Łukasz Szpyrka, Interia: Wchodzicie w spory zbiorowe. Czego oczekujecie? Krystyna Ptok: - Poprawy warunków pracy - przede wszystkim. Epidemia nie usprawiedliwia tak karygodnej obstawy w oddziałach szpitalnych. Mówimy też o zatrudnieniu dodatkowych osób - pracowników administracyjnych i technicznych. Wybrzmiewa też wynagrodzenie, bo domagamy się publikacji ustawy covidowej. Punktów jest sporo, bo minister zdrowia powiedział publicznie, że nie rozumie, dlaczego pielęgniarki chcą protestować. Publikacji ustawy domaga się nie tylko wasza grupa zawodowa. - Od wiosny apelujemy do kolejnych ministrów o uruchomienie środków. Są one przyznawane periodycznie, poleceniami ministra zdrowia. Nie obejmują wszystkich pracowników, bo podzielono szpitale na pewne grupy. A pacjenci chorzy na covid są w tej chwili wszędzie. Opiekujemy się coraz większą grupą pacjentów, bo pielęgniarki wyciągane są ze szpitali tradycyjnych do szpitali tymczasowych. Bywa, że na oddziale przebywa kilkudziesięciu pacjentów, a obsługują ich trzy osoby - dwie pielęgniarki i lekarz. Kadra wykrusza się też z powodu koronawirusa. Niestety, pielęgniarki też umierają. Jaka to grupa? - Od 1 do 12 listopada zmarło 12 pielęgniarek. Można powiedzieć, że codziennie umiera jedna pielęgniarka. Dane od początku miesiąca są zatrważające. Mamy dwie pielęgniarki, które po maratonie w pracy zmarły w domach. Wycieńczone zasłabły, były reanimowane, ale odeszły. Nawet nie wykazujemy ich w naszych danych, bo bierzemy pod uwagę tylko pielęgniarki chore na covid. Uważam, że te zakażenia wynikają również z ogromnego pośpiechu i nadzwyczajnego trybu pracy. Pracownicy ochrony zdrowia w tym pośpiechu mniej uwagi zwracają na siebie. Gdyby było nas więcej, mielibyśmy szansę na spokojne rozbieranie się z kombinezonów. Bo do zakażeń najczęściej dochodzi w momencie wyjścia z tzw. części brudnej. O liczbach można mówić długo, bo np. Polska ma niski wskaźnik dotyczący liczby pielęgniarek na 1000 mieszkańców. - W Polsce pracuje 250 tys. pielęgniarek. Na 1000 mieszkańców przypada ich 5,2. To trzeci najgorszy wynik w Unii Europejskiej. W Czechach ten przelicznik wynosi 8,2, a średnia unijna to 9,2. Brakuje nas dramatycznie. Mamy fatalne wskaźniki, które z roku na rok się pogarszają. W tej chwili średnia wieku pielęgniarek wynosi 53 lata. To też grupa podatna na zakażenie wirusem. Na ile strajk generalny jest realną możliwością? To tylko straszenie z waszej strony? - Strajk jest ostatnim elementem sporu zbiorowego. Mamy prawo podjąć decyzję o strajku, jeśli wcześniejsze etapy zakończą się niepowodzeniem. Mówię jednak, że niedługo nie będą nam potrzebne żadne strajki, bo wykruszamy się w sposób naturalny. Społeczeństwo powinno pójść z nami ramię w ramię, bo samo zauważy, że nas po prostu nie ma. Wszyscy po kolei zaniedbywali nasze środowisko, bo doraźne rzucanie pieniędzy niewiele zmieniło. Wiceminister Waldemar Kraska powiedział, że strajk pielęgniarek to nieroztropna decyzja. - Jestem tak roztropna, że czasem mam o to do siebie żal. Nawet w związku słyszę, że moje działania są zbyt zachowawcze. Nie rozumiem więc tych słów wiceministra. Mamy pełne poparcie środowiska dla naszych działań. To nie ministrów po rękach całują starsi pacjenci. Dostałam właśnie takie zdjęcie, na którym starsza kobieta chora na covid całuje w przyłbicę pielęgniarkę. To są tak emocjonalne obrazki, że nie przesłoni tego żadna maska ministra zdrowia. Minister Niedzielski nie wyszedł ze szpitala. Szpital to nie korporacja, ale przede wszystkim ludzie. Nie można takich spraw załatwiać w sposób dyktatorski. Do kogo ma pani największe pretensje za obecną sytuację? - Do wszystkich ekip rządzących, które nie powiedziały Polakom, że zdrowie jest najważniejsze, ale też kosztochłonne. To ich grzech pierworodny. Politycy chcą przypodobać się społeczeństwu, a żadna z tych ekip nie mówi wprost. Naganna jest sytuacja, kiedy rodzice zbierają pieniądze dla chorego dziecka, bo państwo nie może pomóc. Ci ludzie są upokorzeni tą sytuacją. Składka zdrowotna to nasza solidarność społeczna. Serce się kroi, staram się wpłacać jakieś kwoty, ale tak nie powinno być. W 2007 roku stworzyłyście tzw. "Białe miasteczko". Zapowiada się powtórka? - Białe miasteczko powstało spontanicznie w lipcu. Nikt tego nie planował. Do Kancelarii Prezesa Rady Ministrów weszli przedstawiciele wszystkich grup zawodów medycznych, również pielęgniarek, a po czasie zostały tam tylko pielęgniarki. A my zostaliśmy wówczas przed Kancelarią, by wspierać nasze koleżanki. A teraz? Mamy zupełnie inną sytuację. Przede wszystkim epidemiologiczną. Nie odpowiem panu, co będzie. Jesteśmy dopiero na początku tej drogi. Związkowcy czują krew? Rząd jest w kryzysie i dlatego teraz decydujecie się na ruch? - Związek jest z natury apolityczny. Ze wszystkimi rozmawiamy i z każdym chcemy dojść do porozumienia. To trzeci minister zdrowia w rządzie PiS, a przyznam, że najlepiej rozmawiało nam się z ministrem Łukaszem Szumowskim. Zresztą, chyba z kardiochirurgami tak jest, bo podobnie było z Religą i Zembalą. Rozmawiał Łukasz Szpyrka