinny sprzyjać obywatelom, a nie przede wszystkim bankom. Banki mogą na bardzo wysoki procent udzielać kredytów, a jednocześnie nie płacą odpowiednio wysokiego procenta za depozyty. To sytuacja patologiczna. Mówi pan jednym głosem z Adrianem Zandbergiem, który uważa, że głównym winowajcą obecnej sytuacji są banki. - Ja tego nie powiedziałem. Powiedziałem, że rząd ma główną rolę regulatora. Jestem daleki od populizmu antybankowego, że to banki są wszystkiemu winne. Znam osoby, które pracują w bankowości. Sektor bankowy jest jednym z najbardziej regulowanych. Robienie z nich chłopców do bicia jest poręczną sytuacją. Nie podoba mi się polityka banków w różnych aspektach, ale nie oszukujmy się - wynika ona z tego, na co pozwolił rząd. W 2020 roku, kiedy zaczęła się pandemia, apelowaliśmy w Konfederacji, by pomóc kredytobiorcom. Zaproponowaliście wakacje kredytowe. - Chodziło o to, by odsunąć płatność w czasie, jeśli ktoś ma szczególnie trudną sytuację. Widać wyraźnie, że rząd sięga teraz po nasze rozwiązanie. Wówczas premier Mateusz Morawiecki siedział w ławach rządowych, słyszał nasze propozycje i nie było żadnej reakcji. Interpretowałem to w ten sposób, że premier działa na korzyść sektora bankowego. Gdzie można zapisać się do Partii Wyspy Węży? - Nie chciałbym komentować komentarzy do komentarzy. Zdaje się, że odwołuje się pan do wpisu Sławomira Mentzena. W takim razie, jak bardzo Konfederacja jest wewnętrznie poróżniona ze względu na wojnę na Ukrainie? - Są różnice w ocenie pomiędzy różnymi politykami Konfederacji. Wystarczy czytać nasze publiczne przekazy. Nie powiedziałbym, że jesteśmy poróżnieni. Konstrukcja Konfederacji od samego początku jest zbiorem samodzielnych środowisk politycznych, które łączą się po to, by wspólnie pokonywać próg wyborczy, współpracować politycznie na polu parlamentarnym. Przed naszym zjednoczeniem wejście do parlamentu było niemożliwe. W Konfederację wpisane są różnice i siłą rzeczy wojna na Ukrainie i ocena, jak reaguje na nią państwo polskie i otoczenie międzynarodowe sprawia, że się różnimy. Stale dyskutujemy o tym wewnętrznie. Różnie się to rozkłada, czasem jeden ma rację, czasem drugi. Potraficie wypracować wspólne stanowisko, by chociaż na zewnątrz mówić wspólnym głosem? - Nasze wspólne stanowiska są publikowane na piśmie. To nie są częste sytuacje, ale w przypadku wojny na Ukrainie poparliśmy uchwały sejmowe, które wyrażały solidarność z narodem ukraińskim w tej sytuacji. Jednoznaczne z naszej strony było potępienie rosyjskiej agresji, wezwanie do wsparcia Ukrainy i wzmocnienie naszej obronności. Ma pan przekonanie, że Konfederacja przetrwa do wyborów parlamentarnych, jeśli miałyby się odbyć jesienią 2023 roku? - Jestem tego pewny. Konfederacja jest na ścieżce rosnącej. Jesteśmy jedynym środowiskiem parlamentarnym, które nie utraciło żadnego posła od momentu wejścia do Sejmu, i które zyskało nowych wyborców. Słychać o pomyśle trzech pana kolegów, którzy chcą zaangażować się w inny projekt. - To przegrupowanie wewnętrzne. Dobromir Sośnierz, Jakub Kulesza i Artur Dziambor wyszli z partii Korwin, by stworzyć własną propozycję. Są wolnymi ludźmi, a jako wolnościowcy mają do tego prawo. Oczywiście na tym tle powstały pewne napięcia między nimi a partią Korwin, ale to przegrupowanie wewnętrzne, tak bym to widział. Sławomir Mentzen rzeczywiście ma tak duży wpływ na kształt Konfederacji? Taki wniosek można wysnuć po odejściu Tomasza Grabarczyka, który na odchodne zamieścił wpis w mediach społecznościowych nieco obciążający Mentzena. - Mentzen jest jednym z liderów Konfederacji i jednym z liderów partii Korwin, więc oczywiście ten wpływ ma. Tylko jest on podobny do innych liderów i członków Konfederacji. Myślę, że dr Sławomir Mentzen jest osobą o rozpoznawalnym nazwisku, sporym autorytecie, szczególnie u tych, którym bliska jest wolność gospodarcza i kwestie podatkowe. Do tego stopnia, że z sukcesem buduje swoją firmę zajmującą się doradztwem podatkowym i prawnym. A kwestie polityczne? Zależy od sprawy. Czasem się zgadzamy, czasem się spieramy. Wybory we Francji wygrał Emmanuel Macron. Jaka może to być kadencja w kontekście Polski? To dobrze, że wygrał on, a nie Marine Le Pen? - Żeby ocenić, czy to dobrze, musielibyśmy poznać scenariusz alternatywny. Należę do tych, którzy starają się ostrożnie formułować prognozy. Nie wiem, jak rządziłaby Marine Le Pen. Jest dużo ludzi w Polsce, którzy mówią, że wiedzą. To oceny oparte na niewiedzy. Zanim Trump doszedł do prezydentury wiele osób mówiło, że USA pod jego rządami wyjdą z NATO, że jego polityka będzie prorosyjska, zupełnie inna. Nic takiego nie nastąpiło. Uważam, że przekierować diametralnie politykę państw dużych, silnych, z rozbudowaną administracją, jest bardzo trudno, to przerasta jednego lidera. Gdyby we Francji wygrała Marine Le Pen, ta polityka byłaby wbrew pozorom podobna do tego, co robi Macron, ale towarzyszyłaby temu nieco inna retoryka. Polityka Macrona też nie jest przecież jakoś bardzo prounijna, kosmopolityczna, a niektórzy mówią, że to taki nacjonalny liberalizm. Uważam, że będzie więcej tego samego. Macron będzie zaznaczać swoją rolę, podkreślać, że Francja jest państwem znaczącym, będzie iskrzyło na linii Paryż-Berlin, dlatego że oba te kraje nie zdecydują się podporządkować drugiemu w kreowaniu przyszłości Unii Europejskiej. Polski rząd popełnił błąd tak mocno stawiając na Le Pen? - Niefortunnie premier Morawiecki zaangażował się na finiszu kampanii przeciwko Macronowi. W mojej ocenie było to nieroztropne, bo wszyscy szacowali, że on prawdopodobnie wygra. Więc po co konfliktować się z prezydentem, który idzie po drugą kadencję? Tym bardziej, że wcześniej prezydent Andrzej Duda po kontaktach z Macronem wydawało się, że stara się zasypywać różnice. Mówiło się, że będzie współpraca w zakresie energetyki atomowej, że może rysować się partnerstwo francusko-polskie. Jestem zazwyczaj do takich zapowiedzi sceptyczny, ale jeśli są jakieś nadzieje, to trzeba chuchać i dmuchać, by współpraca się rozwijała. Elon Musk kupił Twittera. Widziałem, że jest pan zachwycony. - Zachwycony to będę jak wróci na Twittera pełna wolność słowa, a teraz tylko mam na to nadzieję. Nie ma jej? - Zbanowanie prezydenta Donalda Trumpa, a w międzyczasie setek niepoprawnych politycznie kont to rzecz, która nie powinna się wydarzyć. Np. nasz poseł Dobromir Sośnierz był banowany na Twitterze. Mnie to szczęśliwie ominęło, ale szczerze powiedziawszy spodziewałem się, że i na mnie trafi. Dlatego te mechanizmy są zupełnie nieprzejrzyste. Twitter już kilka lat temu powołał grupę naukowców, którzy mieli opracować tzw. zasady zdrowej konwersacji. Nigdy nie zostały one ujawnione, a cenzura dotykała osób bardziej o prawicowych poglądach niż lewicowych w sposób arbitralny. Twitter, w odróżnieniu od Facebooka, nigdy nie kasował pornografii, aktów terroru, drastycznych filmów, a prawicowych liderów owszem. Uważam, że jest to niesprawiedliwe, ale mam nadzieję, że ten trend zostanie odwrócony i wróci normalna wolność słowa.