Koronawirus w Małopolsce. Chorych przybywa, a system kuleje
W środę Małopolska wysunęła się na prowadzenie w niechlubnym rankingu dobowej liczby zakażeń koronawirusem. W województwie funkcjonuje tylko jeden szpital jednoimienny, którego dyrektor ostrzega, że niedługo może zabraknąć miejsc. Sytuację komplikuje fakt, że w ostatnim czasie wymieniono wojewodę, który ma odpowiadać za sprawne funkcjonowanie systemu. Dyrektorzy innych szpitali apelują: "włączmy lekarzy POZ do pomocy".
W tym momencie sytuacja epidemiczna w Małopolsce jest jedną z najgorszych w Polsce. Liczby nie pozostawiają złudzeń - obok Śląska to obecnie region z najszybciej rozprzestrzeniającym się wirusem w kraju. W środę, 12 sierpnia, Ministerstwo Zdrowia poinformowało, że w województwie małopolskim odnotowano 173 nowe przypadki zarażenia. Łączna liczba zakażonych zbliża się do 5 tys. (blisko 3 tys. aktywnych przypadków).
Sytuacja jest trudna, bo już w poprzednim tygodniu trwały prace nad wytypowaniem nowego szpitala do przekształcenia na szpital jednoimienny zakaźny. Rychłe wyjście z impasu zapowiedział wojewoda małopolski Piotr Ćwik, ale niespodziewanie został odwołany z funkcji w nocy z piątku na sobotę. O sprawie szerzej piszemy w osobnym artykule.
Miejsce Ćwika zajął 35-letni Łukasz Kmita, który potrzebuje trochę czasu na oswojenie się z nową rolą. Problem w tym, że czasu nie ma, bo chorych szybko przybywa. Próbowaliśmy ustalić, jaką receptę na trudną sytuację ma Urząd Wojewódzki.
- Analizujemy sytuację i różne warianty rozwiązań. Chodzi zarówno o poszerzenie bazy łóżkowej dla pacjentów COVID-19, jak i inne kwestie organizacyjne odciążające Szpital Uniwersytecki. Niebawem przekażemy państwu ustalenia. Bardzo nam zależy na wypracowaniu kompleksowych rozwiązań - przekazała Interii Joanna Paździo, rzecznik prasowy wojewody małopolskiego. Konkretów jednak brakuje.
Sytuacja jest niezwykle trudna, bo w województwie funkcjonuje jeden szpital jednoimienny zakaźny - Szpital Uniwersytecki w Krakowie. Jego dyrektor Marcin Jędrychowski na łamach money.pl skrytykował w mocnych słowach organizację systemu w dobie pandemii. "Grozi nam załamanie systemu opieki zdrowotnej nad pacjentami z COVID-19 i nad pacjentami w ogóle" - ostrzegał Jędrychowski.
Tłumaczył, że jego szpital dysponuje 430 łóżkami przeznaczonymi dla chorych na COVID-19, a w tym momencie zajętych jest 300. Boi się, że jeśli sytuacja będzie się tak rozwijać, zwyczajnie zabraknie miejsc.
Receptą może być otwarcie nowego szpitala jednoimiennego zakaźnego, o czym zresztą mówi się w Małopolsce od dłuższego czasu. Problem jednak w tym, którą placówkę wytypować. Czy drugi szpital również powinien znaleźć się w Krakowie?
- Mam nadzieję, że nie stanie się tak z naszym szpitalem - nie ukrywa w rozmowie z Interią Jerzy Friediger, dyrektor szpitala im. Stefana Żeromskiego w Krakowie. - Tak naprawdę w pełnym zakresie w mieście funkcjonują dwa szpitale - nasz i Narutowicza. Szpital przy Dietla jest wyłączony, przy Rydygiera jest częściowo wyłączony. Jeśli przekształcimy kolejny szpital w Krakowie na jednoimienny zakaźny, to gdzie podzieją się pacjenci z innymi chorobami? - zastanawia się Friediger.
Szpital im. Żeromskiego, który posiada oddział zakaźny, i tak jest już wyraźnie obciążony. Po pierwsze ma największy oddział ratunkowy w Krakowie, więc trafiają tu również pacjenci z podejrzeniem COVID-19. Po drugie leczą się tu dzieci chore na COVID-19. Jest to jedyny tego typu szpital w Małopolsce.
Wydaje się, że rozsądnym rozwiązaniem byłoby przekształcenie jednego z dwóch tarnowskich szpitali w szpital jednoimienny zakaźny. Do Tarnowa jest bowiem bliżej z Nowego Sącza niż do Krakowa, gdzie notuje się duże wzrosty zachorowań. W Nowym Sączu jest natomiast jedna placówka, a te w Krakowie muszą skupić się również na bieżącej obsłudze pacjentów.
- Nie wiem, czy w ogóle kolejny szpital jednoimienny jest największym problemem - zastanawia się w rozmowie z Interią Adam Styczeń, dyrektor szpitala w Myślenicach, gdzie też funkcjonuje oddział zakaźny.
- Kluczowe jest włączenie do bieżącej pracy również lekarzy podstawowej opieki zdrowotnej. Muszą odciążyć szpitale, bo niektórzy pacjenci nie wymagają hospitalizacji, a jedynie opieki i monitorowania podczas izolacji. Mogliby się tym zająć właśnie lekarze POZ - apeluje Styczeń.
- Wytyczne i zalecenia nie odzwierciedlają rzeczywistości. Nasz szpital odpowiada m.in. za dziecięcą opiekę psychiatryczną, a nigdy nie było u nas psychiatry. To pokazuje pewne braki - rozkłada ręce Friediger.
Z wypowiedzi kilku dyrektorów małopolskich szpitali wyłania się obraz chaosu komunikacyjnego i organizacyjnego. Wydaje się, że pół roku, odkąd koronawirus pojawił się w Polsce, nie wystarczyło na wypracowanie funkcjonalnych rozwiązań. Kłopoty logistyczne i organizacyjne mogą zostać zdemaskowane w najgorszym momencie - podczas drugiej fali epidemii i znaczącego wzrostu zachorowań. Wygląda na to, że dotychczasowy system opieki nad chorymi na COVID-19 się nie sprawdza.
- Czy w ogóle funkcjonuje jakiś system? Moim zdaniem nie, a NFZ i wojewoda powinni go stworzyć. Już jesteśmy na granicy wytrzymałości, a obawiam się, że lada dzień będzie tylko gorzej - kończy Styczeń.
Łukasz Szpyrka