Pod koniec ubiegłego tygodnia premier Mateusz Morawiecki umieścił w sieci filmik zatytułowany: "Dobre wieści - liczba zakażonych zaczyna spadać!". Szef rządu w kilkuminutowym nagraniu mówił m.in. tak: "W tym tygodniu, pierwszy raz od dwóch miesięcy, liczba zakażeń zaczęła spadać. Choć stosunek zakażonych - 65/100 000 mieszkańców to wciąż dużo, to jednak pierwszy sygnał stabilizacji i dowód, że nasza strategia i obostrzenia zaczynają przynosić skutek. (...) Wspólnym wysiłkiem wyhamowaliśmy zakażenia tuż przed punktem krytycznym" - przekonuje Morawiecki. Prof. Tomasz Szemberg z Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie przygotował specjalne opracowanie, które jasno dowodzi, że mówienie o wyhamowaniu lub wygranej bitwie z koronawirusem jest stanowczo przedwczesne. - Z matematycznego punktu widzenia powyższe twierdzenia nie wydają się uzasadnione. Przedstawione poniżej wykresy nie są oparte na modelach, lecz na konkretnych danych oficjalnie przekazywanych co dnia przez MZ - czytamy w opracowaniu prof. Szemberga. Dowodem analizy mają być wykresy przedstawiające znormalizowane i uśrednione dane (przekazywane przez Ministerstwo Zdrowia) za okres ostatnich 4 tygodni. Szemberg rysuje też linię trendu na najbliższe dwa tygodnie. Wynika z nich, że tendencja jest wznosząca, a naukowiec w opracowaniu każdy z wykresów podpisuje krótko: "tendencja ściśle wzrostowa". Prof. Szemberg wziął pod lupę trzy kategorie danych: uśrednione i znormalizowane dzienne liczby zachorowań, liczbę zajętych respiratorów i liczbę zajętych łóżek covidowych. Prof. Szemberg przyjrzał się też zagadnieniu zamknięcia szkół i przejściu uczniów na nauczanie zdalne. Z tygodnia na tydzień niemal wszyscy polscy uczniowie znaleźli się w domach. Naukowiec zauważył, że ma to odzwierciedlenie w liczbach. "Przejście uczniów klas 4-8 od 26 października na nauczanie zdalne, po 8 tygodniach nauczania stacjonarnego, realizowanego de facto bez reżimu sanitarnego, może mieć odwrotny od zamierzonego, negatywny wpływ na rozwój epidemii, a zwłaszcza na wzrost śmiertelności" - zauważa Szemberg. "Zwiększenie liczby ciężkich przypadków" Naukowiec zakłada, że nawet 60 proc. uczniów mogło mieć w szkole kontakt z wirusem. Zamknięcie dzieci w domach, najczęściej z osobami starszymi jak babcia czy dziadek, naraziło tych drugich na zachorowanie. Ma to odzwierciedlenie po prostu w warunkach mieszkaniowych i tym, że część rodziców mimo wszystko udaje się do pracy. Uczniowie często więc przebywają w domu z osobami starszymi. "Wzrost ekspozycji najbardziej zagrożonych grup społeczeństwa na wirus, daje efekt w postaci zwiększenia liczby ciężkich przypadków, co skutkuje obserwowanym, stałym wzrostem liczby hospitalizacji i pacjentów wymagających wspomagania oddechowego" - przekonuje Szemberg, choć zaznacza, że w tym przypadku nie opiera się stricte na danych (bo takie badania nie są prowadzone, a dane niedostępne - red.). Opracowanie prof. Szemberga kończy pesymistyczna konstatacja. "Perspektywy w najbliższym czasie nie są optymistyczne, wbrew oficjalnym zapewnieniom. Nie należy z tego wnioskować, że proponowana kwarantanna jest dobrym rozwiązaniem. Tak było w sytuacji z marca br. gdy epidemia miała charakter ogniskowy. Przy obecnym rozproszeniu choroby nie wydaje się to adekwatnym sposobem działania" - czytamy. Łukasz Szpyrka