Gdy w rządzie Mateusza Morawieckiego pojawiła nowa minister Anna Moskwa, sympatycy ugrupowań opozycyjnych dziwili się, że to dopiero druga kobieta w gabinecie. Powtórzyli tym samym równościowe hasło, które od dawna jest na ich sztandarach - kobiety, przynajmniej w założeniu, powinny być tak samo obecne w polityce, bo przecież nie mają mniejszych kompetencji. Teoria znacznie jednak rozjeżdża się z praktyką. Bo o ile w polityce krajowej, warszawskiej czy "telewizyjnej" kobiety są, to im niżej strukturalnie, tym słabiej. Z czego to wynika? Problem widać jak na dłoni po ostatnich wyborach wewnętrznych w Platformie Obywatelskiej. Regionalni działacze wybrali 16 szefów wojewódzkich. W każdym z nich wygrał mężczyzna. Z tej nierówności zdaje sobie sprawę Donald Tusk, który jeszcze przed wyborami wewnętrznymi poparł na Pomorzu Agnieszkę Pomaskę. - Skłoniłem PO do suwaka, by urealnić liczbę kobiet i mężczyzn na listach do parlamentu - zaznaczył w piątek na konferencji prasowej Tusk. - Właśnie z tego względu poparłem Pomaską. Nie smucę się, że wygrał Mieczysław Struk, mój przyjaciel, akceptuję wyniki tych wyborów - mówił Tusk. To jednak nie koniec meblowania Platformy po powrocie Tuska. - Będę proponował różne nazwiska na stanowiska wiceprzewodniczących, członków zarządu. I będzie to nie tylko tyle samo, ale więcej kobiet niż mężczyzn, by tę równowagę zapewnić - deklaruje Tusk. Politolog z Uniwersytetu Warszawskiego Ewa Marciniak uważa, że to jedynie pudrowanie rzeczywistej sytuacji w partii. - To próba ucieczki do przodu i pokazania, że jest się nowoczesną partią uwzględniającą parytety. Realna władza wiceprzewodniczących w porównaniu do szefów regionów jest oczywiście o wiele mniejsza. Jest to więc mydlenie oczu społeczeństwu, że jest się partią demokratyczną i równościową. Z drugiej strony nie mają wyjścia, bo chociaż to bardzo mało, muszą zrobić przynajmniej to - uważa prof. Marciniak. Platforma Obywatelska nie jest jednak wyjątkiem, bo sprawdziliśmy, jak wyglądają struktury regionalne w największych partiach w Polsce. Okazuje się, że wszędzie jest podobnie. Dokładnie tak samo jest w Polskim Stronnictwie Ludowym, które jest bardzo porównywalne pod tym względem do Platformy. Rzecznik prasowy PSL Miłosz Motyka przekazał nam, że w żadnym z 16 regionów szefem nie jest kobieta. - W żadnym regionie kobieta nie pełni funkcji szefowej. Uroki demokracji - mówi nam Motyka. W Prawie i Sprawiedliwości zdarzają się wyjątki, ale trzeba zaznaczyć, że struktury regionalne tej partii są inaczej zbudowane. PiS podzieliło teren na 41 okręgów, tożsamych z okręgami wyborczymi do Sejmu. W pięciu z nich funkcje przewodniczących pełnią kobiety. To sytuacja tak niespotykana, że warto wymienić je z nazwiska. To: Marzenna Drab w Toruniu, Mirosława Stachowiak-Różecka we Wrocławiu, Elżbieta Witek w Legnicy, Violetta Porowska w Opolu i Ewa Malik w Sosnowcu. Kobiety-szefowe w regionach PiS stanowią więc 12 proc. W Nowej Lewicy sytuacja jest dość skomplikowana, bo dopiero dwa tygodnie temu wybrano nowe władze. Współprzewodniczącymi partii są dwaj mężczyźni Włodzimierz Czarzasty i Robert Biedroń, ale wiceprzewodniczącymi zostało 14 osób - po siedem kobiet i mężczyzn. W regionach rozpoczął się proces wyborczy, który w ciągu kilku tygodni wyłoni nowe władze. - Za nami już pierwszy kongres wojewódzki. We władzach partii na Dolnym Śląsku dwie kobiety zostały wiceprzewodniczącymi. W Nowej Lewicy kładziemy nacisk na to, aby kobiety i przedstawiciele młodego pokolenia stanowiły ważny głos w partii - zapewnia rzecznik Artur Jaskulski. Struktura Konfederacji jest z kolei na tyle złożona, że nie pozwala na bezpośrednie porównanie. Tłumaczy to Tomasz Grabarczyk, odpowiedzialny w tej formacji za kontakty z mediami. - Konfederacja ma swoją władzę centralną - Radę Liderów, nie mamy jednego prezesa. W Radzie Liderów są sami mężczyźni. Struktury są natomiast zbudowane całkowicie oddolnie. Mamy w skali kraju ponad 400 klubów, a w jednym mieście może być ich kilka. Łącznie zrzeszają 15 tys. ludzi. Na czele niektórych klubów stoją też oczywiście kobiety. Np. liderem Konfederacji w Łodzi jestem ja, ale moja koleżanka Klaudia Domagała kieruje tam jednym z największych klubów w Polsce - mówi nam Grabarczyk. Najbardziej równościowa pod względem liczby kobiet i mężczyzn mogłaby być partia Szymona Hołowni, ale tu też struktura jest nieoczywista. Projekt Hołowni w założeniu miał być ruchem oddolnym, opartym głównie na stowarzyszeniu. Obok stowarzyszenia powołano jednak think-tank i partię polityczną. Te dwie ostatnie jednostki nie posiadają struktur regionalnych. Inaczej jest w stowarzyszeniu, które podobnie do PO i PSL, podzielone jest na 16 regionów. Na ich czele stoi osiem kobiet i ośmiu mężczyzn, więc jest idealnie po równo. Problem w tym, że wpływ na rzeczywiste działania polityczne w regionach mają politycy, a nie działacze stowarzyszenia. Trudno wyobrazić sobie, by w np. w Łodzi zdanie Hanny Gill-Piątek, czy w Warszawie samego Szymona Hołowni, znaczyło mniej od szefa stowarzyszenia. Wniosek jest więc jeden - w polskiej polityce kobiety pełnią ważną rolę, ale głównie tam, gdzie ma miejsce "salonowa" polityka. W regionach, gdzie często panują brutalne reguły prawdziwej polityki, gdzie nie ma parytetów, kobietom jest zdecydowanie trudniej się przebić. Dlaczego? - Procedura "rekrutacji" politycznej, wspinania się po kolejnych szczeblach politycznej kariery, jest dla kobiety utrudniona. Przy okazji wykonuje jednocześnie inne role - zawodowe i rodzinne. Wielość ról kobiet ma więc wpływ. W regionach to mężczyźni mają większe szanse, by wyrosnąć na liderów lokalnych. Kobiety, żeby im dorównać, muszą zaangażować w to więcej sił i środków, więcej czasu i determinacji. Kobieta musi po prostu zrobić więcej, żeby zostać polityczką - uważa prof. Marciniak. Nasza rozmówczyni przekonuje, że kluczowe znaczenie ma stereotyp płciowy, który mimo różnych udogodnień związanych z parytetami na listach, jest największą przeszkodą w awansie politycznym kobiet. - U mężczyzn dominuje przekonanie, że lepiej podejmują decyzje, lepiej podzielą miejsca na listach, a jednocześnie stereotypizują kobiety jako bardziej wrażliwe i podatne na wpływ innych ludzi. Kiedy mężczyzna, szef regionu, podejmie decyzję zgodnie z własnym interesem, to kobiecie przypisuje się intencję uległości - przekonuje prof. Marciniak. - Stereotypizacja ról w polityce jest tak silna, że mimo deklaracji, które składają partie polityczne na temat równości i równym dostępie do funkcji, praktyka temu przeczy. Te deklaracje nie są wiarygodne, a w podziale władzy dominują mężczyźni - podkreśla rozmówczyni Interii. Łukasz Szpyrka